Bigfoot cz.II - nagrania głosów, czyli niezwykłe "Sierra Sounds".

Przeglądając materiały o tzw. Wielkiej Stopie, człowiek ma wrażenie, że istnienie tych istot dla niektórych ludzi jest tak zwykłe, jak codzienne oglądanie telewizji. Gdy jedni myślą o dzikoludzie, który woli mieszkać w spokoju z daleka od cywilizacji, inni kłócą się, że to jakiś gatunek goryla lub odmiany małp. Mnie osobiście najbardziej podoba się stwierdzenie mojego kumpla: za bardzo zwierzęcy, aby mógł to być człowiek, za bardzo ludzki, aby nazwać go zwierzem. Ponad 5000 relacji w różnych bazach danych uformowały dzisiejszy pogląd — wygląd tych istot, ich zachowanie oraz odgłosy, a raczej ich mowę.





Wprawdzie to rzadkie przypadki, kiedy słyszano gwizdy, mamrotania lub małpią paplaninę, lecz takie istnieją, dla mnie najlepszy z nich to tak zwane: "Sierra Sounds". To bardzo ciekawe incydenty, w które wchodzą także inne dźwięki, które na pewno nie wytworzyły wyjące kojoty lub sowy. Ponadto owe stworzenia miały w swoim repertuarze dźwięki wydawana przez uderzanie dwoma kawałkami drewna lub drewnem o drzewo oraz rytmiczne klikanie kamieniami. W latach 1971-1974 w kalifornijskich górach "High Sierras" grupie myśliwych udało się nagrywać wszelakie odgłosy kogoś, kto regularnie odwiedzał ich obóz. Miejsce zdarzeń było wprawdzie znacznie oddalone od najbliższych zabudowań, ale już około 1900 r., przebywali tam baskijscy pasterze, zostawiając wyryte w osice swoje nazwiska. Od lat 50. miejsce te było utrzymywane przez małą, rodzinną grupę myśliwych pod przewodnictwem Warrena Johnsona, który był ówczesnym kierownikiem rancza jajek w Ripon, małej rolniczej społeczności w Dolinie Środkowej. Pomagał mu jego młodszy brat, Louis, technik pracujący w cukrowni we Fresno. Także Bill McDowell, przedsiębiorca budowlany w Merced; i Ron Morehead, restaurator, byli głównymi świadkami wydarzeń. Wszyscy znali dobrze okolice obozu, a także zwierzęta w okolicy, jakich można było się spodziewać — można śmiało uznać ich za ekspertów swojego hobby. Warren i Louis po raz pierwszy słyszeli dziwne głosy w obozie późnym latem 1971 r., gdy sprawdzali populację jeleni przed sezonem łowieckim. Następnego lata i jesienią znów słyszeli niecodzienne odgłosy i obijanie drewnem jakby miała być to komunikacja, a także mamrotanie, lecz kto w takim miejscu miałby to robić? W tym czasie panowie poznali Alana Berry, który jako dziennikarz pracował dla Redding Record-Searchlight w północnej Kalifornii. Berry posiadał sprzęt nagrywający, który był bardziej zaawansowany niż ten, którego używali mężczyźni, i jako dziennikarz wziął sobie do serca zbadanie tych niecodziennych odwiedzin. Obóz myśliwych był dostępny tylko konno lub pieszo i oddalony o milę od wszelkich szlaków, jeżeli ktoś się zapuszczał w te tereny to byli to tylko myśliwi. Ślady, które pozostawiały stworzenia, sugerowały, że nie były to ani zwierzęta, ani ludzie, bo dlaczego ktoś miałby wynosić z namiotu śpiwory na zewnątrz, przekładać na inne miejsca naczynia czy odwiązać sznurek nie zabierając go. Pewnej nocy bracia udali się na spoczynek, gdy tajemnicza istota znów odwiedziła obóz. Najpierw usłyszano, jak przy palenisku przewrócono metalowy czajnik, a jednocześnie krzyk, który nie można było przypisać człowiekowi. Chwilę później głośne mamrotanie i chrząknięcia oznajmiły, że istota opuściła obóz, odchodząc w głąb lasu. Wystraszeni mężczyźni zbadali zniszczenia ich dobytku, poprzewracano sprzęty. Widocznie mięso na ruszcie zwabiło przedziwną istotę, która sparzyła się w jakiś sposób, przewracając czajnik z gorącą wodą. Ślady na ziemi wykluczyły niedźwiedzia, wyglądały, jakby pozostawiła je ludzka naga stopa, tylko że mierząc 45 cm, nie mogły należeć do człowieka. Innym razem w obozie oprócz braci przebywało jeszcze 3 myśliwych, kiedy znów coś dziwnego odwiedziło ich ponownie. Słyszano wielkie masywne kroki, chrząkania i coś, co uznano za bicie się w piersi. Panowie byli tak wystraszeni, że pomimo liczebnej przewagi i broni, nikt z nich nie odważył się opuścić szałasu. Jeden z nich był tak spanikowany, że musiano użyć siły, by go zatrzymać. Od tego czasu w różnych miejscach zainstalowano mikrofony, które miały nagrać dziwnych intruzów. Myśliwi wiedzieli, że najlepszym dowodem byłoby zdjęcie Big Foota, problem był w tym, że do odwiedzin dochodziło po zmroku, a groźne pomruki i chrząkania nie zapraszały na spotkanie oko w oko. Pewnego razu Warren ukrył się w pustym pniu, przykryty siatką maskującą, czekał z aparatem fotograficznym na sposobną chwilę. Lecz pomruki zdradzały, że istoty kręciły się tylko wokół zarośli, nie podchodząc zbyt blisko. Gdy zrezygnował z zasiadki i wrócił do szałasu, istoty weszły na teren obozu. I tak było za każdym razem, dopóki myśliwi przebywali poza szałasem czy namiotami, dwunożne małpoludy pozostawały na zewnątrz. Gdy ostatni z grupy wszedł do środka, dziwne istoty wchodziły na teren obozu, rozstawione mikrofony nie irytowały ich wcale. Stworzenia ogłaszały swoją obecność o zmierzchu, łamiąc gałęzie, uderzając nimi w drzewa, jak gdyby celowo sygnalizując swoje podejście od strony grzbietu gór. Al Berry wspomina:

"Przenieśliśmy się z naszej "kuchni" do wnętrza schronienia, aby wyglądało, jakby udaliśmy się na nocny spoczynek. Tak praktykowali myśliwi już podczas ostatnich odwiedzin. Wewnątrz spoczęliśmy na naszych śpiworach i nie trwało długo, jak rozległy się pierwsze gwizdy, a wkrótce agresywne warknięcia i parskania. W sumie mnóstwo dziwnej paplaniny i szwargotu. Było ich dwóch, jeden znacznie wyższy, obaj brzmieli wysoko podekscytowani i zdenerwowani. Zacząłem nagrywać i przemieszczać się przez dziurę, którą zrobiliśmy w dachu, skąd mogłem zobaczyć otoczenie i ewentualnie dowiedzieć się, co się dzieje. Miałem dobry słuch, ale nie mogłem zobaczyć niczego w ciemności, więc musiałem w końcu zadowolić się nagraniami. Inspekcja terenu obozu w ciągu dnia pokazała, że stworzenia pozostawiły ślady stóp w mokrej glebie, jak i w śniegu. Ich długość wynosiła 33 i 48 cm. Jak miałem poradzić sobie z dowodami, które wydawały się przekonujące i wiarygodne w tamtym czasie, ale nie miały fizycznego punktu odniesienia, no tak, poza odciskami stóp? Przeszkadzało mi, że nie widziałem tego, co wydawało te odgłosy. To były straszne, emocjonalnie naładowane i bardzo tajemnicze dźwięki. Wydawały się spontaniczne i prawdziwe, nie jakieś tam udawane. Mieliśmy gwizdanie i wokalną wymianę między nimi, lecz kto nam uwierzy bez zdjęć istnienie naszych agresywnie brzmiących gości? Obiecałem myśliwym przeprowadzenie śledztwa."

Berry zwrócił się do "Syntonic, Inc.", nowojorskiego laboratorium audioakustyki, jednego z dwóch wynajętych przez Senacką Komisję Watergate do zbadania taśm prezydenta Nixona. Prezes firmy zaoferował przeprowadzenie podstawowych testów. Prace nie były szeroko zakrojone, ale pozwoliły ustalić, co ważne, że nie było 60-cyklicznego "szumu" w nagraniach, który wskazywałby, że nagrania kopiowano czy nagrywano np.: w jakimś pomieszczeniu, tym samym wykluczono tę możliwość oszustwa. Berry nie ujawniał publicznie istnienie nagrań przez ponad półtora roku, wolał nie robić sensacji, ani się ośmieszyć. Dr Jarvis Bastion, antropolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis dostarczył wykresy dźwiękowe segmentów wokalizacji, które ilustrowały harmonię w głosach, włączając w to melodyjny gwizd, wnioskując, że należą razem — cokolwiek to może znaczyć. Nie znalazł fragmentów, które mogłyby być dostawiane, lub wycinane. Dr Bastion był pewny co do dźwięków. "One należą do naczelnych", powiedział. Pozostało pytanie: jakich naczelnych?


 Sierra Sound - część nagrań:     https://youtu.be/eiLXPWabAPM
                                           

Inni naukowcy — Kirlin i Hertel doszli do wniosku, że oszacowania traktu głosowego wskazują, że mamy do czynienia z trzema różnymi osobnikami, przy czym dane dla jednego z nich wyraźnie wykraczają poza ludzkie wymiary.

"Wyniki wskazują na więcej niż jednego osobnika, którego fizyczne rozmiary wykraczają ponad przeciętnego dorosłego człowieka. Znalezione częstotliwości formantowe były wyraźnie niższe niż ludzkie, a ich rozkład nie wskazuje, że były one produktem ludzkich wokalizacji czy (przy oszustwie) zmianą prędkości taśmy. Chociaż wprowadzone zmiany prędkości mogłyby prawdopodobnie produkować takie rozkłady formantów. Jednak obiektywne słyszenie i tempo artykulacji nie wspierają tej hipotezy. Analiza i szacunek traktu głosowego różnych wokalizacji potwierdził znaczącą różnicę pomiędzy grupami. Kiedy porównano je między sobą, wyniki wskazały, że z wielkim prawdopodobieństwem pochodzą od trzech różnych osobników. Także średnia długość traktu głosowego różniła się znacząco długością od długości przeciętnego mężczyzny. Oszacowano, że ów osobnik wydający takie odgłosy powinien mieć około 250 cm wzrostu. Analiza szybkich artykulacji na początku nagrania (gob, gob) ujawnia, iż długość traktu głosowego zbliżony był do wysokości przeciętnego człowieka. Również dźwięk litery g w "gob" sugeruje ludzki trakt głosowy (dwie jamy głosowe).

Badane zakresy wysokości dźwięku obejmują szeroki pas, który można przypisać ludziom, tu w tym przypadku mężczyźnie mówiącym normalnym, jak i niskim tonem. Szacunki dotyczące wysokości i długości dźwięku różnią się, ale wszystkie znajdują się w zakresie 95-procentowego przedziału możliwości ludzkiej mowy. Znaleziono zarówno typowe ludzkie gwizdy, jak i pewne nietypowe rodzaje gwizdów. Te drugie mogłyby pochodzić z bardzo krótkiego traktu głosowego lub zostać wytworzone przez jakiś rodzaj instrumentu muzycznego. Inna możliwość byłaby taka, że stworzenie używało tylko część swojej krtani. Pozostaje pewna możliwość, że nagrania zostały w jakiś sposób zmodyfikowane, lecz nie widzimy wyraźnego powodu, aby wierzyć, że tak właśnie było. Gdyby udało się udowodnić istnienie Bigfoota, to wokalizacje zawarte na tych taśmach mogą być wielką wartość antropologiczną, będąc unikatem obserwacji Wielkiej Stopy w jego naturalnym środowisku."

Rok później grupa myśliwych posługiwała się lepszym sprzętem, obóz nadal był odwiedzany przez nieznane istoty. R. Morehead próbował porozumieć się z nimi przez wydawanie podobnych odgłosów. W sumie Bigfoot odpowiadał mu na takie zaczepki, a niekiedy ma się wrażenie, że odpowiadał bardzo chętnie — jakby na to czekał. Pewnego razu gdy myśliwi po raz kolejny nasłuchiwali z wnętrza szałasu, usłyszano uderzenia deski sedesowej ze strony polowej toalety, po czym widziano masywną sylwetkę biegnącą w kierunku, z którego pochodziły głosy Wielkiej Stopy. Ruch tego osobnika, pomimo wielkiej postury, był tak delikatny i elastyczny, że aż za doskonały jak na człowieka.

Nagrania "Sierra Sounds", cała przygoda wokół myśliwych i badaczy nie jest może tak barwna, jakby się chciało, nie ma fascynujących zdjęć, lecz zarejestrowane głosy wydają się naprawdę bardzo ciekawe. Czy można sądzić, że jakaś grupa dowcipnych kolegów spłatała im taki kawał? To nie był jednorazowy incydent, ci "koledzy" musieliby dość często czekać na myśliwych, którzy nieregularnie odwiedzali obóz. Musieliby czekać także przy minusowych temperaturach, w nocy, i żeby pozostać niezauważonymi, nie mogli nawet rozpalić ognia, aby się ogrzać. Późniejsze badania taśm, najnowszą techniką, o której myśliwi nawet nie wiedzieli, wykazały, że nagrania powstały w 100 procentach na zewnątrz, tym samym wykluczono manipulacje, jakoby myśliwi mieli je wykonać w zaciszy domu. Każdy z nich poddał się także dobrowolnie nagraniu swego głosu. Materiały te wykorzystano w badaniach porównawczych, lecz ten ślad nie prowadził do rozwiązania zagadki. W sumie można powiedzieć, iż eksperci byli pewni co do jednego: głos pochodził od osobnika bardzo wysokiego, a barwa dźwięku mogłaby należeć do ludzi, ewentualnie ssaków naczelnych.

W 2008 r. Scott Nelson skontaktował się z Ronem Morehead. Scott ponad 30 lat pracował dla wojska jako kryptolingwista, był ekspertem, jeśli chodzi o nieznane narzecza. Kryptolingwista musi nie tylko władać kilkoma językami, ale także umieć zapisać wyrażenia w mowie, która nie jest mu znana. Nie chodzi tutaj o bezbłędną ortografię, lecz biorąc pod uwagę np.: nagrania, które nas interesują — powinien umieć określić czy mamy tu do czynienia ze zwięzłą mową. Absolwenci takiej edukacji nie tylko muszą rozpoznać nawet wymyślony dialekt (w kontekście, że to nie przypadkowa zbieranina dźwięków), muszą umieć to zapisać, a także w tym nieznanym języku postawić pytania. Nelson nigdy nie uważał siebie jako specjalistę od Wielkiej Stopy, nigdy go to nie interesowało, aż do czasu, gdy syn zaciekawił go tymi niezwykłymi nagraniami. Według jego oceny konwersacja pomiędzy istotami jest zbyt szybka, aby mogli prowadzić ją ludzie, niektóre dźwięki i przy takiej szybkości wymowy są dla człowieka po prostu niemożliwe. Mowa przypomina ludzką dyskusję, używając ust nozdrzy i traktu głosowego. Nelson wyróżnił 39 różnych dźwięków, które uważał za słowo lub w odpowiednim innym znaczeniu: przytaknięcie, protest itp. O czym rozmawiały nieznane istoty? Tego nie wiemy. Ekspert jest za to pewny, że na nagraniach słychać ożywioną wymianę zdań, wydawanie poleceń, zastraszanie, pytania i odpowiedzi. W sumie wszystko, co cechuje ludzką mowę. Jego zdaniem, nagrania nie zostały zmanipulowane, to co na nich słychać, to konwersacja w nieznanym nam języku. Dialog nie jest na pewno wrzaskami małp, jakie można usłyszeć w zoo lub ich naturalnym otoczeniu. 4 miesiące pracy nad taśmami wykazały jeszcze coś niespotykanego: nagrania Rona Morehead i Alana Berry różnią się od siebie. Taśmy Berrego wyróżnia fakt, że mowa istot jest tak szybka, że aż niemożliwa do naśladowania przez ludzi. Później (nagrania Moreheada) istoty mówiły wolno, bardzo wolno jakby chciały, aby myśliwi ich zrozumieli. Nelson w swoim podsumowaniu wysunął hipotezę, że istoty te mogą być bardzo starą rasą, która przez tysiąclecia, podsłuchując ludzką mowę, wyrobiła sobie własną, podobną. To by tłumaczyło, dlaczego niektórzy, wsłuchując się w nagrania, rozpoznali stare narzecza, w tym japońskie, rosyjskie czy Indian Czerokezów.

Berry powiedział kiedyś, że gdyby zaraz z początku okazało się, że to szwindel, wszyscy mieliby łatwiejsze życie. Szybko by zapomniano o całej sprawie. Nieustająca krytyka, dlaczego nigdy nie zrobiono zdjęć owych istot, od początku podsycała nastroje. Wprawdzie myśliwi byli uzbrojeni także w aparaty fotograficzne, lecz nigdy nie mieli takiej możliwości, w momencie, kiedy ktoś z nich wychodził z namiotu, istoty opuszczały okolice obozu. W tamtych latach technika była inna niż dziś. Kto wie, na pewno obecny sprzęt samowyzwalający ujawniłby ciekawą niespodziankę. Gdyby okazało się, że mamy do czynienia z Bigfootem, zdjęcia na pewno nie byłyby dla niektórych niezbitym dowodem, a jedynie następnym kontrowersyjnym punktem.




Wykorzystano między innymi:

https://youtu.be/QSbBuc5KOHY

SOUNDS (sasquatchcanada.com)








Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fragmenty tego nagrania z odgłosami Bigfoota słyszałem wcześniej w dokumencie „Missing 411: The Hunted” (jest dostępny na YT). Sam materiał na prawdę robi wrażenie. Zgadzam się jednocześnie z konkluzją - niezależnie od tego jakimi dowodami będziemy dysponować, wątpię że istnienie Bigfoota zostanie oficjalnie uznane. To samo w sobie nie napawa niestety optymizmem tym bardziej, że w wielu tego typu sprawach dysponujemy na prawdę solidnym materiałem dowodowym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jest, mnie już nawet nie przeszkadza że ktoś coś oficjalnie uzna lub nie. Te sprzeczki które trwają od lat tylko zniechęcaję człowieka, ale tak jest również w innych dziedzinach. No cóż, sam wiesz jak sprawy wyglądają.

      Usuń
  3. Arki, myślę że spotkania z ”Domenem” otworzyły by świetny nowy cykl. Sprawa wygląda bardzo poważnie i niepokojąco,gdyż widziano go nie tak daleko,ale nawet na Słowacji. W Norwegii, w UK.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wpiszę sobie w notatnik, może tu i ówdzie natknę się na jakieś aktualne przypadki to skleję coś z tego. Pozdro.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.