Tajemnicze zaginięcia - Mount Shasta po raz drugi.

 Mount Shasta jest jednym z najbardziej znanych wulkanów Cascade, łuku, który biegnie od południowo-zachodniej Kolumbii Brytyjskiej do północnej Kalifornii i obejmuje między innymi Mount Rainier w Waszyngtonie i Mount Hood w Oregonie. "Jest tak stromy i wysoki, że tworzy nawet własną pogodę" - mówią naukowcy. To wyglądające jak statki kosmiczne soczewkowate chmury, które mają tendencję do formowania się wokół góry. Przyczyniają się one do nadprzyrodzonego uroku okolicy, wraz z pokrytym lodem szczytem, parującymi fumarolami i zmieniającą kształt powierzchnią, która jest stale niszczona i odbudowywana przez lód, wodę, wiatr i gruz. Jedna z legend mówi, że gdzieś głęboko pod górą Shasta znajduje się kompleks tuneli i ukryte miasto o nazwie Telos, starożytne "Miasto Światła" byłych Lemurian. To mieszkańcy mitycznego kontynentu Lemuria, który tysiące lat temu zniknął pod falami Pacyfiku (lub Oceanu Indyjskiego, w zależności od tego, kogo zapytać). Lemurianie nie są jedynymi niezwykłymi postaciami, o których mówi się, że zamieszkują ów stratowulkan, uważa się, że Mount Shasta jest również bazą wypadową dla reptiliańskich humanoidów. Miejsce jest siedliskiem obserwacji UFO, z których jedna z ostatnich miała miejsce w lutym 2020 roku. Ogólnie góra jest kojarzona z wieloma nieziemskimi, paranormalnymi i mitycznymi istotami — przez lata przyciągając legiony różnorodnych zwolenników, w tym także marginalne organizacje religijne, takie jak "Wniebowstąpieni Mistrzowie", którzy wierzą, że są oświeconymi istotami istniejącymi w wyższych wymiarach. Indianie z szacunkiem odnoszą się do tego miejsca, wierzą bowiem że właśnie tam zamieszkiwał ich Stwórca. Jeżeli chodzi o tajemnicze zaginięcia, jest to jedno z naszych hotspotów — miejsce gdzie takich przypadków jest nadprzeciętnie dużo.


                                         
Stratowulkan Mount Shasta.

                                                      Jaskinie po cofającej się lawie.

Mały John Doe zaginął 1 października 2010 roku około godziny 18 30. Rodzina biwakowała nad brzegiem dużego potoku, to malownicze miejsca, prawdziwe Eldorado dla wędkarzy, nie wspominając już o wędrowcach kochających naturę. Wielu bogatych i sławnych mają tutaj swoje posiadłości, nic dziwnego okolice należą do najpiękniejszych w całym regionie. Według zeznań rodziców, chłopak tylko na chwilę pozostał sam, kiedy zniknął w niebywały sposób. Rodzice przeszukali graniczący las i potok, jednak nie mogli zlokalizować chłopca. Zadzwoniono do lokalnego szeryfa i Służby Leśnej z prośbą o pomoc. Obszar, na którym doszło do zaginięcia, ma długą historię, obfituje w incydenty o wysokiej dziwności. Las jest wprawdzie dość gęsty, z dużymi drzewami, lecz poszycie leśne nie jest takie bujne, w miarę przejrzyste. To także cecha, którą cenią myśliwi — wspaniałe łowiska gdzie można spotkać mnóstwo dzikich zwierząt. Lokalne ekipy poszukiwawczo-ratownicze i szeryf zareagowali natychmiast, wyruszając na poszukiwanie chłopca. Pięć godzin po rozpoczęciu poszukiwań, John zostaje odnaleziony, bezpośrednio obok jednego z głównych szlaków. Chłopak znajduje się w stanie szoku, ale to błahostka, ważne, że żyje i szczęśliwie wraca do rodziców. John jest bardzo, bardzo inteligentnym chłopcem, bardziej dojrzałym jak na swoje trzy lata. Początkowo milczał na temat zaginięcia, jednak to zmieniło się, kiedy ratownicy i szeryf pozostawili rodzinę i emocje puściły. John wyznał, że widział bliźniaka babci, właśnie tam, na biwaku, kiedy zniknął. Wyjaśnił, że nie pamięta, jak się zgubił, ale jego pierwsze wspomnienie to obudzenie się w jaskini lub lochu (użył obu słów). Powiedział, że widział tam swoją babcię, iż była tam drabina w górę, która prowadziła do jasnego światła. Kobieta rozmawiała z nim w bardzo miły i uprzejmy sposób. Była zainteresowana jego brzuszkiem. Myślał, że rozmawia ze swoją babcią, dopóki nie zobaczył iskier wydobywających się z jej głowy (w innym artykule napisano, że były to światełka wokół jej głowy). Wtedy zaczął myśleć, że była robotem. Powiedział, że widział broń i portfele pokryte kurzem. Były tam także inne roboty, nieruchome. Po pewnym czasie, kobieta położyła kawałek lepkiego papieru i powiedziała, że chce, aby zrobił kupę. Trzylatek powiedział, że nie musi, na co "babcia" zareagowała złością. Chwilę później zabrała go z jaskini i umieściła pod krzakiem, każąc mu tam czekać. Tam został odnaleziony. W rozmowach Paulidesa z rodziną Johna jego historia pozostała spójna, a on wciąż twierdził, że nigdy się nie bał. Paulides miał okazję porozmawiać z babcią. " To bardzo bystra i zorientowana kobieta". Wyjaśniła, że była kiedyś dokładnie w miejscu, w którym zaginął John. To było kilka miesięcy przed zniknięciem chłopca. Twierdziła, że ona i jej towarzysz spędzili noc nad brzegiem potoku. Powiedziała, że obudziła się wtedy rano z kłującym bólem na szyi. Co dziwne znajdowała się na gołej ziemi poza namiotem. Jej partner znalazł małą czerwoną kropkę we wskazanym miejscu na szyi, nic więcej. Kobieta nie miała pojęcia, czy ma to związek ze zniknięciem Johna, ale chciała wyjaśnić ów zbieg okoliczności, iż była dokładnie w tym miejscu kilka miesięcy wcześniej.

Przypadek niesamowity, oczywiście nie można, bo co i jak tu potwierdzić? Paulides mógł jedynie afirmować to, że zgłoszono zaginięcie chłopaka i że poszukiwania trwały 5 godzin. Można sobie wyobrazić, że małe dziecko raczej w domu opowie co się działo, niż w biurze szeryfa, obcym ludziom, to kwestia zaufania.

Inny przypadek z okolicy Mount Shasta to incydent z 15 października 1947 roku. Edward Young był doświadczonym myśliwym, zwyczajnie polował na wschód od stratowulkanu — na innej górze o nazwie Whaleback. Tego poranka Edward i jego towarzysz Ole postanowili polować oddzielnie, planowali spotkać się przy samochodzie o godzinie 16 00. Wracając do samochodu, Ole usłyszał zawołanie. W pierwszym momencie, oczywiście zaskoczony — zawołał także, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Nie był nawet pewny, kto to wołał, jego przyjaciel? Po krótkiej chwili kontynuował wędrówkę. Na parkingu nie zastał Edwarda. Czekał jeszcze parę godzin, zanim skontaktował najbliższą stację rangersów a ci szeryfa stanu Siskiyou. Wieczorem pogoda pogorszyła się gwałtownie, obfite opady śniegu nie sprzyjały poszukiwaniom. Ratownicy byli pewni, że Edward odpowie na wołania, byli pewni, że gdzieś rozpalił ognisko, lub przynajmniej strzałami ze strzelby da znać o sobie. Ten młody wysportowany mężczyzna mógł bez problemu przeczekać do rana. Problem z tym, że okolica była jakby wymarła, nie było ani ogniska, ani wystrzałów zaginionego. Teren nie był trudny, to zalesiona płaska powierzchnia między Shasta a Whaleback. Następnego dnia drużyna poszukiwawcza przeczesała dokładnie domniemany teren. 17 października 50. osobowy zespół na nowo przeszukał okolicę, znowu nic. Następnego dnia 250 okolicznych mieszkańców szukało zaginionego, i znów — bezskutecznie. Sprowadzono psy, dwa samoloty i helikopter pomagały z powietrza w poszukiwaniu. Nie znaleziono nic. Pierwszego i drugiego listopada spadło tak dużo śniegu, że szeryf był zmuszony odwołać poszukiwania. Nigdy nie znaleziono ubrań Edwarda ani jego strzelby. Tak jakby mężczyzna zapadł się pod ziemię, jakby nigdy go tam nie było.

48-letni Jerry Lee McKeon zaginął w tej samej okolicy, tylko trochę na wschód od miejsca, gdzie polował Young. 21 września 2002 r. wyruszył na trzydniowe polowanie. Był znakomitym myśliwym, polował łukiem — to już trochę inna liga od zwyczajnego łowcy. Zaginięcie zgłoszono dopiero 25 września, a jego samochód udało się zlokalizować kilka dni później. Jednak jego przyjaciół w ogóle nie przerażała myśl, że mogło coś mu się stać. Jerry był twardzielem i wiedział jak sobie poradzić, "być może zmienił plany i postanowił dłużej polować" - to komentarz pokazujący beztroskość towarzyszy. Mężczyzna znany był ze swojej upartości, dwa lata wcześniej postanowił polować na jelenie w.... pustynnej Nevadzie. Słyszał od kolegi o wprost ogromnych jeleniach w tym rejonie i pomimo iż inni pukali się w czoło, on postawił na swoim. Wynikiem był artykułu w lokalnej gazecie pokazujący Jerry’ego z wielkim jeleniem, nawet szeryf tamtego hrabstwa pojawił się na miejscu, aby na własne oczy zobaczyć trofeum myśliwego. Jednak tym razem to chyba myśliwy padł łupem kogoś lub czegoś. Obszar do przeszukania był ogromny, nikt nie wiedział w jakim kierunku, w jakim miejscu polował. Faktem pozostaje, że po ponad 20 lat nie znaleziono ani pozostałości, ani ubrań, albo łuku myśliwego. Rozpłynął się w powietrzu?

Inna interesująca rzecz to to, że niekiedy, gdy czyta się o jakimś przypadku, człowiek ma wrażenie, że to jakby jakaś powtórka innego incydentu z innej okolicy, ale takich samych okoliczności. Tutaj Paulides wykazuje kilka aspektów, które łączą obu mężczyzn oraz odnośnie do miejsca. Oboje byli rolnikami, oboje uprawiali ziemniaki. Edward miał 42 a Jerry 48 lat w momencie zaginięcia. Oboje bezdzietni. Jak jeden, tak i drugi specjalizowali się w polowaniu na jelenie. Przyjaciele opisywali ich prawie identycznie, jako myśliwych którzy "nie bali się niczego, jako mężczyzn nie do zatrzymania. Wytrwałych i z ogromnym doświadczeniem" Oboje polowali i zaginęli w okolicy, gdzie mieszkali i nigdy nie znaleziono ich ciał. To tak jakby chodziło się o tę samą osobę, tylko trzeba przypomnieć, że Ed zaginął w 1947, a Jerry w 2002 roku. Takie zbieżności można zauważyć i w innych przypadkach typu "Missing 411", pozostaje pytanie: czy to tylko przypadek, lub kryje się za tym coś więcej, może coś, co nawet nam się jeszcze nie śniło? Gdyby przyjrzeć się przypadkom dziwnych zaginięć, widzimy, że wiele incydentów dzieje się w szczególnych miejscach, w górach, w pobliżu cieków wodnych, ale i wulkanów. Mount Shasta – stratowulkan w Kalifornii należy niewątpliwie do takich miejsc, a i region ma wiele tajemnic, których prawdopodobnie nigdy nie rozwiążemy.




Komentarze

  1. I jak tu się nie odezwać? Pierwsza historia zniknięcia chłopca posiada mnóstwo ukrytych szczegółów takich samych, jak w mojej historii. Zastanawia mnie tylko, dlaczego relacja idzie w kierunku porwania, technologii, ufo, a w dodatku jeszcze jakichś biorobotów? Miejsce mocy, ok. Swoje miejsce urodzenia traktuję podobnie jak ci Indianie, którzy "z szacunkiem odnoszą się do tego miejsca, wierzą bowiem że właśnie tam zamieszkiwał ich Stwórca." Bo nie jest ono pospolite i naprawdę posiada niesamowitą historię. Musi wytwarzać jakieś mocne pola i siły, przez które zostałam coś jakby "naładowana". Od dwudziestu lat trąbię, że ma to związek z siłami natury, takimi które potrafią poruszać czasoprzestrzenią. Naprawdę nią manipulują, lub kształtują. Przecież nauka jest już na tym tropie i wystarczy się nią zainteresować. Kopia babci chłopca nie została stworzona w żadnym laboratorium kosmicznym, nie są to technologicznie tworzone i sztuczne zagrywki. To, że widział on światło i iskry wokół jej głowy świadczy o zjawisku elektrycznym w przestrzeni. Ta, która się z naszą mieszała, tworzy spięcia. A historia jest następnym dowodem na wszystko, to o czym pisałam. Jest zjawiskiem fizycznym, a inne rzeczywistości istnieją naprawdę. Babcia chłopca tam rzeczywiście była chociaż nie w tym samym czasie. Nic nie szkodzi, bo właśnie ten jej pobyt tam jest ważnym szczegółem do możliwości zaistnienia takiej sytuacji.. Wiele by pisać, ale i tak nie uwierzycie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadek z małym Johnem Doe to dla mnie typowy przeskok do innego świata. Porównuję to do tego, co opisywał Lazarus, po tym, jak w górze Untersberg w Austrii dostał się do innego świata. Albo jak ten mały chłopiec ze Szwajcarii, który zginął w lesie i nieznany "czarny" mężczyzna zabrał go do dziwnych ludzi. Był tam 2 dni, superancka atmosfera, że nawet nie tęsknił i nie chciał wracać. Tymczasem w naszej czasoprzestrzeni przez te 2 dni padał deszcz. Ludzie szukali i tak jak nagle się zgubił, tak i przypadkowo został odnaleziony. Suchy i nawet nie wiedział, że deszcz padał..... Wydaje mi się, chociaż nie pojmuję i nie mam żadnej teorii, ale wydaje mi się że ta historia z babcią - robotem sięga dużo głębiej. To nie może być przypadek że najpierw kobieta przeżywa taką przygodę i nie umie przypomnieć sobie, co zaszło tej nocy. A jakiś czas później zostaje uprowadzony wnuczek i ów coś przyjmuje wygląd tej kobiety. Nie mam pojęcia, szczerze ;) Pozdrówka.

      Usuń
    2. Sięga dużo dalej i dziękuję, że się ze mną zgadzasz. Ja od lat wypracowuję sobie teorię na ten temat, według wyłapanych szczegółów ze swojej historii. Właśnie, te fakty ze zmianą pogody, wręcz pór roku i styku tamtej rzeczywistości z naszą z przesunięciem czasowym w stosunku do niej są najistotniejsze. Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Moim zdaniem to obcy odławiają ludzi do badań. Są to tzw. istoty pozaziemskie niskiego poziomu. Mają bazę pod tą górą. Słyszałam, że ci zaginieni ludzie przed urodzeniem zgadzają się na to porwanie, aby uczyć te istoty o ludzkich emocjach i uczuciach. Możliwe, że ta zbieżność cech osób wynika z jakichś ustaleń przedwcieleniowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okej...... Paulides również od jakiegoś czasu bardziej sunie w stronę uprowadzeń przez ufo. Nie dziwię się ponieważ ten ostatni film, który prezentuje opowiada właśnie o takich przypadkach. A świadkowie mówią to co widzieli i trudno się oprzeć takiej sugestii. Jeśli wziąć ufo to wiele pytań mielibyśmy z głowy, prawie każdy aspekt uprowadzenia, jest dla ufitów możliwy. Brak śladów, psy nie podejmują tropu itd. itp. Przyznam że nieraz też mi to chodzi po głowie. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. odkąd zapoznałem się z 411 pojawia mi się jeden wniosek to astralne ufo za tym stoi, nasza rzeczywistość nie jest tylko tym co widzimy...piszę jako widzący więcej

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tajemnicze zaginięcia - Rosemary Kunst i Carl Landers

O policjantach i ich paranormalnych przygodach.