Dziwne zaginiącia w Texasie

 " To wygląda, jakby ci ludzie zostali przez coś połknięci, nigdy więcej ich nie widziano, to jest szalone" - powiedziała Kimberly Rogers — jej ojciec, Dennis, był jednym z trzech mężczyzn, którzy zniknęli w krótkim odstępie czasu.

Niekiedy przypadki dziwnych zaginięć zadziwiają również regularnością, w Texasie na przykład doszło do takiej sytuacji. Kiedy Kimberley próbowała rozwiesić ulotki, została upomniana przez pracowników sklepów, którzy myśleli, że już to zrobiła. Byli zdezorientowani ulotkami wywieszonymi wcześniej dla innych dwóch zaginionych mężczyzn. Wszyscy trzej mężczyźni zniknęli w ciągu 10 tygodni w promieniu 20 mil od siebie. Byli ojcami, dziadkami, którzy utrzymywali regularny kontakt z rodziną, nie byli typami ludzi, którzy szwendają się z dala od domu. Dwóch z zaginionych — Edwin Rogers i Mark Rhineburger — zniknęło w tajemniczy sposób po porzuceniu swoich samochodów z kluczykami w stacyjce. Trzeci, Dennis Rogers, zniknął podczas swojego codziennego spaceru, a jego ostatnie połączenia z telefonem pokazały lokalizację w środku odległego bagnistego obszaru.



62-letni Edwin Clark Rogers zaginął na początku stycznia 2012 r. Jego samochód został porzucony przy głównej drodze niedaleko miejsca zamieszkania. W samochodzie nadal znajdował się telefon i lekarstwa. Nikt nie przypuszczał, iż mężczyzna mógł dalej odejść, zły stan nogi nie pozwalał na większe spacery. Pomimo tego przeszukanie okolicy nie dało żadnych wskazówek. Sprowadzone psy nie podjęły tropu. W pewnej odległości gleba wyglądała, jakby ktoś mógł coś tam zakopać, jednak radar nie wykazał nic podejrzanego. 6 lat później w okolicy znaleziono ludzkie kości, lecz nie należały do Edwina Rogersa.

Mark Rhineburger zaginął w tej samej okolicy półtora miesiąca później, jego przypadek wydaje się jeszcze bardziej tajemniczy. Spawacz z Crosby zaginął w swoje 39 urodziny — po tym, jak jego biała furgonetka marki Chevrolet uderzyła w pusty dom przy drodze numer 787. Przybyły szeryf zastał pusty samochód, nie stwierdzono żadnych śladów walki. Jego córka zeznała później, że Mark opuścił dom o piątej rano, nie zabierając ze sobą portfela. Podróżując, zatrzymał się dwa razy na stacjach benzynowych, podczas rozmowy z pracownikami twierdził, że jest prześladowany, lecz nie potrafił wyjaśnić przez kogo lub co. Dwie godziny po opuszczeniu domu i przystankach na stacjach, doszło do kolizji. Pierwsi pomocnicy na miejscu wypadku nie tylko nie zastali kierowcy, ale nawet nie zauważyli, kiedy mógł opuścić furgonetkę. Kluczyki pozostały w stacyjce. Szeryf i jego zastępcy przeszukali teren, kierowca mógłby się zranić a w stanie szoku zagrozić nie tylko swemu życiu, ale i innych. Problem w tym, że nie było wiadomo, w jakim kierunku się udać, nie było żadnych śladów. W przeciągu następnych tygodni, pomimo tego, że liczba poszukujących ciągle wzrastała, nie odnaleziono czegokolwiek, co mogło należeć do zaginionego. Dopiero sześć tygodni później na terenie kamieniołomu, w odległości kilku kilometrów, znaleziono kurtę Marka a w niej jego telefon. Prowadzone śledztwo wiele razy utknęło w martwym punkcie. Plotki na portalach społecznościowych spowodowały, że policja otrzymywała wiele wskazówek, jednak żadna z nich nie przyczyniła się do rozwiązania zagadki. Nie wiadomo dlaczego mężczyzna twierdził, że jest prześladowany, nie wiadomo dlaczego nie zabrał swego portfela. Chciał się przed kimś schować? Dlaczego psy nie podjęły tropu? Co spowodowało, że doszło do kolizji i dlaczego nikt go nie widział, kiedy opuszczał samochód? To tak jakby rozpłynął się w powietrzu.

21 dni później zaginął Dennis Rogers. Dennis nie był spokrewniony Edwinem Rogers, chociaż właśnie to pokrycie dało niektórym wiele chęci do spekulacji. Myślę, że nie warto wchodzić głębiej, bo to dość popularne nazwisko. Dennis zaginął tylko 12 mil w odległości do miejsca poprzedniego incydentu. 8 marca 2012 r. 54-letni amatorski kierowca wyścigowy z Plum Grove, zboczył ze swojego codziennego rutynowego spaceru, udając się w baaardzo dziwny teren, niektórzy na pewno już się domyślają. Edwin kilka lat wcześniej miał atak serca, który uszkodził jego pamięć krótkotrwałą. Mimo to spawacz potrafił poruszać się po znanym mu terenie, okolice miejsca zamieszkania znał dobrze i nie było obaw, żeby mógł się zgubić. Późnym popołudniem feralnego dnia, córka zadzwoniła do niego, co było zresztą codzienną rutyną, dowiadując się, że ojciec zgubił się w lesie. Dennis twierdził, że znajduje się na leśnym szlaku, w miejscu, gdzie rosną same sosny. Crystal obawiając się, poprosiła go, aby tam został, chciała odebrać go samochodem. Na domniemanym miejscu nie zastała ojca, klaksonem dała znać, gdzie się znajduje, jednak po dłuższym czasie postanowiła powiadomić policję. Udało się namierzyć sygnał telefonu, ku zdziwieniu wszystkim, okazało się, że przebywa w mocno zalesionym terenie i to w znacznej odległości do najbliższych zabudowań czy drogi. Po niemałym wysiłku, w miejscu, gdzie miał się znajdować zaginiony, nie znaleziono zguby, nie odpowiadał również na wołanie. Następnego dnia, pies tropiący podjął ślad w domu zaginionego, po czym poprowadził funkcjonariuszy w kierunku lasu. Tu zgubił trop. W tym czasie dowieziono inne psy, te również podjęły zapach, jednak także go zgubiły. Tego samego dnia pogoda zaczęła się pogarszać, obfita ulewa uniemożliwiła poszukiwania z powietrza. Czterokołowce ugrzęzły, a deszcz utrudniał także odbiór sygnału telefonu zaginionego. Jednak od czasu do czasu udało się zlokalizować miejsce, teraz znajdował się w pobliżu wielkich bagnisk. 150 ludzi nadal przeczesywało ten trudny teren, nie znaleziono ani jednego śladu, który można by było przypisać Dennisowi. Problem był w tym, że pomimo iż sygnał był i przemieszczał się, nie można było go znaleźć. Około 20 30, eksżonie, udało się nawiązać kontakt telefoniczny z zaginionym. Ten jednak nie chciał, aby zawiadomić policję ( w tym czasie był już oficjalnie poszukiwany), uważał, że może zostać ubezwłasnowolniony i zamknięty w jakiejś instytucji. Rozmowa przez telefon toczyła się na posterunku policji, funkcjonariusz, który przysłuchiwał się rozmowie, zauważył, że zaginiony nie wykazywał oznak paniki, spokojnym głosem powiedział, że się zgubił i nie wie, gdzie jest. Do godziny 01 00 w nocy telefon wysyłał sygnał, a potem zamilkł na zawsze, widocznie bateria została wyczerpana. Ostatnie "pingi" telefonu pokazały, że znajduje się na leśnej drodze używanej przez drwali i myśliwych. Pogoda nadal pokazywała się z najgorszej strony, tak że jednostka powietrzna nie mogła penetrować okolicy. Przynajmniej w miejscu ostatniego sygnału tel. znaleziono odciski buta zaginionego. Odciski prowadziły do.... donikąd, urywały się, zaskakując każdego z ratowników, którzy po kolei spoglądali w glebę, drapiąc się po głowie. Rok później odnaleziono resztki ludzkich kości, jednak nie należały do Dennisa Rogersa. Przy tak wielu pytaniach bez odpowiedzi, rodzina Dennisa posunęła się tak daleko, że szukała pomocy u medium, u której w przeszłości korzystał Departament Policji w Houston.

"Jasnowidzka powiedziała nam, że nie widziała, jak Dennis wydostaje się z obszaru bagien, twierdziła, że miał uraz głowy" - powiedziała była żona Rogersa, Tammy Rogers. "Nie umiała nam powiedzieć więcej niż to".

Trudno powiedzieć co się stało, dlaczego nie odnaleziono ciał zaginionych, czy trzy zaginięcia w takim krótkim czasie mają ze sobą coś wspólnego? Kilka aspektów, które charakteryzują zaginięcia z serii 411, rzucają się w oczy, ale najbardziej nieoczekiwany fakt to to, że do zaginięć doszło właśnie w krótkim czasie, co jakby nie pasuje do ogólnego schematu. Tu można znów tylko z uśmiechem przytaknąć do obrazu całego fenomenu niezwykłych wydarzeń: jeśli myślisz, że coś potrafisz zrozumieć i zaszufladkować, wydarza się coś, na co w ogóle nie byłeś przygotowany.

Następny przypadek pochodzi z tego samego regionu, lecz nie jest może powiązany z tymi powyżej, wydarzył się dużo wcześniej, bo w 1947 roku. Dr Robert North był z zawodu lekarzem, rok wcześniej miał kłopoty z sercem i postanowił trochę zwolnić a tym samym poświęcić więcej czasu swojemu hobby — fotografii. 35-letni lekarz zaginął 7 czerwca. Parę dni wcześniej doznał lekkiego zawału serca, widocznie była to błahostka, ponieważ trzy doby później udał się do wynajętego domku w Parku Narodowym Big Bend. Jego zaginięcie zgłoszono dopiero tydzień później, po odwiedzinach gospodarza domku. Jego sprzęt fotograficzny o dzisiejszej wartości ponad 8 000 dolarów oraz inne cenne rzeczy pozostały nieruszone. Podczas śledztwa okazało się, że dr. North ostatnio był widziany 7 czerwca, kiedy wybierał się do sklepu, chcąc kupić jedzenie dla psa. Poszukiwania wydawały się kwestią krótkiego czasu, rangersi mieli pomoc z powietrza — kilku doświadczonych lotników. Jednak z czasem sytuacja wyglądała coraz dziwniej, nawet psy tropiące nie potrafiły pomóc. Nie trafiono na żaden ślad zaginionego ani psa, ani jego samochodu, który nie mógł wpaść do żadnej szczeliny, (mowa o samochodzie ;) ). Chociaż prasa nie pisała wiele o poszukiwaniach, w jednym artykule z 28 czerwca, można przeczytać, że "zakończono oficjalne poszukiwania, jednak ranczerzy przeczesują swoje posiadłości, mając oko nawet na nieznane odciski opon". We wrześniu 1951 r. czyli 4 lata po zaginięciu, odnaleziono samochód poszukiwanego, a obok niego zwierzęce kości. Badania wykazały, że nie był to pies rodziny North, lecz nie znalazłem i nie potrafię powiedzieć jakie zwierze to było. Samochód znajdował się niecałe 200 metrów od drogi z kluczykami w stacyjce. To właśnie pozwoliło twierdzić, że dr. North nie odszedł daleko od wozu, bo inaczej zabrałby kluczyki ze sobą. Rangersi i szeryf przeszukali wszystkie możliwe szlaki w pobliżu, później przeszukano całą okolicę. Trzeba nadmienić, że to typowy teksański step, a nie gęsty las, pomimo tego nie udało się znaleźć ani jednego śladu pozostałości. Inspektor Ross G. Maxwell potwierdził, iż samochód utknął z powodu wielkiego głazu. Dr. North próbował go pokonać, podkładając płaskie kamienie pod przednie lewe koło, lecz niewiele to pomogło, także wykorzystano łańcuch poślizgowy — znów bezskutecznie. Próby wydobycia samochodu zakończyły się tym, że tylna opona została przedarta, co już całkiem uniemożliwiło dalszą drogę. Potwierdzono również odnalezienie zwierzęcych kości i przesłanie ich do biura FBI. Największą zagadką pozostaje fakt, dlaczego wcześniej nie odkryto samochodu, to przecież niemała rzecz, jeśli już nie z ziemi to przynajmniej z powietrza, tam nie było żadnych drzew, które mogłyby przeszkadzać. A co z resztkami po zaginionym i jego psie?, tak samo resztki ubrań musiałyby zostać odnalezione, lecz wszystko wskazuje na to, że oboje jakby rozpuścili się w powietrzu.

Czy te przypadki można wiązać ze sobą? Czy to tylko nieszczęśliwe wypadki? Może wszystko ma jakieś logiczne wyjaśnienie, trudno tu brać pod uwagę zwykłą napaść rabunkową — nic na to nie wskazuje. To tak jakby jakaś nieznana siła zabrała ich z tego świata — jak wielu innych w podobnych przypadkach.


Wykorzystano:

https://www.chron.com/news/houston-texas/houston/article/Mystery-of-3-missing-Liberty-County-men-remains-4246204.php

https://www.youtube.com/watch?v=XETVuXjXk1k

Własna korespondencja.


Komentarze

  1. Jak zwykle świetny tekst :) Rzeczą, na którą zwróciłem uwagę jest niemieckobrzmiące nazwisko jednego z zaginionych. Kiedyś bodajże Chris Miekina napominał, że relatywnie dużo zaginionych miało także niemieckie pochodzenie. Z drugiej strony ludność USA tworzą głównie potomkowie migrantów z Europy, więc niekoniecznie może być to swoista cecha M411 - myślę jednak że warto o niej wspomnieć.
    Co do samego fenomenu, myślę że trzeba się na prawdę postarać by nie zauważyć, że coś jest na rzeczy. Z całą pewnością nie mamy tutaj do czynienia z zaginięciami, które można wyjaśnić w sposób "klasyczny".
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka witam!!

      Paulides często podkreśla wzmożone występowanie niemieckich nazwisk, trudno mi się do tego odnieść, ale tak jest. Przeglądając jego książki o zaginięciach z Ameryki Płn., na pierwszym miejscu mamy nazwiska typowo amerykańskie, zaraz potem niemieckie. Po dłuuuuugim odstępie wyłapiemy pojedyncze nazwiska innych nacji, ale nic takiego, żeby rzucało się w oczy, poza dużą liczbą niemieckobrzmiących nazwisk. Pozdrówka!!!

      Usuń
    2. Arkadiuszu drogi, to nie jest tak że Niemcy stanowią jakąś zdecydowaną większość w USA, ale faktem jest że spora część ludzi pochodzenia niemieckiego stanowi tych porwanych z missing 411 i to jest bardzo ciekawy wątek. I nie pierwszy raz o tym słyszę, jak kolega wcześniej napisał chyba Chris o tym kiedyś wspominał. Może wysmarujesz jakiś artykuł na ten temat? Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Max Pain pomyślę o tym, także jest mnóstwo lekarzy - naprawdę wielka ilość. Masz rację - trzeba by to jakoś ująć. Pozdrówka

      Usuń
    4. Witaj Arkadiuszu, taka ciekawostka odnośnie znikania wykształconych ludzi pochodzenia niemieckiego słyszałem ciekawą teorię spiskową ostatnio. Że naziści w czasie II Wojny Światowej znaleźli sposób na podróże w czasie i to oni porywają tych lekarzy i inżynierów. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Warto wspomnieć, iż praktycznie w sprawach 411 nie wystaouja czarnoskórzy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.