Tajemnicze zaginięcia, ciąg dalszy.

 Można by pomyśleć, że ludzie, którzy tylko od czasu do czasu wybierają się do lasu, to właśnie owe ofiary zaginięć i interwencji służb pogotowia. To logiczne myślenie i nic w tym złego. Kilka miesięcy temu w moim regionie mieliśmy taki przypadek, że śmigłowiec musiał ratować dwóch dwudziestolatków, którzy za dużo naoglądali się programów o survivalowcach, a potem z wielkim entuzjazmem udali się w góry, by tam spędzić noc pod gołym niebem. Pomijając fakt, że w tym Parku zabroniony jest dziki biwak, chłopaki musieli bardzo zaniedbać to i owo, ponieważ wyziębieni, w środku nocy dzwonili o pomoc. Nie były to jakieś wielkie odległości, do najbliższych domów dzieliło ich nie więcej niż półtora godziny marszu i to w dół, a jednak natura potrafi zrobić swoje, a w kombinacji z głupotą coś takiego może skończyć się niebezpiecznie. Bardzo lubię programy przyrodnicze i takie o ludziach żyjących na łonie natury, wprawdzie nie zamieniłbym się z nimi, bo doceniam komfortowe życie z lodówką i ciepłym łóżkiem, ale tak samo kocham spędzać całe dnie wędkując w odległych, cichych  miejscach, lub wędrując po górach. Nieważne jaką porą roku i przy jakiej pogodzie, w końcu to tylko kwestia ubrania. Są ludzie, którzy dosłownie lata, jak i całe życie spędzili na łonie natury, oni wiedzą jak sobie poradzić. Potrafią zbudować schronienie, zrobić ogień, wiedzą jak zwrócić uwagę na siebie, aby ratownicy mogli szybko ich odnaleźć. Silna wola nie raz pozwoliła przeżyć zabłąkanym traperom dni i tygodnie aż zostali odnalezieni. Dlatego tacy, którzy codziennie przebywają w lasach, na przykład pracując jako rangersi, są  najlepiej wyćwiczeni w pokonywaniu różnych trudności, to ich codzienne życie. A jednak są przypadki (pomijając incydent poniżej dotyczący sanitariusza), kiedy to pracownicy Parków Narodowych — znający swój rewir, giną w bardzo dziwnych okolicznościach. Niektóre przypadki zostały opisane już wiele lat temu, zanim Paulides swoimi książkami nagłośnił ten fenomen. Na przykład w 1986 roku w Kanadzie był taki incydent, kiedy to pewien strażnik po zakończonym objeździe nawiązał kontakt ze sekcją, meldując wszystko w porządku i że wraca do swego czterokołowca. Gdy kilka godzin później nie wrócił do bazy, koledzy wyruszyli na poszukiwania, znali jego trasę i szybko odnaleźli pojazd. Główna akcja poszukiwawcza ruszyła następnego dnia, lecz już o dziewiątej rano została przerwana — grupa traperów odkryła zwłoki zaginionego w odległości 26 km. od swojej ostatnio podanej pozycji. Rangers został znaleziony w pozycji siedzącej, a późniejsza sekcja zwłok nie wykazała bezpośredniej przyczyny śmierci, dlatego lakoniczna wzmianka "śmierć z powodu wycieńczenia" daje do myślenia. Tak samo motyw, dlaczego miałby udać się w to miejsce? niektórzy nawet twierdzą, że to niemożliwe, aby pokonać taki dystans. Wprawdzie 26 km nie brzmi wiele, lecz to w gęsto zalesionym terenie, który trudno pokonać w linii prostej, przy tym przeszedł przez dwie góry. Dlaczego miałby to zrobić? Nie był nowicjuszem, dlaczego pozostawił swojego quada, udając się w taką wędrówkę? Może uda mi się zdobyć książkę w której szerzej opisano ten przypadek, myślę, że warto się nim zająć.

                                                  To książka o zaginięciu jednego z najlepszych.

Ciekawy przypadek wydarzył się w 1972 roku, kiedy sanitariusz o imieniu Daniel Dowe zaginął w bardzo dziwnych okolicznościach. Poprzedniego dnia pewien traper udał się na wycieczkę po Parku Narodowym Great Smoky Mountains, ów jegomość złożył meldunek u rangersów, wykazując szlak którym się udaje — czyli zrobił wszystko, jak powinien. Jednak gdy nie wrócił do domu, zaniepokojona rodzina skontaktowała się z odpowiednim biurem. Informację podano dalej, a dla rangersów nie było nic prostszego, aby udać się podanym szlakiem. Faceta znaleziono dość szybko, miał złamaną nogę w dwóch miejscach i to w okolicy gdzie teren był totalnie płaski, gdzie nie można było spaść, lub w inny niebezpieczny sposób narazić się na taką kontuzję. Ambulans medyczny mógł nawet podjechać prawie pod samo miejsce wypadku, jedynie ostatnie 150 metrów sanitariusze z noszami musieli pokonać pieszo. Załoga ambulansu składała się z pięciu osób, pierwsi, którzy udali się do rannego to lekarz i sanitariusz, trójka pozostałych została przy samochodzie. Po chwili przez radio poinformowano jak sytuacja wygląda i co jest jeszcze potrzebne. Daniel zabrał wymagane przedmioty i udał się w kierunku rannego. Do przejścia miał 100 m prostej drogi, wtedy był widziany przez pozostałych sanitariuszy. Po 100 metrach droga skręcała w lewo i chwilę później powinien zostać widziany przez lekarza i jego pomocnika, dzieliło ich zaledwie 50 metrów, lecz Daniel nigdy do nich nie dotarł. Jest to jeden z najdziwniejszych przypadków zaginięć, ponieważ koledzy widzieli go aż dotarł do zakrętu, tutaj pozostał niewidoczny tylko przez parę sekund. Po kilku krokach powinni go zobaczyć ci którzy znajdowali się przy rannym traperze, ale tak nie było. Akcja poszukiwawcza nie wykazała żadnych śladów które pozostawiłby zaginiony sanitariusz, nic, żadnych ubrań, ani przedmiotów które niósł ze sobą. Tak jakby   rozpuścił się w powietrzu, w jedynym miejscu w którym był niewidoczny do jednej i drugiej grupy kolegów z pracy. Nawet późniejsze poszukiwania nie wykazały czegoś co mogłoby wskazać co się wtedy wydarzyło.

Kiedyś za namową Paulidesa nabyłem książkę o pewnym strażniku, powiem, że była ciekawa, chociaż od początku myślałem, że z powodu ciężkiej sytuacji życiowej, facet po prostu uciekł od wszystkiego, aby gdzieś zacząć nowe życie. Byłem przekonany, że ten obyty człowiek, podjął taki krok, aby w spokoju kontynuować to, co lubił najbardziej. Dlatego, gdy odnaleziono jego pozostałości, mój domek z kart który poukładałem sobie podczas czytania, rozleciał się, pozostawiając mnie z opadniętą szczęką, lecz po kolei.

Randy Morgenson był rangerem — legendą, zaginął 21 lipca 1996 r. w wieku 51 lat, przy tym 27 lat spędził jako strażnik Parku Narodowego Sekwoi. Nikt z innych kolegów nie dorównywał mu stażem. Słabe wynagrodzenie, nierzadkie problemy z turystami sprawiają, że przeciętny okres pracy, wynosi tylko 10 lat. Randy kochał góry od dzieciństwa, zbierał doświadczenie, nie tylko w parkach USA, ale także w Himalajach. (Dla zainteresowanych jego życiem oraz przebiegiem akcji poszukiwawczej polecam książkę Erica Blehma pod tytułem: "The Last Season" - zdjęcie powyżej). Był niewątpliwie jednym z najlepszych, jego przyjaciel i przełożony — Alan Nash powiedział kiedyś: "Randy zna swój sektor dokładniej, niż dowiesz się z mapy". Przez prawie 30 lat jako ranger, brał udział w licznych akcjach ratunkowych. Przez cały ten czas, jego zmysł przewidywania wydarzeń wyostrzył się do tego stopnia, że trudno było odmówić mu racji, a nikt z młodszych kolegów nie kwestionował jego wiedzy. Blehm w swojej książce odzwierciedla jego doświadczenie: "Pewnego razu jeden ze skautów odłączył się nieostrożnie od grupy. Szukano go do zmroku, a dopiero potem powiadomiono strażników. Randy przez kilka minut wpatrywał się mapę, położył palec na liniach, które znaczyły łąkę --Tam możecie jutro wylądować helikopterem, on tam będzie.-- O świcie, gdy tylko śmigłowiec osiadł, zguba wybiegła z lasu — pomylił drogi a gdy się zorientował, było już za późno." Morgenson był strażnikiem z zamiłowania do przyrody, pisał artykuły do fachowych czasopism, znał nazwę każdej rośliny, która rośnie w południowej Sierra Nevadzie. Oprócz takich przyjemności jak bajkowe zachody słońca i przebywanie w obecności olbrzymich sekwoi, największych drzew na świecie, strażnicy nieraz mają problemy z plecakowiczami którzy rozbijają namioty w niedozwolonych miejscach. Chyba najbardziej jednak frustrujące jest, codzienne zbieranie śmieci pozostawionych przez wędrowców i innych biwakowiczów. Dwudziesty ósmy sezon Morgensona był najcięższym bez wątpienia, helikopter przetransportował go na swój rejon wraz z zapasami żywności i listem zawierającym pozew o rozwód. Wielu znajomych strażników przyznało wtedy, że był przygnębiony, lecz widocznie najgorszy okres miał już poza sobą, snuł plany na przyszłość. Jego zaginięcie zgłoszono oficjalnie 24 lipca. Od czterech dni milczała krótkofalówka, za pomocą której, przynajmniej raz dziennie utrzymywał kontakt z dyspozytorem. Z początku nikt nie myślał, że Randiemu mogłoby się coś przydarzyć, ot poszedł na kilkudniowy obchód, a radio znów nawaliło. Rzeczywiście, w jego dzienniku zanotował, że wybiera się na trzydniowy patrol, jego broń jak zawsze pozostawił w sejfie. Wysłano dwuosobowe drużyny w każdą możliwą trasę patrolu, skrupulatnie oglądano każdy znaleziony odcisk buta w śniegu. Nie było ich aż tak wiele, to dość odległy rejon, a o tej porze roku, pozostałości białego puchu były skąpe. Każdy ze strażników musiał przeczytać wpisy do dziennika Randiego i sam przeanalizować pytanie odnośnie do kierunku patrolu. Sprowadzono psy ratownicze i helikoptery ze specjalnym sprzętem, lecz nie pomogły wiele. Zadziwiał fakt, że nic nie powiedział przez radio, które musiał nosić ze sobą, lub gdyby nie mógł mówić, użyłby umówionego znaku — trzy razy z rzędu włączyć i wyłączyć krótkofalówkę. Psy także nie wiele pomogły, tego dnia, gdy Randy wyszedł na patrol, zaczął padać deszcz. Prawie 100 doświadczonych ratowników szukało strażnika. Po kilkunastu dniach, nie znajdując najmniejszego śladu, poszukiwania odwołano. Pięć lat później, czterech traperów podczas wędrówki wzdłuż koryta potoku, odkryło plecak i but, z którego wystawała ludzka kość. Oznaczono punkt i powiadomiono strażników Parku. Przeszukano parów, tam odnaleziono kilka kości, ubranie należące do Randiego oraz jego krótkofalówkę. Wyłącznik nadal pokazywał ON. Jednak wierzyć ratownikom, miejsce to zostało wcześniej przeszukane, to jeden z możliwych szlaków, który mógłby wybrać. Wygrzebano zdjęcia sprzed 5 lat, pokazywały, że w wąwozie znajdował się jeszcze śnieg i trzymetrowe zaspy, w które mógłby wpaść. Tym samym jednak jego ślady w śniegu, zdradziłyby, że tutaj był. Jeden z psów, który przeszukiwał wąwóz, węszył w okolicy od godzin, ale gdy znajdował się w pobliżu miejsca, gdzie znaleziono rangera, załamał się pod nim lód. To była dramatyczna scena, ponieważ prąd strumienia był na tyle mocny, żeby wciągnąć go pod lód. Czworonogowi udało się wydostać z potoku, którego głębokość nie przekraczała wtedy 40 cm, jednak jego łapy były tak pokaleczone, że wezwano śmigłowiec, a tym samym ratownicy przerwali pracę. Niekiedy bywa i tak, że w poszczególnych miejscach, krótkofalówki nie działają. Strażnicy o tym wiedzą, jednak w areale, w którym znajdowały się resztki zaginionego, komunikacja przez radio była możliwa. 31 lipca, inny pies został przetransportowany w ten sektor oznaczony literą M. Również   i on nie znalazł rangera. Dlaczego? jeżeli jego ciało musiało się tam znajdować. W oficjalnym raporcie napisano, że Morgenson wpadł do zaśnieżonego wąwozu, gdzie został zasypany obsuwającym się lodem i śniegiem. Niektórzy z kolegów — strażników byli bardzo sceptyczni, znali Randiego, był on najbardziej doświadczonym rangerem, który w tym miejscu spędzał nie tylko lata, ale wcześniej też zimy. Znał okolice, znał niebezpieczeństwa, przeprawiać się przez wąwóz po śniegu było bezmyślne, tak postępuje człowiek niemądry, a takim Randy nie był. Włączona krótkofalówka, jak i fakt, że ratownicy nie widzieli śladów butów ani znaków, że doszło do zawalenia się lodu i śniegu, pozostają tajemnicą do dziś. W jednej z gazet autor artykułu powołuje się na informacje jakoby w dzień, w którym zaginął strażnik, centrala Parku przechwyciła słaby sygnał radiowy, jednak treści nie można było usłyszeć. Wyglądało to, jak jakiś oddzielny sygnał radiowy, który przyplątał się, a nie sygnał krótkofalówki pracowników Parku. Nikt nad tym się dłużej nie zastanawiał, tym bardziej dlatego, że zaginięcie zgłoszono dopiero dwa dni później. Wzmiankę o tym incydencie nie można znaleźć w oficjalnym raporcie, trudno powiedzieć dlaczego. Niekiedy nietypowe sygnały, na przykład radia traperów są przechwytywane, ale jeśli to nie prośba o pomoc, nikt się nimi nie zajmuje.

43 lata przed zaginięciem Morgensona, do tego samego Parku przybyła rodzina Thackerson, w sumie dwoje dorosłych i czworo dzieci. Rozglądając się na parkingu i podziwiając gigantyczne drzewa, pięcioletni Andrew zaginął w niewyjaśniony sposób. Prawie dwa dni szukano chłopaka, zespoły psów poszukiwawczych zostały rozproszone po całym regionie. W końcu znaleziono zgubę, leżał na szlaku wędrowniczym. Spoczywał twarzą w dół, znów ta dziwna pozycja, chyba że nieprzytomny został tam po prostu odłożony. By się dostać w to miejsce, musiał przejść około 19 do 29 km, jak to zrobił? Nikt nie wie, nawet strażnicy Parku nie znają takiej drogi na skrót. Przejść taki dystans w ciągu dwóch dni, w tak trudnym terenie, jest nie lada wyczynem. Andrew został przetransportowany do szpitala, gdzie nie stwierdzono poważnych ubytków zdrowia. 

Park Narodowy Yosemite należy do jednego z najpiękniejszych i najczęściej odwiedzanych w USA. Oprócz zatrudnionych pracowników którzy pracują tam cały rok, istnieje grupa rangersów pomagająca w letnim sezonie. Carl Smith należał do tej drugiej grupy. 26 lipca 1980 r. patrolował obszar niedaleko góry Lyell — to jedna z najbardziej uczęszczanych wiązek szlaków. Trzeba zauważyć, że sezon letni to istny nawał turystów, kto chce spokoju na łonie natury, ten musi albo poczekać na inną porę roku, albo wybrać się w bardziej odległe tereny Parku. Uważam to za ciekawą wskazówkę, ponieważ zaginąć w miejscu tak odwiedzanym i nie mieć kontaktu z traperami jest dla mnie czymś dziwnym. Nie wiem, czy tam jest tak dużo turystów, jak na szlaku do Morskiego Oka, nie mogę powiedzieć, nigdy tam nie byłem, lecz obszar wokół Lyell, owa dolina nazywana jest "main valley" i jest bardzo popularnym miejscem. Feralnego dnia ruch turystyczny w Parku był w miarę spokojny co Carl zgłosił przez radio. Wszystkie połączenia ze strażnikiem były zwyczajne i nic nie zapowiadało, że coś się może wydarzyć. O 15 00 Carl Smith skontaktował się ze dyżurnym ratownikiem oznajmiając mu że: " wygląda na to, iż musiał się zgubić i nie wie gdzie się znajduje". Dyżurny zapytał go o ostatnie znane mu miejsce które pamięta. Ranger odparł, że był to "Liberty Cap", (masywna granitowa skała, charakterystyczna w wyglądzie i można by powiedzieć bardzo dobrze znane miejsce). Dyżurny nie potrzebował nawet długo myśleć: "...są tylko dwie możliwości, w górę albo w dół. Jeśli chcesz wracać do bazy, zejdź w dół." Carl: "Wiem, ale to wszytko wokół mnie jakieś dziwne, wygląda inaczej". Operator zdumionym głosem zapytał jeszcze co znaczy "wygląda inaczej"? Lecz pytanie pozostało bez odpowiedzi, Carl Smith nigdy więcej nie użył swojej krótkofalówki. Dwóch wysłanych rangersów dotarło na quadach w miejsce które było odnogą "main valley", tam też odnaleziono czterokołowca zaginionego. Zgodnie z instrukcją udali się kawałek niżej, jednak nie zastali tam Carla a jedynie znaleziono jego krótkofalówkę. Powiadomiono centralę, akcja poszukiwawcza odznaczała się tym, że jak na tamte lata, użyto wszystko, co najlepsze - śmigłowce a traperzy wyposażeni w krótkofalówki przeczesywali trudno dostępne szczeliny w skałach, policja przybyła na miejsce z psami, oczywiście sami rangersi byli jak najbardziej zaangażowani, aby odnaleźć kolegę. I chociaż przeszukano tak dużo terenu, nie znaleziono nic co by mogło wskazywać co się tam wydarzyło. Moim zdaniem musiało się wydarzyć coś niezwykłego. Patrząc na mapę, gdyby zejść jeszcze niżej, tam były inne szlaki, hmm, w czym problem? Widocznie jednak był to wielki problem, znajdował się na jednym ze szlaków, miał pojazd którym mógł jechać do miejsca które było mu znane. Mało tego, on znajdował się niedaleko jednego z najbardziej znanych miejsc w parku... i on o tym wiedział! Jak można w takiej sytuacji nie wiedzieć gdzie się udać, mając do wyboru drogę w górę i dół, (to nawet łatwiejsze niż by miał do wyboru północ lub południe). Dlaczego miałby porzucić krótkofalówkę? Szczerze powiedziawszy tu nic się nie trzyma kupy - jak często w takich przypadkach, przepadł jak kamień w wodę, nawet psy nie potrafiły go odnaleźć. Czyżby przebywał w naszym świecie? chyba nie, jeśli nie potrafił określić gdzie jest: "to wszytko wokół mnie jakieś dziwne, wygląda inaczej". Nie chcę nic sugerować, może doznał jakiegoś urazu i oszołomiony nie rozpoznał otoczenia, ale wtedy powinno się go odnaleźć. Patrzę na mapę i widzę poniżej tego miejsca rzekę o nazwie "Merced", wydaje się jakieś znajome. Przypomniało mi się i czytelnicy też będą pamiętać o śmierci pewnej rodziny podczas wędrówki. We wrześniu 2021 zrobiłem art. który jest tu na blogu pt.: "Zagadkowa śmierć w pobliżu Yosemite". Para wysportowanych wraz z córeczką i psem zmarła podczas wędrówki i nikt za bardzo nie miał pojęcia co się stało. Tam w pobliżu przepływa strumyk o nazwie "Merced", tu gdzie zaginął Carl Smith to już rzeka, te dwa miejsca dzieli przestrzeń ponad 20 mil, niedaleko znajduje się miejsce o nazwie "Diabelska Przepaść". Park Narodowy Yosemite to obszar wielu dziwnych zaginięć, pomijając "zwykłą" śmierć na którą są narażeni traperzy w wyższych partiach gór, tutaj mamy do czynienia z zaginięciami w stosunkowo łatwiejszym terenie. Nie wiem, czy już podałem gdzieś przypadek dwóch studentów, ale warto przypomnieć — to ten sam obszar. Walter A. Gordon i Orvar Von Laas studiowali na tym samym kalifornijskim Uniwersytecie w Berkeley, prawdopodobnie nie znali się wcale. W ciągu trzech miesięcy — najpierw Gordon wybrał się z rodzicami w lipcu na krótką wizytę do Parku Narodowego Yosemite i zaginął w tajemniczy sposób. We wrześniu Von Lass także z rodzicami jedzie do tego samego Parku i ginie w enigmatyczny sposób. Każdy z nich miał ochotę na samodzielną wędrówkę. W każdym przypadku rodzina zorganizowała dużą odrębną akcję poszukiwawczą. Gdy dowiedziano się, że jest więcej podobnych incydentów, zjednoczono siły, prosząc o pomoc prezydenta Eisenhowera. Jednak prośby o dodatkową pomoc wojska zostały oddalone, młodych, zdrowych synów nigdy nie odnaleziono. Indianie zamieszkujący tereny Parku Narodowego Yosemite nazywali ten teren "Ci, którzy zabijają". Do dziś giną tam ludzie w niewyjaśniony sposób, a chorągiewki na mapie Paulidesa wskazują, że jest to jeden z najniebezpieczniejszych Parków Narodowych na świecie.

Komentarze

  1. A może by tak gdzieś wpleść datę, kiedy miało miejsce to zdarzenie z Randy'm Morgensonem? W opisie przypadku Carla Smitha napisano "obszar letni" - chyba miało być "sezon letni"? Bardzo ciekawy art., jak zwykle (szkoda że nie trochę dłuższy :)). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Poprawiłem i dopisałem datę. Następnym razem postaram się o trochę dłuższy tekst ;). Pozdrówka!!!!

      Usuń
  2. nie obrazimy się jeśli wrzucisz coś raz dziennie, temat jest z tych które nigdy się nie znudzą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;) Też bym się nie obraził jak bym miał więcej czasu :) Doceniam to że Wam się podoba.....Pozdrówka

      Usuń
  3. Mega wzruszający występ tego Chóru Zaginionych!!!
    https://www.youtube.com/watch?v=ME60tDK1txc

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy wspomnieni Indianie zamieszkujący tereny Parku Narodowego Yosemite, którzy nazywają ten teren "Ci, którzy zabijają", mają jakieś bardziej konkretne wyobrażenie o tych hipotetycznych sprawcach porwań i śmierci zaginionych? Jako natywni mieszkańcy tego rejonu, powinni mieć jakieś historie przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie o tym zjawisku. Ktoś to badał? Przeprowadzał wywiady, dopytywał się starszyzny plemiennej? Z tej krótkiej informacji wynika, że Indianie są przekonani o tym, że to siła o charakterze osobowym.
    Pozdrawiam
    ~Tomek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!!! Tak, mnie to samo interesuje, mam taki zamiar, żeby bliżej zainteresować się historią Parku i właśnie legendami rdzennych mieszkańców. Myślę, że niejeden przekaz będzie wart nowego artykułu na blogu. Pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.

Zniknięcia? Dematerializacja?

Tajemnicze zaginięcia - Rosemary Kunst i Carl Landers