Tajemnicze zaginięcia - Rosemary Kunst i Carl Landers

 Gdyby przyjrzeć się przypadkom dziwnych zaginięć, widzimy, że wiele incydentów dzieje się w szczególnych miejscach, w górach, w pobliżu cieków wodnych, ale i ...wulkanów. Mount Shasta – stratowulkan w USA, w północnej części stanu Kalifornia należy niewątpliwie do takich miejsc, ale i region ma wiele tajemnic, których prawdopodobnie nigdy nie rozwiążemy.

                                                         Okolice wulkanu Mount Shasta

Rok 2000. 70-letnia Rosemary Kunst przeżywa okres życia, który z jednej strony cechuje jej silny charakter. Rok wcześniej mąż Charles zginął w wypadku samochodowym, a ona sama została poważnie poturbowana. Rosemary chce i musi poukładać życie tak, aby znów czuła utracony komfort. Przyjaciele i znajomi opisują ją jako mentalnie stabilną i rzetelną. Pomimo kryzysu jest optymistyczna i silna. W ramach rekonwalescencji, jako zapalona miłośniczka przyrody, postanowiła wybrać się na wycieczkę z plecakiem wraz ze "Stowarzyszeniem Kręgu Ziemi". "Earth Circle" było organizacją w pobliskiej miejscowości, która nauczała rdzennego amerykańskiego spirytualizmu i praktyk środowiskowych. Prowadził ją rodowity amerykański wódz — starszy Karuk, "Red Hawk" Thom. Stowarzyszenie już częściej korzystało z odległego obszaru Jeziora Duchów (Spirit Lake) w Górach Marmurowych, będącego częścią lasu klamathańskiego, położonego na zachód od góry Shasta. Jezioro jest dostępne tylko z jednego kierunku, ma strome brzegi porośnięte j drzewami, co utrudnia wejście i wyjście poza szlakiem na północnym krańcu. Każdego roku Red Hawk przeprowadza podobne ceremonie duchowe nad jeziorem, które obejmują tańce duchowe mające pomóc sprowadzić przodków rdzennych Amerykanów na Ziemię. 17 sierpnia 2000 roku grupa około 20 osób pod przewodnictwem Czerwonego Jastrzębia przeszła 19 km. do małego, owalnego górskiego jeziora w obszarze znanym jako Potok Wooley'a. Do przewiezienia namiotów, żywności i innego sprzętu użyto koni. Wszystko przebiega według planu, a indiański kucharz troszczy się, aby po takiej wędrówce wszyscy mogli wzmocnić ciało. Na miejscu, nad jeziorem grupa wzięła udział w próbie skontaktowania się ze starożytnymi duchami, czymś w rodzaju seansu spirytystycznego na świeżym powietrzu. Nie mam pojęcia czy ów seans miał coś wspólnego z zaginięciem, jednak widać tu wspólne punkty z fenomenem "Missing 411". Już sama nazwa Jeziora Duchów daje nam pewne wskazówki. Jezioro to wygasły wulkan, a to miejsca, które jakby przyciągały zaginięcia. Często to istne wejścia do podziemi, cofająca się lawa tworzy korytarze i jaskinie, tu może ukryć się wszystko, tylko niektóre z nich są zbadane. Oczywiście w przypadku jeziora, wejście człowieka w takie podziemia jest niemożliwe — nie bez odpowiedniego sprzętu do nurkowania. Inny wulkan — Mount Shasta znajduje się wcale tak niedaleko - to miejsce, gdzie także dochodzi do dziwnych zaginięć. Inny o nazwie Crater Lake znajduje się na północ, w odległości 180 km. to miejsce mijane jest nawet przez rdzennych Indian. Następnego dnia grupa miała w planie całodniową wędrówkę i powrotu późnym wieczorem. Rosemary nie skorzystała z zaproszenia i z nieznanych powodów postanowiła zostać w obozie. Około godziny 13:00 kobieta zapytała 12-letniego syna przewodnika, Chaleta, czy chciałby towarzyszyć jej w małej wędrówce na drugą stronę jeziora. Chalet odmówił, wolał zostać z kucharzem w obozie. Rosemary powiedziała, że chce "spróbować skontaktować się z duchem zmarłego męża" i że wróci niedługo. Na odchodne dostała kanapkę i już chwilę później zabrała swój dziennik i wyruszyła w kierunku Wooley Creek, południowej części jeziora Spirit Lake, było tam tylko jedno wejście oczywiście poza wspinaczką po stromych zboczach pod kątem do 70 stopni. O godzinie 17:00 reszta grupy wróciła z wędrówki, zaniepokojony Red Hawk wysłał kilku ludzi, aby zlokalizowali emerytkę. Około godziny później ekipa wróciła, twierdząc, że nie udało im się jej znaleźć. Rosemary w momencie zaginięcia miała na sobie niebieską polarową koszulę, buty turystyczne i niebieską czapkę z daszkiem. Departament szeryfa Siskiyou wysłał 50 - osobowy zespół ratowniczy. Później ponad 150 osób, w tym wolontariusze, oddziały Gwardii Narodowej i zespoły ratownicze organów ścigania, dołączyło do poszukiwań, aby przeczesać obszar wokół jeziora. W poszukiwaniach pomagał helikopter wyposażony w FLIR, psy tropiące, poszukiwacze konni i kalifornijski patrol drogowy. Grizz Adams, dowódca i w Departamencie Szeryfa Hrabstwa Siskiyou był zaskoczony, ponieważ wydostanie się z południowej części jeziora było praktycznie niemożliwe, poza szlakiem, bez sprzętu wspinaczkowego, a zwłaszcza dla 70-letniej kobiety. Jedyne inne wyjście prowadziło przez obóz. Psy tropiące nie podjęły żadnego zapachu, także torba, do której kobieta włożyła śniadanie i swój dziennik nigdy nie została odnaleziona. Jedyną wskazówką były cztery kosmyki włosów znalezione we wtorek, 22 sierpnia 2000 r., w gęstych zaroślach z dala od szlaków. Jednak nie wiadomo czy należały do zaginionej, nigdy nie przebadano ich, aby ustalić DNA. W wywiadzie przeprowadzonym przez Davida Paulidesa z Red Hawkiem, rdzenny Amerykanin uważał, że Rosemary dotarła do miejsca zwanego Devil's Back Canyon. (kanionem pleców diabła) Nie miał wprawdzie na to żadnych dowodów, ale takie było jego zdanie. Nigdy nie znaleziono odzieży, ciała, kości, śladów, krwi, co odrzuca teorię ataku niedźwiedzia lub pumy. Grizz Adams powiedział, że lwy górskie i czarne niedźwiedzie są powszechne w okolicy, ale ataki na ludzi prawie niespotykane. Dodał, że bardziej prawdopodobne jest, że upadła i straciła przytomność, ale gdyby tak było, znaleziono by ją, wcześniej czy później. Psy poszukiwawcze tresowane w znajdowaniu zwłok nie wykryły żadnego zapachu, pomimo odosobnionej lokalizacji, braku wiatru i deszczu w czasie zaginięcia. Adams zakończył: "Na pewno nie ma jej w pobliżu, w oczywistych miejscach, ale to niezwykle trudny teren. Gęste zarośla i strome zbocza". Postulowano, że Rosemary popełniła samobójstwo po depresji spowodowanej śmiercią jej męża, ale jeśli taki byłyby jej plan, to nie poprosiłaby syna Red Hawka, aby towarzyszył jej w spacerze. Dlaczego nigdy nie znaleziono żadnych szczątków na tak zamkniętym terenie o stromych zboczach? Krewni i przyjaciele byli zdania, że Kuntz nie była przygnębiona i na pewno nie chciała zostawić swojej rodziny na lodzie, zwłaszcza po śmierci męża. Funkcjonariusze organów ścigania nie mieli powodu, by sądzić, że Kunst padła ofiarą przestępstwa. Nie wierzyli też, że odebrała sobie życie - "Nie ma na to żadnych dowodów. Nie ma się na czym oprzeć". Co więcej, Adams powiedział: "Wyjście na krótki spacer i zniknięcie bez śladu jest trudne do zrozumienia. Zwykle jest jakiś ślad. Nie mam pojęcia, co się stało. To po prostu wydaje się nierealne".

Jak często w takich przypadkach, zaginięcie i niemożliwość odnalezienia ciała wydaje się surrealne. Tam nie ma dróg, aby ktoś mógł ją zabrać samochodem. Gdyby popełniła samobójstwo, na pewno by ją odnaleziono, jeśli nie zaraz to przynajmniej później, owe specjalnie szkolone psy podjęłyby stożek zapachowy. Gdyby wpadła do jeziora, płetwonurkowie mogliby ją odnaleźć, przeważnie ciało pływa po powierzchni. W takim przypadku, podczas upadku upuściłaby swoją torbę, jej bejsbolówka prawdopodobnie również by gdzieś leżała. Czy poszła gdzieś daleko? Nie wspominała o długiej wycieczce, można sobie wyobrazić, że dla 70-latki te 19 kilometrów przebyte dzień wcześniej nie były niczym niezwykłym. Myślę, że to zmęczenie było powodem, dlaczego zrezygnowała z całodniowej wycieczki następnego dnia. Ale i tak musiałyby być jakieś ślady, psy poszukiwawcze musiałyby znaleźć jej zapach także dlatego, że pogoda była odpowiednia. A tu nic. Nawet gdyby popełniła samobójstwo, trudno zrobić to tak, aby jej nie znaleziono. Została uprowadzona? Przez kogo?


                       Jezioro Helen, a w tle stratowulkan Shasta, miejsce zaginięcia Landersa


Rok wcześniej Carl Landers zaginął podczas wędrówki na Mount Shasta, to tylko 126 km na wschód od miejsca powyższego incydentu. Wędrówka zaplanowana jest tak, że panowie  drugiego dnia osiągną szczyt, na spokojnie, to wypad z dwoma starymi kumplami. Carl pomimo swoich 79 lat jest w bardzo dobrej kondycji, codziennie trenuje biegi, także kompani nie narzekają na trudy wyprawy, nie brakuje im krzepy. To także odpowiedzialne trio, jeden z nich to były oficer i pilot, drugi, szanowany biznesmen z San Francisco. Poważni ludzie, którzy nie robią głupstw, nie ryzykują dla zabawy, którzy w swoim wieku nie potrzebują niebezpieczeństw. Mężczyźni, którzy znają swoje granice i karkołomność natury. Wędrówka należy do tych trudniejszych, ale wysportowanym seniorom nie powinna sprawiać kłopotów. Przyjaciele znają teren, dla Carla to pierwsze zetknięcie z tą górą, i ostatnie. Samochody pozostają na parkingu, a nasze trio pokonuje sosnowy las, im dalej w górę, tym rzadsze staje się podszycie. Od pewnej wysokości jest już coraz mniej drzew, tylko skały i kamienie. Przy jeziorze Helen chcą zrobić przerwę, zresztą jak wszyscy, tam jest miejsce na biwak, można rozbić namioty i wypocząć przed finałową wspinaczką na szczyt. Niestety nie udaje im się dotrzeć tam na czas, więc swój obóz rozbijają poniżej, tu między wielkimi głazami jest może i lepiej, przynajmniej mniej wiatru. Noc zapowiada się spokojnie, dookoła cisza, panowie zapadają w głęboki sen. Jest już dobrze po północy, kiedy gwałtowny wiatr szarpie namiotami. Carl ponadto walczy z rozwolnieniem, parę razy musi wyjść z namiotu, o dalszym spaniu nie ma mowy. Rankiem panowie pakują namioty i szykują się do ostatniego etapu, Carl czuje się nie najlepiej, jednak nie ma mowy o odwrocie, nie chce być słabeuszem. Przyjaciele radzą mu, żeby poszedł przodem do jeziora i tam wypoczął, w tym czasie oni spakują wszystko, także jego rzeczy i spotkają się w umówionym miejscu. Szlak jest dobrze oznaczony, wiedzie dokładnie do jeziora, tutaj nie można zabłądzić, tutaj nie ma nic, gdzie można by się udać, nawet odnóg innych szlaków. Carl zgadza się, za chwilę znika z pola widzenia, podczas gdy pozostali panowie pakują sprzęt. 20 minut później wyruszają za przyjacielem, nad jeziorem rozglądają się za Carlem, lecz tu go nie ma. Dookoła dość dużo ludzi, dobrze, że jest tam pracownik Parku, który uważa na traperów, aby niczego zwłaszcza swoich śmieci nie zapomnieli. On na pewno zauważył nadchodzącego Carla. Ranger jednak zaprzecza, dziś rano jeszcze nikt nie przybył nad jezioro. Panowie są pewni, że ten się myli, ich przyjaciel musiał tutaj dotrzeć, lecz ranger zapewnia stanowczo, że go nie widział. A więc wracają, wołając zagubionego, rozglądając się dookoła. Może odszedł za potrzebą i upadł? Może coś mu się stało? Nic. Znów z powrotem, znów szukają. Tan kawałek szlaku pokonują kilka razy, bez skutku. Z powrotem nad jeziorem postanawiają iść kawałek w kierunku szczytu, może tam czeka? Znów porażka, tam go także nie ma. Carl nie mógł zrezygnować z dalszej wycieczki, w takim przypadku wziąłby ze sobą swój sprzęt. Jak się później okazało, samochód nadal stał na parkingu, nigdy tam nie dotarł. Panowie dzwonią do lokalnego biura pogotowia górskiego, ci organizują ludzi i powiadamiają odpowiednie służby. Rusza machina, drużyny z psami poszukiwawczymi przeczesują górę, helikoptery z powietrza szukają czegoś, co odróżnia się od podłoża, jego ubranie musi kontrastować z otoczeniem. Wyszkoleni GOPRowcy szukają od szczytu w dół — metr po metrze. Fakt, że leży tam śnieg pomaga nadzwyczajnie, jeśli ktoś by opuścił szlak, byłyby ślady. To niemożliwe, że nic nie znaleziono, GOPRowcy nie chcą wierzyć, ich przełożony podsumowuje to tak: "Coś takiego nie przydarzyło mi się w 35 latach mojej pracy, Carl Landers nie znajduje się tutaj na tej górze! Albo wzniósł się w powietrze, albo zapadł się pod ziemię, ale nie ma go na tej górze!".  Carl Landers pozostaje zaginiony do dziś, nie znaleziono ani jego ubrań, ani sprzętu, który niósł ze sobą. Jak mógł zaginąć, że nie można go znaleźć? Miał problemy, może biegunka zmusiła go, żeby zejść ze szlaku. Nawet gdyby coś mu się stało, gdyby się przewrócił, spadł, znaleziony by go. Odcinek przy szlaku przeszukiwano dziesiątki razy — pieszo, z psami, to przynajmniej z helikoptera znaleziono by jego zwłoki. Jak widać na powyższej fotce z Wikipedii, to nie jest gęsto zarośnięty teren, a przy pokrywie śnieżnej poszukiwania stają się łatwiejsze. Po prostu tam go nie ma. Nie ma go także gdzie indziej. Rozpłynął się w powietrzu? Został uprowadzony przez "nieziemskie" istoty?, Dostał się do innej czasoprzestrzeni?

Tak, stratowulkan Mount Shasta pojawił się już kiedyś tutaj na blogu — to przypadek trzyletniego Johna Doe (nazwisko zmienione), który przeżył przygodę swego życia. Został uwięziony w jaskini przez istotę, która wyglądała jak jego babcia. Użył słowa robot, ponieważ z jej głowy "sypały się iskry", gdzie indziej pisano, że to "poruszające się światełka nad głową". W jaskini znajdowały się inne "roboty" które wyglądały jak ludzie, lecz były nieruchome. Były tam strzelby, pistolety, wszystko pokryte kurzem. Co się później okazało, że prawdziwa babcia Johna biwakowała kiedyś w pobliżu i pewnej nocy miała bardzo dziwny sen, a na drugi dzień odkryła ukłucie na szyi. O tym przypadku więcej w innym art.: https://poszukiwaczenieznanego.blogspot.com/2022/11/dziwne-zaginiecia-folklor-moze.html     Chodzi mi o to, że to ta sama góra i rejon. Znów tajemnicze zaginięcia i nie tam kiedyś dawno temu, to lata 1999,2000 a incydent trzylatka miał miejsce w październiku 2010 roku. Byłoby ciekawe poczytać więcej o tym dziwnym miejscu, na pewno jest wiele dziwnych legend i incydentów, którym warto się przyjrzeć.





Wykorzystano  między innymi:  StrangeOutdoors.com i  Leonard Loewe - Verschwundene Menschen - 2


Komentarze

  1. Świetny wpis o kolejnym fascynującym przypadku zaginięcia:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie!!!!. Pozdrówka

      Usuń
    2. Mount Shasta… tam jest dziwnych przypadków. Arku, wielkie dzięki za Twoje artykuły

      Usuń
    3. Tak jest!!!! Następny wpis będzie o innych przypadkach z tego regionu

      Usuń
  2. Można prosić o więcej informacji o tym trzylatku Doe? dziękuję pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Arku na yt-bie "Dębowa Chatka " jest wspomniane o tych dogmanach ,co palili papierosy!
    Czy to są ci,o których pan pisał wcześniej?
    Jest to tak ciekawy odcinek ,że dam linka.
    https://www.youtube.com/watch?v=wmPwLA8uhnw
    (około 19-tej minuty)
    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka. Tak, to będzie ten przypadek. Wprawdzie nie pamiętam nazwiska osoby, która to relacjonowała, ale to będzie to. Pozdrówka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.

Zniknięcia? Dematerializacja?