Cuda na niebie - nie tylko dziś.

 Czy fenomen pod nazwą UFO jest czymś nowym? Tak zwane uprowadzenia przez "obcych" ', to współczesne zjawisko ? Czytając książki, stare przekazy, człowiek nieraz zahaczy o coś, co bardzo pasuje do nurtu ufologii. Często są to opisy przesiąknięte religijnymi wierzeniami lub duchem danej epoki. Jednak nie da się ukryć, że UFO jest zjawiskiem, które towarzyszy ludzkości od wieków. W swojej książce "Wonders in the Sky" (Cuda na niebie), Jacques Vallée i Chris Aubeck zebrali pięćset takich doniesień, przypadków, które potwierdzają, że zjawisko UFO towarzyszy nam od tysięcy lat. Jednak koncepcja, że odwiedzający są istotami pozaziemskimi, nie wydaje się autorom spójna w świetle tak długiego okresu i ich zdaniem, nie oddaje należycie złożoności tego zjawiska.

                                                                      © Amazon.de


Może przemyślenia i uwagi Vallee zatrzymam na koniec, jego słowo bardzo się liczy, to on już ganiał za tym fenomenem, gdy mnie jeszcze na świecie nie było. Myślę, że dawne doniesienia są ważne nie tylko dlatego, że pokazują, iż latające talerze i paranormalne przygody od wieków nam towarzyszą, ale również pobudzają naszą wyobraźnię. W książce Vallee i Aubeck przedstawiają wybranych 500 przypadków, kiedy to ludzie w taki czy inny sposób zetknęli się z czymś, co nawet i dziś trudno wytłumaczyć. To incydenty, które oczywiście nie są tak dobrze udokumentowane i zbadane jak dzisiaj, ale to oczywiste. Rysunki naskalne czy tabliczki sumeryjskie nie przedstawiają także wydarzeń w takiej formie, jak jesteśmy dziś przyzwyczajeni do naszych współczesnych lektur. 

Uważam, że to bardzo interesujące, iż np.: ponad 3000 lat temu, w egipskiej dolinie Nilu, pewien człowiek, spoglądając w niebo, zauważył obniżający się świecący dysk, który przekazał mu informację, żeby zbudował nowe miasto. Albo 11 września 1787 roku w Edynburgu w Szkocji grupa ludzi była świadkami "ognistej kuli większej od Słońca" poruszającej się na wschód. Lot był poziomy, przy czym kula zanurzała się poniżej horyzontu, aby znów się pojawić, aż w końcu eksplodowała za chmurami. Osiem lat później, w chińskiej prowincji Quangxi, "duża gwiazda" trzy razy wznosiła się i opadała. Jakiś czas później, inna gwiazda "rozbiła się nad wioską".

Wprawdzie większość ufologów jest lub była zdania, że fenomen UFO rozpoczął się w 1947 roku, kiedy to pilot Kenneth Arnold zobaczył kilka obiektów na niebie, które opisał jako spodki ślizgające się po wodzie. Widział je ze swojego samolotu lecącego nad górą Rainier w stanie Waszyngton. Był to początek ery latających spodków w mediach. Także tzw. "kontaktowcy" przyczynili się do tego, że wielu spogląda na to, jakby był to nowy fenomen. Według nich, mieszkańcy Wszechświata byli zaniepokojeni faktem, że kilka lat wcześniej człowiek rozszczepił atom i wyprodukował bomby, które mogłyby zagrażać równowadze Kosmosu. Idea dobrze rozpracowana, szybko znalazła grono swoich wyznawców, w końcu to tak jakby dzieciom dać pudełko zapałek i pozwolić im się bawić w stodole pełnej siana. Jednak gdy spojrzymy wstecz, gdy spojrzymy na te wszystkie dziwne zjawiska, wydarzenia, tu i tam opisane. Zauważymy, że fenomen niezidentyfikowanych obiektów latających znany był już od tysiącleci. Uprowadzenia ludzi przez "nieziemskie" istoty lub manifestacja dziwnych bytów to repertuar Nieznanego, z którym jesteśmy skonfrontowani od zawsze. Tu oddam głos J. Vallee:

"Zastanawiałem się, od jak dawna manifestuje się to zjawisko i znalazłem wiele materiałów opisujących obiekty, które wydają się zachowywać w ten sam sposób [jak ówczesne UFO] i byty [przypominające kosmitów], które sięgały średniowiecza. W tamtych czasach nazywano je aniołami, demonami, leprechaunami, elfami, wróżkami i tak dalej. Książka zatytułowana "Passport to Magonia" wywołała pewien skandal, zatrząsnęła ideą, że UFO jest nowym zjawiskiem. Pozycja "Wonders in the Sky" rozbudowała, a dla innych pogłębiła ten problem. Dołączyliśmy raporty ówczesnych astronomów, którzy odnotowali róże anomalie i dziwności, jakie nie potrafimy do dziś wyjaśnić."

Panowie w swojej książce nie wybiegli za daleko, ale też dobrze widać, iż forma opisów fenomenów odpowiada światopoglądowi ówczesnej epoki. Pierwsza połowa XIX wieku, której kulminacją było światowe rozszerzenie rewolucji przemysłowej rozpoczętej około 1770 roku, charakteryzowała się ogromnym wzrostem edukacji naukowej. Zachęcano do ciekawości wszystkich zjawisk natury; obserwatoria i laboratoria powstawały praktycznie prawie wszędzie. Modne stało się zgłaszanie obserwacji, czegoś, co było nowe lub dziwne. Czytając raporty z tamtych lat, ma się przyjemne poczucie wolności i ciekawości. Astronomowie byli chętni do dołączenia swojego nazwiska do odkryć komet, nowych planet lub niezwykłych zjawisk, co prowadziło do otwartego, entuzjastycznego badania. W trakcie swoich obserwacji naukowcy, zarówno amatorzy, jak i profesjonaliści, odnotowywali nieznane zjawiska i opisywali je bez obawy przed cenzurą lub ośmieszeniem. Ciekawość obserwacji nieba w poszukiwaniu anomalnych obiektów, także domniemanej planety o umownej nazwie "Vulcan" skłoniło setki profesjonalistów i dobrze wyposażonych amatorów do spędzania większej ilości czasu przy teleskopie. W rezultacie wprawdzie nie odkryto owej planety, ale za to pozostały obserwacje, które wydają się bardzo ciekawe. I tak na przykład:

"27 czerwca 1806, Geneva, Nowy Jork, USA. O godzinie 1:00 astronom W. R. Brooks, dyrektor Smith Observatory, zarejestrował przejście długiego, ciemnego obiektu w tle dysku Księżyca. Przelot trwał 3 do 4 sekund, z zachodu na wschód. Brooks prowadził obserwacje za pomocą dwucalowego teleskopu o powiększeniu 44x. Obiekt był około jednej trzeciej pozornej wielkości Księżyca"

"1 września 1808, Moskwa, Rosja Promienisty "talerz" przelatujący nad Kremlem. Dokument z osobistego archiwum moskiewskiego senatora Piotra Połudenskiego. "1 września 1808 roku, wieczorem na czystym i usianym gwiazdami niebie, pojawiło się zjawisko, nieporównywalne pod względem piękna i rygoru, a także blasku i ogromnych rozmiarów, z niczym wcześniej widzianym. Gdy go zauważyliśmy, przyciągnięci głośnym trzaskiem, wznosił się łukiem nad horyzontem, od 55' do prawie 90'. Po pokonaniu tej odległości w jednej chwili zatrzymał się wśród chmur, jakby nad Kremlem i wyglądał jak długi prosty talerz o długości około dziewięciu arszynów (6,35 metra) i grubości pół arszyna (0,35 metra). Następnie na jego przedniej krawędzi, zwróconej w kierunku południowo-zachodnim, rozbłysnął owalny płomień o długości około dwóch arszynów (1,4 metra) i grubości półtora arszyna (około jednego metra). Ten płomień można porównać jedynie do blasku płonącego fosforu. Obiekt oświetlał wszystko wokół jak światło dzienne. Potem zgasł płomień, światło zniknęło, ale jasna tarcza pozostała i dość płynnie wzniosła się prostopadle w górę. Dotarła do gwiazd i nadal była widoczna przez około dwie minuty, a następnie stała się niewidoczna z powodu niezwykłej wysokości".

"5 września 1814 r. Agen, Francja. O godzinie 11 rano, przy czystym niebie i silnym wietrze, wolno poruszający się, idealnie okrągły biały obiekt z szarawym środkiem pojawił się na dużej wysokości na północny zachód od miasta. Chociaż początkowo opisywany jako "chmura", był całkowicie nieruchomy pomimo wiatru i pozostał w tej pozycji do około południa, kiedy nagle odleciał w kierunku południowym, obracając się wokół własnej osi i emitując dudniące odgłosy. Kulminacją tych dziwactw była eksplozja i zaraz potem deszcz kamieni. W wyniku tego "chmura" ponownie się zatrzymała i powoli zniknęła. Eksplozja była słyszalna w całym regionie i przeraziła mieszkańców"

26 czerwca 1819, Buchholz, Niemcy: Astronom J.W. Pastorff (1767-1838) zaobserwował coś, co jego zdaniem było "kometą" w pobliżu Słońca. Jednak jego partner Olbers wskazał, że obiekt nie mógł być kometą. Tego samego dnia Gruithuisen (obserwujący z Holandii) doniósł o trzech nieznanych ciałach przecinających tarczę Słońca, ... mianowicie: jeden w pobliżu środka Słońca i dwóch małych bez poświaty w pobliżu zachodniej krawędzi.

9 października 1819, Augsburg, Niemcy. Ogromna intruzja planetarna. Kanonik Stark z Augsburga zgłosił tę obserwację, którą cytuje Le Verrier w Monthly Notices of the R.A.S., luty 1877. Była to "dobrze zdefiniowana okrągła plama, mniej więcej wielkości Merkurego, znikła i już się więcej nie pojawiła".

7 września 1820, Embrun, Francja. Nieznana formacja: Wojskowa precyzja. Astronom Frangois Arago, dyrektor obserwatorium w Paryżu, donosi, iż " podczas zaćmienia księżyca, wiele osób widziało dziwne obiekty poruszające się w linii prostej. Były one rozmieszczone w równych odstępach i pozostawały w linii, gdy wykonywały zakręty. Ich ruchy wykazywały wojskową precyzję."

To tylko kilka przykładów, takich dziwnych obserwacji. Ta ostatnia może kojarzyć się komuś z "kosmicznym pociągiem" czyli grupy satelitów Starlink, które zachwycają na naszym niebie. Jednak te obiekty zaobserwowano w latach, kiedy jeszcze nie było samolotów ani innych obiektów mogących poruszać się jeszcze wyżej. Vallee i Aubeck zaprzestali na obserwacjach przed okresem nowoczesnego lotnictwa, zanim samoloty albo sterowce mogłyby wprowadzić w błąd wielu świadków, i na pewno tak było, tak jak dziś satelity, rakiety i inne technologie prowadzą do raportów mniemanych UFO.

Przyjrzyjmy się innym dziwactwom, niestety to przypadki nie tak dobrze zbadane i udokumentowane jak w archiwach grup ufologicznych, ale widocznie ważne wydarzenia dlatego zostały zapisane. W sierpniu 1810 r., w Meklong, (Tajlandia) zaobserwowano dziwną srebrną istotę. Tego dnia misjonarz, a zarazem lekarz, dr Jacob Hazlitt widział niezwykłego mężczyznę w srebrnym ubraniu. Skórę humanoida opisał jako "lśniącą", dodał, że istota miała tylko jedno oko. Według autora Ahmada Dżamududa, w Tajlandii znajdziemy wiele przypadków, mówiące o istotach z mniemanego współistniejącego świata. Uprowadzeni twierdzą, że zostali zabrani do innego świata "po drugiej stronie naszej rzeczywistości". Nie poddawano ich badaniom medycznym. Nie przekazywano im żadnych wiadomości, a także nigdy nie poznali motywu stojącego za ich uprowadzeniem. Mówi się, że po powrocie do domu ludzie ci doznali takich samych skutków ubocznych jak typowe osoby uprowadzone przez załogantów UFO, np.: tymczasowej amnezji, skrajnego pragnienia, zmęczenia i rozstroju emocjonalnego. Miejscowi nazywali te istoty "Ludźmi z Bunian", ale nie jest jasne, co oznacza słowo Bunian. Co ciekawe istoty te ubierały się podobnie do miejscowej ludności. W tym samym roku tylko miesiąc później inna kobieta twierdziła, że pewnej nocy została obudzona przez nieznaną siłę. Była zaskoczona, zauważając, że okolica jest pozbawiona odgłosów zwierząt. Coś było nie tak. Wyglądając przez okno, zobaczyła dziwnego humanoida na swoim podwórku. Twierdziła, że istota miała tylko jedno oko i była ubrana w garnitur, który wydawał się wykonany z metalu. Ostatecznie przygoda skończyła się w ten sposób, tak przynajmniej twierdzi poszkodowana: "...zostałam uprowadzona do "pałacu świateł""

Wiosną 260 roku w Chinach doszło do bardzo dziwnego incydentu, zwolennicy folkloru przyklasną, to nie jedyny przypadek tego rodzaju. Podczas panowania Sun Hsiu (258 do 263), powszechną sprawą było, że wysocy generałowie zostawiali swoje żony i dzieci na dworze władcy jako obietnicę ich lojalności, ale i dla bezpieczeństwa. "Dziecięcy zakładnicy" często bawili się razem. Pewnego razu grupa dzieci przeżyła niezwykłe spotkanie: "W pewnym momencie obce dziecko zmieszało się z bawiącymi. Miało mniej niż cztery stopy wzrostu, nosiło czarne ubranie i wyglądało na sześć do siedmiu lat. Żadne z dzieci nie znało go, zapytały: " Skąd pochodzisz? Do jakiej rodziny należysz,?". "Przyszedłem tylko, gdyż dobrze się bawicie" - odpowiedział chłopiec. Dzieci zauważyły, że z oczu nieznajomego zdały się wydobywać jasne promienie światła. Przestraszyły się. Zapytały, skąd pochodzi. "Boicie się mnie?" zapytał. "Nie musicie się bać. Nie jestem człowiekiem, jestem Gwiezdnym Bogiem Yung-Huo (Marsem) i przychodzę wam powiedzieć: że trzej wysoko urodzeni powrócą, także Ssu-Ma". Według relacji niektóre dzieci były tak wystraszone, że uciekły do swoich rodziców. Dorośli pospieszyli na miejsce, wkrótce potem dziwny gość pożegnał się: "Muszę was teraz opuścić". Gdy to powiedział, uniósł się w powietrze, zmieniając postać. Zgromadzeni podążali za nim wzrokiem, wyglądało to, jakby coś ciągnął za sobą coś, coś jakby jedwabną flagę. Chwilę później zniknął. Cztery lata później Hsiu został obalony, a władzę przejął Ssu-Ma.

W 1520 roku w Hereford w Anglii zanotowano ciekawy przypadek z towarzyszącymi efektami termicznymi. Incydent został odnotowany przez Lycosthenesa w jego "Prodigiorum ac Ostentorum Chronicon": "W 1520 r. n.e. w Hereford, obserwowano na niebie kolosalny promień ognia. Zbliżając się do ziemi, spalił wiele rzeczy swoim żarem. Następnie wzniósł się w niebo, widziano, jak zmienia swój kształt w krąg ognia".

Inny ciekawy przypadek, który niestety nie został wystarczająco opisany, miał miejsce we Włoszech w 1501 roku. Wydarzenie pochodzi z okolic Urbino i Gubbio. Podczas pewnej burzliwej nocy doszło do dziwnych anomalii na niebie. Nie potrafię jednak bliżej opisać, co dokładnie widziano, w każdym bądź razie, następnego dnia raportowano zaginięcia kilku ludzi. Masowe uprowadzenie? Nie wiem, zapisałem i myślę, że kiedyś, jeśli to możliwe dodam więcej informacji. Książka ogólnie opisuje obiekty, które raczej wykluczają przelot meteorów lub zorze polarne. To obiekty widziane przez dłuższy czas, nie sekundy, ale minuty, dziesiątki minut lub godziny. W większości przypadków opisywane są jako okrągłe i poruszające się nie po ciągłej trajektorii, ale przylatujące i odlatujące, lądujące w niektórych przypadkach i startujące ponownie, wydzielające ciepło, emitujące światło o różnych kolorach. Vallee starał się nie wplatać przypadków, które wpleciono do naszych religii, dlatego, że mogłyby wywołać niepotrzebne kontrowersje, ale także dlatego, żeby sprawiedliwie nie pominąć niczego, książka miałaby olbrzymie wymiary. Vallee:

"Niewyjaśnione zjawiska powietrzne odegrały ważną rolę w wyobrażeniach każdej znaczącej religii. Niezależnie od tego, czy jest to Islam, Chrześcijaństwo, Hinduizm, czy nawet Mormoni, tu ukazał się anioł Józefowi Smithowi i innym wczesnym Mormonom. Istnieje długa i bogata historia tych wyobrażeń związanych z zjawiskami na niebie lub z nieba. Kiedy świadkowie są konfrontowani z tym zjawiskiem, bardzo często ich reakcją jest podziw, a czasem przerażenie. Ponieważ obserwacje wydają się wykraczać poza naszą rzeczywistość, próbują rozwiązać swoje przerażenie poprzez odniesienie do duchowego lub religijnego rozwiązania. Wielkim wyzwaniem w analizie starych tekstów i kronik jest z jednej strony ich "odbarwienie" z kulturowych i religijnych treści epoki, z której pochodzą. Z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo nieświadomej "reinterpretacji" lub błędnej interpretacji raportów w kontekście własnego tła kulturowego."

W sumie bardzo polecam tę książkę, na pewno zaciekawi każdego poszukiwacza nieznanego, to kilkaset incydentów, nad którymi warto się zastanowić. Gdyby wyzbyć się przekonania o ufitach przybywających w zaawansowanych technologicznie statkach mamy coś, co zwyczajnie towarzyszy nam od zarania dziejów. Te fenomeny występują od zawsze, ba! powtarzają się w ten sam sposób, a my dalej nie mamy pojęcia co lub kto za tym stoi. Vallee ma rację. W swojej innej pracy wykazał, dlaczego wyklucza by tzw. ufici, byli istotami pozaziemskimi, które przybywają tu w ramach "studiowania Kosmosu". Prawdopodobieństwo, iż taki międzyplanetarny podróżnik będzie humanoidalnego wyglądu, jest prawie zerowe. Ich planeta musiałaby być bardzo podobna do naszej, nawet jej obrót i sąsiedztwo innych planet musiałoby tak się ułożyć, jak u nas, aby ich mieszkańcy byli humanoidami. Ich ciekawość medyczna, to co znamy z literatury o spotkaniach z ufitami — mianowicie owe badania na stole operacyjnym na pokładzie UFO, jest innym, konwersyjnym punktem. Vallee pomnożył takie przypadki przez wszystkie dekady, dodając takie, których uprowadzony może sobie nie przypominać, lub po prostu wstydzi się i nie chce o tym mówić. Także te przypadki, kiedy zabrany po prostu już nie wrócił, a takich przypadków ma być całkiem sporo. Sumując wszystkie państwa naszej planety, Francuz doszedł do liczby kilku milionów uprowadzeń! Zastanówmy się, po co komu tyle badań? A nawet jeśli, to przecież kartoteki szpitalne, czy grube tomy książek w bibliotekach dałyby obcym więcej wglądu w tej dziedzinie niż ganianie za pojedynczymi ludźmi. Nie trzeba wspominać, że kontakt z ludźmi mógłby się dla nich źle skończyć, poprzez wirusy i inne niespodzianki. Prawdopodobnie ten cały scenariusz jest tylko przykrywką, a ich prawdziwe cele nadal pozostają nieznane. Jak widzimy, wcale nie boją się wdychać ziemskiego powietrza, co daje wiele do myślenia, to tak jakby byli u siebie w domu. "Obcy" mogli już zawsze tu żyć i współdziałać z ludźmi. Popatrzmy na opowieści folkloru albo stare przekazy mówiące o bogach jeżdżących ognistymi rydwanami. Tak samo oni, jak i współcześni ufici nie potrzebowali specjalnych aparatur do oddychania, było im dobrze, tak dobrze, że nie stronili od ludzi. Wydaje mi się, że dzielimy z nimi naszą planetę, być może, a nawet prawdopodobnie chcą się o nią więcej troszczyć, niż robią to niektórzy ludzie. A Wasze zdanie?





Komentarze

  1. Cywilizacja przedludzka która istniała przed ludźmi i z jakiś powodów generalnie ich unika i sie ukrywa np pod ziemią?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Nie dziwię się, historia pokazała co niektórzy ludzie są w stanie zrobić z innymi i to z tak niskich pobudek. Niekiedy unikać ludzi jest lepszym wyjściem :)

      Usuń
  2. Możecie mówić co chcecie ale ja także już nie wierzą że nolowcy to istoty z kosmosu. Tak jak piszą Arek i drugi Arek M. albo Krzysztof D. te istotki już zawsz tu są.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.

Zniknięcia? Dematerializacja?