(Nie)zwykłości Lasu Bawarskiego.

 "Kto  w swoim domu, stajni, w strumieniu czy stawie schwyta chochlika, nimfę lub inne widmo tego rodzaju, i żywą lub martwą, dostarczy do głównego myśliwego, otrzyma nagrodę pięciu guldenów" można wyczytać z protokołu miasta Hechingen w Badenii Wirtembergii z 8.2.1525 roku.

                                           Druda - nocna zmora.

Park krajobrazowy Las Bawarski zachwyca różnorodnością i przepiękną przyrodą, co cieszy miejscowych i turystów, ma także swoją mniej radosną stronę, to wierzenia w demony i wiedźmy, które miały nękać ludzi. Las Bawarski długo czekał na zaludnienie, gdy zaledwie kilkanaście kilometrów dalej kwitło rolnictwo i miasta, nikogo specjalnie nie pchało w wyżyny. Zimy długie a sporadycznie mieszkający tam ludzie opowiadali o wiedźmach i błędnych ognikach. Dzisiaj tereny te są zaludnione, jednak czym głębiej   w kierunku Parku Narodowego Szumawa w Czechach tym więcej pozostałości świadczy o dawnych wierzeniach. Wielkie połacie lasu rosnącego na granicy Czech i Bawarii są tak rozległe, że stanowią jeden z największych zalesionych obszarów leśnych naszego kontynentu. W połączeniu z krystalicznie czystymi jeziorami lodowcowymi i tajemniczymi torfowiskami powstało tu wyjątkowo baśniowe miejsce, gdzie mistyczne postacie czują się wyśmienicie. Legendy opowiadają o straszydłach, upiorach, skrzatach, świętuje się tam tzw.: "Dwunastu" czyli wygnanie duchów (dziś nawet te obrzędy są bardziej popularne niż 40 lat temu ze względu na turystów). Dzięki zaangażowaniu ludzi wiele historyjek spisano, tak że przetrwały do dziś. Mają to do siebie, że są ściśle związane z osobami i miejscami, które można bez większych problemów zlokalizować. Wprawdzie dane osoby już nie żyją, ale potomkowie pamiętają co dziadkowie opowiadali i nie kryją ani nazwiska, ani szczegółów. Oczywiście, w regionie gdzie religia katolicka była najważniejsza, wszystko interpretowano właśnie tak by pasowało pod Kościół. Nie trudno zauważyć w tle "grożący palec"  by ludzie pozostali na dobrej drodze, "bo jak nie, to zjawi się diabeł i zabierze grzesznika ze sobą."


Bardzo znaną postacią jest Druda, kobieta uważana za czarownicę, podobno powoduje u ludzi tzw. paraliż senny, siadając na klatkę piersiową. Ofiara zachowuje świadomość, lecz nie może się poruszać, wpada w panikę, można sobie wyobrazić jak działa to na psychikę następnego wieczoru próbując zasnąć. Drudą mogła być każda kobieta, stara, czy młoda, piękna, brzydka, wierzono, że jeśli komuś urodziło się siedem córek, to jedna z nich nieuchronnie musiała być Drudą. Opowieści o tych postaciach jest bardzo dużo i przeważnie są różnorodne, także sposób zabezpieczeń przed Drudą jest różnoraki. Począwszy od talizmanów: kamyk z naturalnie wytworzoną dziurką w środku, hasła powieszone nad łóżkiem, narysowany symbol pentagramu na podłodze albo trzy krzyże na łóżku dziecka.

Może się wydawać, że czasy, kiedy ludzie wierzyli w Drudę dawno już minęły, jednak temat nadal jest aktualny, chociaż już nie tak częsty, jak kiedyś. Podczas spotkania kilka lat temu, kiedy wędrowaliśmy po mistycznych zakątkach Lasu Bawarskiego, temat ten wydawał się nieskończony. Także co mnie zdziwiło, wielu młodych ludzi opowiadało przypadki, które znali, które wydarzyły się w ich rodzinach, lub nawet co sami przeżyli. Byłem zdumiony tym otwarciem wobec obcych ludzi, niektórzy z nich byli bardzo młodzi, nie skończyli 25 lat. Nasz przewodnik Josef Probst swoją pierwszą książkę oparł na incydentach, które znalazł w bibliotekach, dziś ludzie sami piszą lub dzwonią do niego opowiadając swoje zdarzenia. Tu taki incydent, jeśli dobrze pamiętam ze sąsiedzkiej wsi.

"Pewne małżeństwo odpoczywało wieczorem na kanapie oglądając telewizję. W pewnym momencie mężczyzna zesztywniał ze strachu, w pokoju pojawiła się stara brzydka baba, ubrana na czarno. Postać zbliżyła się do kanapy, wystraszony mężczyzna nie potrafił się poruszyć, w żaden sposób zareagować, pozwalając usiąść jej na klatce piersiowej. Brakuje mu powietrza, panikuje, resztą sił próbuje zepchnąć wiedźmę. W tym momencie budzi się z koszmaru, rozgląda się dookoła a na podłodze leży żona, również zdezorientowana, jak i on. Kobieta o dziwo opowiedziała tę samą historię: stara brzydka baba ubrana na czarno pojawia się w pokoju i siada jej na klatce piersiowej. Nie wiadomo co się wydarzyło, małżonkowie myśleli, że prawdopodobnie po zaśnięciu, jeden przygniótł drugiego, brak powietrza i panika spowodowały, że jeden strącił partnera z kanapy. Ale od tego dnia natężyły się przypadki odwiedzin wiedźmy, bez znaczenia czy sypiali przed telewizorem, czy w sypialni, razem czy osobno. Wyglądało na to, że obydwoje doświadczyli takich incydentów, nikt więcej z domowników. Szukając pomocy, trafili na człowieka, który polecił w pokoju narysować tzw. "Drudenstern" (gwiazda Drudy), od tego czasu nastąpił spokój, Druda jak na razie już się nie pojawiła."

Inny przypadek opowiada o tym, że Drudzie trzeba coś przyrzec, a ta, w następnym czasie pojawi się podczas dnia, by odebrać podarunek. To wydarzyło się Bercie Sigl z miejscowości Thann, gdy była młodą dziewczyną.

"Mieszkaliśmy w starym domu, spałam wraz z rodzicami w jednym łóżku, wtedy nie mieliśmy dużo miejsca. Wujek i pomocnicy zajmowali dwa dalsze pokoje. Pewnego ranka o bladym świcie, wszyscy krzątali się przy swoich zajęciach, gdy miałam sen, podczas którego musiałam tak głośno krzyczeć, że domownicy zbiegli się do pokoju zobaczyć co się dzieje. Jak mi później opowiadano, dopiero po długim czasie udało się mnie uspokoić, rodzice oczywiście chcieli się dowiedzieć co się stało. Opowiedziałam, że widziałam jak kobieta ubrana na czarno weszła przez drzwi, kierując się prosto do mnie. Mama starała się mnie uspokoić, mówiąc, że to tylko zły sen, proponowała, żebym się jeszcze przespała, ja jednak byłam tak wystraszona, że o spaniu nie było mowy. Mama powiedziała wtedy "Jeśli kiedykolwiek we śnie zobaczysz ubraną na czarno kobietę, musisz jej obiecać czarną kurę. Zobaczysz, ona zniknie natychmiast ". Około pół roku później miałam znów ten sam sen, tak jak za pierwszym razem, w środku nocy otwarły się drzwi sypialni....    ciężkim krokiem, pochylona, ciemna postać podeszła do łóżka. Skoczyłam na proste nogi wrzeszcząc w wniebogłosy ale kobieta nadal stała przed łóżkiem. Przypomniały mi się słowa mojej mamy, zebrałam się na odwagę i powiedziałam, że może przyjść rano to podarujemy jej czarną kurę. Po tych słowach postać znikła jakby się zapadła pod ziemię. Zdarzenie te miało miejsce w nocy z soboty na niedzielę. W tę samą niedzielę wczesnym rankiem, do drzwi wejściowych zapukała żebraczyna. Zapytała o czarną kurę, mama z radością spełniła jej prośbę." 

Przypadki jak ten powyżej przewijają się przez całą literaturę o Drudach. Postać ta jest jak najbardziej kobietą z krwi i kości, ale także postacią astralną, która umie opuścić ciało, przy czym wtedy jej cielesna powłoka zapada w bezwład. Dobudzić można ją, dopiero gdy dusza wróci do ciała. Pewna kobieta, która twierdzi, że sama była Drudą opowiada, że klątwa ta, jest czymś w rodzaju nawiedzeniem mitycznego ducha. To powoduje zazwyczaj, że kobieta, odczuwa pragnienie wyjścia w nocy poszukując ofiary, którą może dusić. Sprytny kreator kieruje kobietę do domu ofiary, przed budynkiem ciało zostaje w stanie otępiałości, niezdolne do ruchu czy myślenia. W tym czasie duch szuka dojścia do ofiary, każda najmniejsza szpara, czy wolna dziurka od klucza jest wystarczająca. Będąc w pokoju rzuca się na śpiącą osobę, przy czym jak możemy wyczytać z relacji zebranych w wielu krajach, nocna mara przybiera   różne postacie, od wyglądu starej czy młodej kobiety aż po czarne diabło-podobne istoty. Nie wiadomo czemu ma to służyć, być może zmora żywi się energią, która jest wyzwolona przez strach i panikę. Podobnie uważa się w Japonii, zmory nocne szukają pożywienia pod postacią negatywnych emocji. Zagadką jest, dlaczego tylko wybierane są kobiety. Jedna z opowieści mówi, że jeżeli ksiądz przy chrzcie zrobi jakiś błąd, np.: przejęzyczy się, takie dziecko jest bardziej narażone na zniewolenie. Opowieści o Drudach istniały na Bawarii już od zawsze, ludzie bali się, lecz jednocześnie wiedzieli, że owe kobiety nie mogą nic za to, dlatego takie nigdy nie były stawiane przed sądem jak robiono to z mniemanymi czarownicami.

Następny przypadek wydarzył się niedaleko miejscowości Stallwang, na obrzeżu Lasu Bawarskiego. "Pewien rolnik miał dość duże gospodarstwo, na którym zatrudniał pomocników i służące. Jedną z nich była młoda dziewczyna, wyróżniała się tym, że zawsze była blada i niewyspana. Rolnik pytał, czy jest może chora, a ona zawsze odpowiadała, że wszystko w porządku. Mijały miesiące a jej stan pozostawał bez zmian, któregoś dnia przyznała się pracodawcy, że w nocy "musi chodzić". Rolnik wiedział od razu co to znaczy, takie wybrane kobiety potrafią całą noc przełazić w poszukiwaniu jakiejś ofiary. Żal mu było dziewuchy więc zapytał, czy nie można jej w jakiś sposób pomóc, ta jednak nie wiedziała jak. Jakiś czas później zaczepiła go, mówiąc, że gdyby mogła przydusić konia w stajni na pewno by jej pomogło, ten jednak żachnął się na nią i zakończył rozmowę. Nie dało mu to jednak spokoju, dziewczyna wyglądała coraz to gorzej, chuchro ledwo włóczyło nogami. Myślał i myślał jak by tu zaradzić, za namową żony wezwał dziewczynę. Pozwolono jej przydusić wybranego konia, rolnik świadomie wybrał największego i najmocniejszego, którego chętnie zabierał do pracy w polu, "ta chudzina nie da mu rady" pomyślał. Następnego dnia z samego rana, dziewczyna z uśmiechem na twarzy podziękowała za zdjęcie klątwy, rolnikowi zrzedła mina, szybko udał się do stajni. Jego ulubiony koń leżał nieruchomo na ziemi, w grzywie i ogonie splecione warkocze, ciało jeszcze mokre od potu. W swoim gniewie wyrzucił służebną ze swojego gospodarstwa. Dziewczyna znalazła pracę w pobliskim sąsiedztwie, jej nowy pracodawca chwalił jej pracowitość, wyszła także za mąż, widocznie, od tamtego momentu przestała być Drudą.

Jednym ze sposobów, żeby pozbyć się Drudy, było rozsypanie drobnych kamyków lub położenie szczotki w widocznym miejscu. We Włoszech stawiano miotłę brzozową koło łóżka, podobno Druda posiada słabość do liczenia, wierzy się, że liczenie kamyków lub włosów szczotki zajmie jej całą noc, przez co nie starczy jej czasu na duszenie swojej ofiary. W Polsce święcono stajnie, na Bawarii także wieszano martwe ptaki na drzwiach, na przykład jastrzębie, sowy lub czerwone szmaty, także mocowanie luster na żłobach miało pomóc. Sposobów by zmora nie zaglądała do stajni lub co gorzej nie odwiedzała ludzi jest bardzo wiele, zależnie od regionu. Drudy niby powszechnie uważa się za zabobon dawnych czasów, ale według relacji, nawet i dzisiaj dochodzi do identycznych wydarzeń.


Straszna górka.

Sześć lat temu wybraliśmy się na wieczorną wędrówkę w miejsce o nazwie Weizriegel, czyli straszna górka ( weizen w potocznej gwarze znaczy tyle, co straszyć, a Riegel to górka, wzniesienie). Myślę, że nazwy miejsc nie zostają wybierane przypadkowo, coś musiało skłonić wtedy ludzi, że właśnie tak je nazwali, a okoliczne wioski jakby dla odmiany noszą nazwy "Piękny Zakątek" czy "Piękne Miejsce". Faktycznie nawet w internecie można znaleźć incydenty, które miały się wydarzyć w obrębie naszego wzniesienia. Jeden mówi o zjawisku błąd, kiedy to pewny drwal zgubił dobrze znaną mu drogę i dopiero po kilku godzinach odnalazł się we właściwym miejscu. Druga opowieść dotyczy kobiety, która pracowała w Schöneck w karczmie jako kelnerka. Pewnego dnia dostała wiadomość, że jej matka umiera i że powinna wrócić do domu. Kobieta natychmiast wyruszyła w drogę, tym razem szła na skróty przez Weizriegel, nigdy tędy nie   chodziła, bała się tego miejsca, o którym już słyszała wiele opowieści. Będąc w lesie zauważyła białą prawie że przezroczystą postać, która towarzyszyła jej w wędrówce. O dziwo nie bała się wcale, bo jak sama powiedziała "to promieniowało czymś ochronnym" czym dokładnie kobieta nie mogła wytłumaczyć, ale wiedziała, że nie musi się czego obawiać. Bez względu na to, jak szybko czy wolno szła, postać zawsze pozostawała u jej boku, dopiero gdy opuściła las, to coś znikło. Niestety, gdy dotarła do domu, matka już zmarła. Ta pani jest przekonana, że to dusza matki towarzyszyła jej przez ten złowrogi las.

Wracając do naszej wyprawy. Wycieczka była celowo zaplanowana późnym wieczorem, by móc się wczuć w dawne życie ludzi, którzy bez elektryczności i o zmroku musieli pokonywać tę drogę. Używając tylko latarek mijaliśmy kolejne głazy i skały, które rzucały krzywe cienie, nocne odgłosy i ograniczona widoczność sprawiały, że umysł zaczął działać inaczej niż jeszcze pół godziny temu, rozmowy uczestników zamierały powoli. Józek opowiadał o starych legendach o młynarzu, który miał zamordować własne dzieci, a potem ukrył je tutaj w lesie, o pobliskich mieszkańcach, którzy wieczorami słyszeli dziwne piski i krzyki, czy były to duchy albo tylko puszczyki? tego nikt nigdy nie ustalił. Zatrzymaliśmy się przy jednym głazie, tu podobno energia miała być najsilniejsza. Zaczęły się opowieści o ukazujących się twarzach, faktycznie na głazie zaczęto odkrywać twarze. W słabym świetle pod odpowiednim kątem było widać zarysy twarzy, ale już stojąc dwa metry dalej, to coś już w ogóle nie wyglądało jak twarz. Trochę potrwało aż ja sam także zauważyłem takie zarysy twarzy, ale innych znów, wcale nie potrafiłem się dopatrzyć. Nasz przewodnik zapytał nas jak się czujemy. Dwie panie były zdania, że w tym miejscu znajduje się skumulowana energia, sam nie należę do ludzi, którzy takie coś potrafią wyczuć, także nie medytuję ani nic z tego rodzaju. Muszę jednak powiedzieć, że w tym miejscu rozbolała mnie głowa, co u mnie jest rzadkością. Ten ból głowy był na tyle dokuczliwy, że nie mogłem w tym momencie o nim zapomnieć, "dobrze" myślałem sobie "to nie musi koniecznie być związane z tym miejscem, bo przecież od czasu do czasu boli mnie głowa". Nie wiem, czy może nie popadłem w sugestię podaną przez naszego przewodnika i gdzieś tam w podświadomości zaczął się proces, który ukazał się bólem głowy, ale faktem jest, że gdy wracaliśmy i będąc już poza lasem, złapałem się na tym, że dyskomfort minął i tego wieczora ani w następnych dniach już się nie pojawił.

                                 Głaz na którym w świetle latarek można dojrzeć zarysy przypominające twarze.


Przy głazie z twarzami, kilku ludzi twierdziło, że czują siłę tego miejsca, wtedy Józek — nasz przewodnik opowiedział nam swoje wrażenia. Kiedyś był tutaj ze swym synem i chociaż ten 9-latek nie mógł wiele wiedzieć o tym miejscu, to zachowywał się trochę dziwnie. Szukali grzybów, gdy ojciec zauważył jak syn przystanął i zaczął  patrzeć w kierunku głazu z twarzami, zagadnął go czy coś się stało, ale ten odpowiedział, że nie. Chłopak przeszedł parę metrów, ale znów przystanął i spojrzał w kierunku głazu. Widocznie coś go intrygowało, ale nie wiedział co. Innym razem to miejsce odwiedził wraz z szamanem, ten chciał udobruchać znajdujące się tutaj duchy, ale według jego relacji, miejsce było tak naładowane energią, że nie mógł się skupić na swoich obrzędach. Przeszli więc kilkanaście metrów dalej gdzie dokończył swoich czynności, na zakończenie pozostawił na mchu pięć kryształów, które leżą tam do dzisiaj. To było w 2011 r. i chociaż las jest chętnie odwiedzany przez grzybiarzy, bo jest dość przejrzysty bez krzaków i niskich zarośli to jednak nikt   kryształów nie zabrał. Józek Probst jest przekonany, że gdy obserwuje grzybiarzy to jakby niewidzialna siła kierowała ich na prawo i lewo od kamienia z twarzami, coś jakby mówiło im podświadomie, żeby nie zbliżać się w to miejsce. Pewna kobieta, którą spotkaliśmy później na prezentacji w gospodzie, opowiadała, że była tam ze swoim wahadełkiem, jej medytacja skończyła się bardzo szybko. Jej samopoczucie gwałtownie się pogorszyło a następujące wizje tak ją wystraszyły, że stamtąd uciekła. Nie dała nam się namówić, by razem jeszcze raz odwiedzić to miejsce. Trudno powiedzieć co naprawdę przyczynia się do tego, że to miejsce tak działa, może wszystko po trochu?. Opowieści?  sowie piski przypominające ludzkie krzyki?  wyobraźnia, która kreuje twarze na głazie?  być może podziemne uskoki związane z polem magnetycznym?

W 2019 r. niefortunna górka doczekała się ekranizacji z cyklu "Niespokojne dusze". W tym odcinku pokazane są wydarzenia z 2016 r., kiedy to Józek, Angelika Radlinger i znajoma para wybrali się późnym wieczorem na Weizriegel. Pierwszym dziwnym przejawem był spadek temperatury, który cała czwórka odczuła pomimo mozolnego marszu pod górę. Kilkanaście minut później, kobiety czuły się bardzo nieswojo, Angelika twierdziła, że nie są sami, bacznie lustrując okolicę, tymczasem Carola odczuwała ucisk na klatkę piersiową utrudniający oddychanie. Krótko przed północą grupa dotarła prawie że do celu, zgrzytliwe piski puszczyków, chłód i jak to zgodnie określono "przygnębiony nastrój" gasił jakąkolwiek rozmowę. W lesie, z dala od świateł cywilizacji, oprócz własnych latarek, jedynym źródłem światła był Księżyc, który nie stał wysoko na niebie, lecz przeświecał przez drzewa. Podczas marszu nikt się nie przejmował światłem na niebie, ponieważ każdy myślał, że to tylko Księżyc. Dlatego, gdy w pewnym momencie światło zgasło jakby ktoś przekręcił wyłącznik, wędrownicy osłupieli. Probst zapytał głośno, czy ktoś tam jest, myśląc, że światło może pochodzić z góry wzniesienia, lecz odpowiedzią było tylko cisza. U celu wędrówki, w świetle latarek na głazie "pokazywały" się twarze, oprócz jednej dużej, widziano cztery mniejsze twarze — gra świateł i cieni zrobiła swoje. Po kilku minutach grupa usłyszała jakby ktoś uderzał kamieniem o kamień, wydawało się, że źródło dźwięku znajduje się w znacznej odległości. Probst oświadczył, że chce się tam udać, by zbadać co to jest, reszta grupy nie podzielała tego zapału. Marsz szybko  przerwano, Carola znów skarżyła się na ucisk w okolicach piersi, a Angelika miała uczucie jakby jej ktoś siedział na plecach. Sytuacja zrobiła się nerwowa i zadecydowano, żeby wracać. Musiał to być istotnie nerwowy powrót, ponieważ dopiero w połowie drogi Józek uświadomił sobie, że nie ma swojego plecaka, który zdjął podczas ostatniej przerwy. Grupa postanowiła się rozdzielić, Carola i Harald poszli dalej w kierunku parkingu a Angelika i Probst wrócili po plecak. Tak jak i za pierwszym razem, Angelice udzielił się apatyczny nastrój, a wraz z nim uczucie jakby coś ciężkiego spoczywało na jej barkach, coś, co przyssało się i nie che puścić. Ledwie włócząc nogami, para opuściła to miejsce, dopiero w jakiejś odległości od kamienia, uczucie ciężkości znikło. Mając na widoku parking, Probst i Angelika usłyszeli jeszcze podwójny grzmot jakby wielkie głazy uderzały jeden o drugi, a ponadto jednocześnie jakby ziemia zadrżała pod nimi. To był koniec emocji tej nocy. Jak Józek przyznał później, często wędruje w to miejsce z grupą, nieraz także nocą, jednak  wędrówkom zawsze towarzyszy miła atmosfera, tym razem od początku,  las był naładowany negatywną energią, która "przesiąkła" uczestników wyprawy i która odbiła się na samopoczuciu każdego z nich. Angelika uważała, że być może to zagubiona dusza dziecka przyssała się do ich pleców by ta ją wyniosła z przeklętego miejsca. Ten ciężar na plecach znikł, gdy doszli do skraju lasu. Trudno powiedzieć co to było, to tylko jej własna interpretacja.

Angelikę poznałem przed tym wydarzeniem podczas naszej nocnej wędrówki, mogę tylko powiedzieć, że jest osobą sensytywną, bardzo wyczuloną pod tym kątem, może troszkę aż za bardzo, ale nie chcę oceniać, ponieważ trudno mówić o sytuacji i odczuciach drugiej osoby, kiedy się tego samemu nie doświadczyło.

Błędne ogniki.

Błędne ogniki uważano, że to nic innego jak pokutujące dusze zmarłych, tak zwane "biedne dusze" które jeszcze nie udały się do nieba. Wystarczyło odmówić modlitwę albo się przeżegnać by te zniknęły, słysząc niekiedy "Bóg zapłać".

W opowiadaniach, które powstały 100 - 150 lat temu pełno jest takich ogników. Niekiedy straszyły ludzi a niekiedy im nawet pomagały tak jak w przypadku furmana, który ciemną nocą przewoził towar do miejscowości Schwarzach. Dziwny ognik towarzyszył mu cały czas w tej samej odległości niezależnie od tego, czy konie szły szybciej, czy wolniej. Można by powiedzieć, że to standardowy opis, takich podobnych przygód można znaleźć cały tuzin. Inny incydent miał miejsce w lesie między Edenhoffen a Schönbühl, szczególnie późną jesienią, kiedy na dworze robiło się wcześnie ciemno, widywano błąkające się światła. Niekiedy podążały za ludźmi, którzy śpieszyli do domostw, nieraz widywano je jak pływają w powietrzu między drzewami. Ludzie opowiadali, że gdy człowiek się modlił to nikomu nic złego się nie stało, jednak ci, co je przeklinali to nieraz "ugrzęźli w błocie" albo "strącono im kapelusz z głowy" i jeszcze przez długi czas byli nękani jękami i zawodzeniami "biednych dusz". Rzadko, ale są nawet przypadki, że ogniki pojawiały się w grupach — tutaj pewien rolnik widział nocą na okolicznych polach:

"...skaczące światła, było ich ze dwadzieścia albo i więcej", ogniki zaczęły tworzyć krąg wokół niego, miał też wrażenie, że krąg się zacieśnia. Spanikowany myślał, że przyjdzie mu umrzeć. Zaczął się modlić do św. Maryi i innych świętych, którzy przyszli mu na myśl. Wystraszony wygrzebał się jakoś z tego kręgu świateł, gdy nagle usłyszał wielki huk i światła zniknęły jakby nigdy ich nie było."

Ciekawa opowieść pochodzi od pana Wittenzellnera. To człowiek rosły jak niedźwiedź, nie można by pomyśleć, że on się czegoś boi.

"Pierwszy raz  miałem do czynienia z "biedną duszą" jakoś po wojnie podczas urlopu, niedaleko klasztoru w Rindnach. Znajdowałem się na drodze w lesie, było już ciemno, obok drogi wisiało coś świecącego wielkiego jak wiadro. Oho, myślę sobie, dlaczego wybrałem tę drogę, mogłem iść tą dłuższą. Już nieraz słyszałem o tych światłach, ale jeszcze nigdy takiego nie widziałem. Obok światła i tak muszę przejść to zobaczę co się za tym kryje. Zdjąłem swój płaszcz i mijając "światełko" zamachnąłem się, żeby je przegonić, ale co to? światło okazało się gałęzią drzewa. Czyżby stara zmurszała gałąź aż tak świeciła?, aż mi się głupio zrobiło, że dałem się tak nabrać. Od tego czasu śmiałem się z ludzi, którzy widywali "biedne dusze", aż do następnego spotkania. To było na moście między Sommerau a Langholz. Starzy opowiadają, że w tych bagiennych okolicach musiały kiedyś być domostwa, ponieważ od czasu do czasu trafiano na stare resztki murów. Pewnej nocy wracałem od kolegi, z którym służyłem w wojsku. Już z daleka widziałem to światełko, wielkość szacowałem na rozmiar kuli do gry w kręgle, dookoła niebieska poświata. Nawet się nie bałem, obejść dookoła i tak się nie dało, bo wszędzie bagna i mokradła. Myślę sobie, że nie zaszkodzi odmówić zdrowaśkę albo i dwie, za mnie i za biedną duszę. Doszedłem do światełka na 3 - 4 kroki, gdy te zaczyna się poruszać i płynie przede mną jak latarnia, gdy ja się zatrzymuję to i ono się zatrzymuje, gdy ja ruszam, rusza i światło. Gdy tak przeszliśmy most kula ruszyła w górę w kierunku lasu. Niedaleko widzę dom Michla a on sam stoi w drzwiach. "Dzięki Bogu, że o tej godzinie widzę jeszcze człowieka" mówię do niego "A co? światełko na moście cię wystraszyło?, my się nie boimy, widzimy je każdą noc. Nie wiadomo jak długo ta dusza musi się jeszcze pętać, bo i nasi przodkowie już ją widywali". W późniejszym okresie, gdy osuszano mokradła w okolicy mostu znaleziono szkielet, zbroję, hełm i miecz, wszystko już porządnie zardzewiałe. Zakopano to na pobliskim cmentarzu, od tego czasu podobno nie widywano już błąkającego się światełka" kończy swą opowieść pan Wittenzellner.

Błędne ogniki tłumaczy się samozapłonem gazów, lecz w takich opowieściach często widzimy mniej lub bardziej inteligentne zachowanie, często na krótko przed zniknięciem człowiek usłyszał słowa podziękowania. Myślę, że zjawisko bioluminescencji można także wykluczyć i chociaż dziś brakuje aktualnych obserwacji (a może dzisiejsze tzw. orby to kontynuacja zjawiska?), fenomen możemy spokojnie zaliczyć do anomalii tamtego okresu. Zjawisko znane jest wszędzie, w Japonii nazywają je: Onibi, w Anglii: will-o'-the-wisp, a na Węgrzech Lidérc, także w polskiej literaturze możemy znaleźć wiele podobnych historyjek.

Okolice Lasu Bawarskiego obfitują również w opowieści o rogatych postaciach, demonach, czartach, które często ingerowały w sprawy ludzi, właściwie opowieści te nie różnią się od tych, które znamy z Polski. W literaturze pojawiają się także ciekawe postacie, które np.: "świeciły tak mocno, że podczas zapadającego mroku, oświetlały teren wokół siebie na kilkadziesiąt metrów". Wydaje mi się to bardzo ciekawe, już z tego powodu, ponieważ relacje pochodzą z okresu, kiedy ludzie nie znali elektryczności. W sumie nie uważam Lasu Bawarskiego za jakieś specjalne miejsce, jedynie warto tu nadmienić to, że w odpowiednim czasie zachowano przed zapomnieniem cały ten materiał, spisując co ludzie jeszcze pamiętali. Nie jestem specjalistą od takich tematów, jednak wydaje mi się, że każdy region ma podobne ciekawostki, które mogą się trochę różnić, lecz w sumie jakby pochodziły z tego samego paranormalnego źródła.


                                     Josef Probst (z prawej) po ciekawej mistycznej wędrówce.


                          Rzekomy błędny ognik z książki Probsta pt.: "Mistyczny Las Bawarski".



                   Miejsce zwane "Drewniana ręka" gdzie doszło do manifestacji świetlistej dłoni.



                Nietypowy orb lub tylko kurz? Aparat miałem ustawiony na tryb "dramaturgia"


Komentarze

  1. Kolejny bardzo ciekawy wpis:)

    "Legendy opowiadają o straszydłach, upiorach, skrzatach, świętuje się tam tzw.: "Dwunastu" czyli wygnanie duchów (dziś nawet te obrzędy są bardziej popularne niż 40 lat temu ze względu na turystów)."

    Czy "Dwunastu" przypada na okres między 25 grudnia a 6 stycznia?

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to okres, kiedy ludzie powinni szczególnie uważać, to czas, kiedy nie wolno było grać w karty albo suszyć ubrań jasnego koloru. Najlepiej, żeby ludzie pozostali w domach, ponieważ Perchta, jak i inne duchy były szczególnie aktywne. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe - nie znałam tych tradycji. Chociaż to inna odmiana tych o których czytałam. Z tego co pamiętam to jest to okres, kiedy słońce jest w trakcie odradzania się w związku z czym granica między światem żywych i umarłych jest cienka. Dlatego to właśnie wtedy można spotkać Dzikie łowy. Ciekawie o tym okresie pisze L.P. Słupecki w 'Wojownikach i Wilkołakach'. Przytoczę tu fragment jako ciekawostkę:
      "Vendenheimer, jeden ze słuchaczy Melanchtona, niemieckiego reformatora i współtwórcy luteranizmu, zapisał słowa wykładu mistrza, który w 1557 roku cytował wiadomości o likantropii, przesłane mu ponoć listem z Liwonii. Jego informator - ,,mąż godny, o którym wiem, że bzdur nie wypisuje" - podawa|, że jakiś człowiek oskarżony tam o Czary wyznał przed straceniem, iż ,,corocznie stawał się wilkiem na dwanaście dni. Po święcie Narodzenia Pańskiego zjawiał mu się w niewielkiej postaci chłopiec, który mówił, by zmienił się w wilka , po czym, jeśli tego nie uczynił , przebywał biczem w strasznej postaci i go przemieniał''. Zeznający udawać się miał potem tam, gdzie ,,spotykało się mnóstwo (takich) wilków, które biegały przez lasy i rozszarpywały bydło, ludziom jednak krzywdy nie mogły czynić. Owa zaś postać, zjawiając się, siekla ich biczem w rzece. Tak działo się przez dni dwanaście, po czym odzyskiwali wygląd ludzki''."

      Również nie znałam postaci Perchty, ale z tego co poczytałam ma ona wspólne cechy z Babą Jagą, a sama postać Jagi jest istotą żyjącą na granicy światów (las) i jedna noga zwierzęca również symbolizuje umiejętność bycia w obu przestrzeniach na raz oraz przemiany swojego kształtu - więc, faktycznie aż się prosi o to żeby była przypisywana do okresu dwunastu dni.

      Swoją drogą zapomniałam w poprzednim komentarzu dodać, że ten orb jest faktycznie dziwny, może to tylko kurz oświetlony przez lampę błyskową, ponieważ niedaleko unoszą się dwa inne mniej widoczne 'orby'. Aczkolwiek muszę przyznać, że o ile kiedyś byłabym pewna, że to tylko efekt lampy błyskowej i kurzu, tak obecnie już nie jestem o tym przekonana. Jakby nie było to wizualnie ciekawie wyszedł:)

      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Dzięki za ten cytat. "Dzikie łowy" często się pojawiają w art. albo w audycjach, muszę przyznać, że nigdy nie czytałem. Może powinienem? :)

      Tak. Podobne orby to nic innego jak cząsteczki kurzu oświetlone lampą błyskową. Sam także kiedyś się bawiłem na strychu, robiąc fotki przed i po pozamiataniu podłogi, plus ustawienia aparatu na "dramaturgię", dało piorunujący efekt. Co ciekawe, gdy Józek umieścił to zdjęcie na fb, pojawiło się wiele komentarzy i kilku ludzi pisało mi na priv, że czują się bardzo związani z tym "świetlikiem" i odbierają go jako własny przekaz. Byłem trochę zdumiony.

      Oczywiście, i to zawsze mówię żeby mnie nie zrozumieć źle. Orby, świetliste kule lub kulo kształtne świecące cosik istnieje jak najbardziej i nie ma nic wspólnego z efektem na fotografii. Ludzie relacjonowali i to od setek lat, nie ma to nic wspólnego z nowoczesną technologią. Kule takie pojawiają się w różnych kolorach, chociaż najwięcej jest białych. Zachowanie może wydawać się przypadkowe, ale w niektórych eksperymentach, gdy ktoś skierował wiązkę światła lasera, albo światło latarki, orb zawsze reagował. Brown Mountain, Marfa lub Hessdalen — to tylko te słynne miejsca, gdzie dochodziło wielokrotnie do manifestacji takich świecących orbów.


      Pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.