Dziwne zaginięcia, folklor, a może parafizyczne "Archiwum X"?
Tajemnicze zaginięcia dzieci często mają bardzo dziwny przebieg, niekiedy kończą się znalezieniem brzdąca, innym razem nie, jednak co mnie ciekawi to to, że okoliczności mówią za siebie, to są naprawdę niezwykłe przypadki. Weźmy takie zwykłe zawieruszenie się malucha, czy to możliwe, że taki 3-latek odejdzie tak daleko od domu, że nie potrafi wrócić? Czy dzieci w tym wieku nie bałyby się odejść za daleko? Nie wiem, nie przypominam sobie, żeby tu gdzie mieszkam były jakieś przypadki, że dziecko odeszło za daleko i nie potrafiło znaleźć drogi do domu. Nie przypominam sobie, żeby było o czymś takim w gazecie, może dlatego, że takie niespektakularne przypadki, kiedy malec zostanie odnaleziony "parę domów dalej" w ogóle nie trafiają do prasy.
Niektóre obstrukcje zaginięć bez wątpienia są niezrozumiałe dla poszukujących, ponieważ od razu widać, że coś jest nie tak, coś jakby sugerowało, że chodzi o uprowadzenie. Pierwsi osadnicy z Irlandii Szkocji czy Niemiec przywieźli do Ameryki własne legendy i opowieści o dziwnych stworzeniach jak elfy, czy wróżki mające sobie przywłaszczać ludzkie dzieci. Rdzenne populacje nie znały może istot tego rodzaju, ale problem dotyczył także ich ziomków. Dla nich za uprowadzeniami ludzi stały inne mityczne istoty trudne do sklasyfikowania z europejskiej perspektywy jak Wendigo czy Skinwalker. Trzeba także pamiętać, że czy w naszym, czy innym folklorze występują ciekawe paranormalne postacie, które mają umieć kontrolować pogodę. To bardzo ciekawe, ponieważ podczas tajemniczych zaginięć (i poszukiwań) faktor pogodowy nieraz gra kluczową rolę. Często zauważono, że po zaginięciu warunki pogodowe zaczęły się nagle zmieniać na gorsze, skutkując burzami, deszczem i mgłą, niemal tak, jakby dziwna siła chciała uniemożliwić poszukiwania. Bliskość zbiorników wodnych, wtedy, jak i dziś nadal odgrywa wielką rolę, nie trzeba wspominać gdzie według wierzeń owe istoty, przynajmniej część z nich mieszka. Niewiarygodne jest także to, że dzieci odnajdywano w odległości nawet kilkudziesięciu czy kilkuset kilometrów, odległości których nigdy nie mogły same przebyć. Co więcej, w tych przypadkach maluchy nie wykazywały żadnych obrażeń, a ich ubrania były zadbane, nawet jeśli pogoda nie sprzyjała. Półświadome w stanie odrętwienia, z lekką gorączką, na ogół nie potrafiły wyjaśnić, gdzie były ani jak spędziły czas. Ich opowieści nie tylko nie wyjaśniły, co się stało — przeciwnie, jeszcze bardziej gmatwały całą sprawę. Niekiedy miejsce, gdzie przebywały, było zawsze jasne, bez różnicy czy był to dzień, czy noc, jakby słońce nigdy nie kryło się za horyzontem. "Wejścia" do tego tajemniczego świata znajdowały się w głębi obszarów leśnych, w dużych drzewach lub podziemnych jaskiniach. Warto zauważyć, że pewien odsetek zaginięć ma miejsce w rejonach geograficznych, które są uznawane przez miejscową ludność za tabu, ponieważ uchodzą za niebezpieczne siedliska duchów. W takich miejscach pojawiają się dość znaczące nazwy: jednym z takich obszarów jest Head of the Devil (Głowa Diabła), w Kolorado, gdzie doszło do wielu zaginięć, w tym — o ironio — teologa Moritza Dameza, który "wyparował" w tym miejscu w 1981 roku. Nie mógł odejść ze względu na chore nogi, to było właśnie przyczyną, dlaczego szukali minerałów w tym miejscu, blisko samochodu. To, co go zabrało z tego miejsca, zabrało również jego sprzęt. Mała Ana zaginęła w stanie Utah, kilka kilometrów od wspomnianego cypla Devil's Slide (Diabelska zjeżdżalnia) a mały Alfred Beilhartz, lat 5, zaginął w 1938 roku na Devil's Nest (Diabelskie Gniazdo) w Górach Skalistych w Kolorado.
Życie jednak pokazuje, że nie trzeba nawet przebywać w takich "podejrzanych" miejscach, to może przydarzyć się wszędzie — tutaj jeden z przypadków z ostatniej książki Leonarda Löwe:
Else Flothmeier zaginęła 24 lutego 1932 r. w Fox Chase w Pensylwanii, miała 22 lata. 24 lutego kapłan Frederick Flothmeier zabiera swoją córkę Else na wizytę domową do znajomego i członka wspólnoty.
Jednak Else zmienia decyzję. Gdy zbliżają się do domu, mówi, że chętniej pójdzie na spacer po parku który znajduje się po drugiej stronie drogi. Po skończonej wizycie wielebny udaje się do parku poszukać córki. Tutaj jej jednak nie ma. Coś musiało się stać, ponieważ na Else można było zawsze polegać, na pewno nigdzie by nie poszła. Informuje policję.
Poszukiwania:
Funkcjonariusze przeszukują park a później graniczny gęsto zalesiony odcinek w którym wije się niepozorna rzeka. Coraz więcej funkcjonariuszy przybywa na miejsce, poszukiwania nabierają tempa.
Po około 24 godzinach poszukiwań odnaleziono ciało zaginionej. Jest naga. Z twarzą w dół, prawa ręka znajduje się pod głową, można by odnieść wrażenie, że śpi.
Jej ubrania wiszą na krzakach w odległości 100 metrów.
Na ciele widać wszędzie zadrapania, na twarzy, plecach, nogach. Tak jakby ktoś ją ciągnął po zamarzniętej ziemi. Lekarz medycyny sądowej stwierdza, że dziewczyna zmarła śmiercią naturalną..... w dokumentach widnieje wpis "zamarznięcie"
Pytania:
Naturalną śmiercią? Co za rodzaj śmierci jest naturalny dla 22-letniej dziewczyny? Oczywiście, lekarz wyraża w ten sposób, iż " nie została zamordowana", lecz to nie wyjaśnia sytuacji.
Co w pierwszym momencie wygląda na przestępstwo o charakterze seksualnym — zgwałcenie i morderstwo zostaje wykluczone. To nie była napaść seksualna ani "brutalna przyczyna zgonu". Nie została uduszona ani zasztyletowana, ani zastrzelona.
Co się tutaj stało? Co mówią funkcjonariusze?
Else spaceruje. Pomimo jej niezawodnego charakteru, opuszcza park i idzie do lasu, w kierunku rzeki. W KIERUNKU RZEKI! Tam się rozbiera, trzeba pamiętać, że to luty... Ubrania wiesza na krzakach. Zostaje ciągnięta około 100 m. Ale przez kogo? Kładzie się na ziemi, jakby chciała spać z dłonią pod twarzą.... ....i zamarza na twardej zlodowaciałej ziemi. Naprawdę?
Ocena:
Jak widzimy w innych incydentach, także tutaj mamy wspólne czynniki:
rzeka
ofiara pozbywa się ubrań
ofiara umiera śmiercią naturalną
ofiara wygląda jakby spała
ofiara wykazuje ślady ciągnięcia po podłożu leśnym
wykluczenie przestępstwa o charakterze seksualnym.
Ale co się stało?
Oczywiście Else zamarzła, ponieważ leży na ziemi w pozycji jakby położyła się spać. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu rozbiera się z ubrań jak wiele innych ofiar. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, jest luty, a do tego bardzo zimno.
Wbrew niezawodnej naturze opuszcza park. Tak jak wiele innych ofiar....po prostu idzie... nawet gdy nie ma praktycznie powodu, by to zrobić.
A może to jednak przestępstwo o charakterze seksualnym? Dlaczego koroner to zataił? Aby chronić ojca, który jest kapłanem? Aby zachować dobre imię kaznodziei? "Ona i tak już nie żyje, nie maltretujmy go mówiąc jeszcze, że została zgwałcona"
Tym samym wtajemniczeni postąpiliby przeciwko przepisom i co gorsze ryzykowaliby że zabójca zgwałci i zamorduje więcej dziewcząt. Czy tak by postąpili narażając również własne kariery? Raczej nie.
Więc jak? Zamarzła. Nago. Podczas spaceru po parku.
Absurdalność przypadku przypomina nam incydent 29-letniej Lindsay Gardner z 2015 roku. Ona także zamarza nago na łące, przy czym nie wiadomo dlaczego się rozebrała... 200 metrów od drogi i kilka kroków od własnego samochodu. (Tutaj jeszcze dodam, że miała ze sobą malutką córeczkę w nosidełku, ona również zamarzła — notka A. Cz.)
Odnosząc się do dziwnych zaginięć dzieci o których pisze Paulides, warto zanotować, że zarówno galickie, jak i rdzennie amerykańskie tradycje ludowe wymieniają dzieci jako najpopularniejsze ofiary uprowadzeń: rdzenni mieszkańcy jednak na ogół (przynajmniej do kilku pokoleń temu) wierzyli, że te uprowadzenia służą jako "inicjacja" dla członków plemienia, wybranych w młodym wieku przez przewodników duchowych, aby kontynuować szamańską tradycję przodków.
Indianie Choctaw opowiadają na przykład o porwaniu trzyletniego chłopca, który przebywał w lesie. Oddalił się zbyt daleko od wioski, gdy Kowi Anukasha — czujny leśny lud, złapał go i uprowadził, do jaskini, w której mieszkali "Ukryci Ludzie". Jaskinia, do której duch prowadził dziecko, znajdowała się dość daleko od miejsc zamieszkałych przez społeczności plemienne, więc musieli pokonać duże odległości, wspiąć się na kilka wzgórz i przekroczyć liczne strumienie. W tym miejscu dziecko było wtajemniczane w wiedzę szamańską, a następnie bez szwanku wróciło do naszego świata.
Jeszcze bardziej zaskakująca jest tradycja Wysp Brytyjskich, na przykład sugeruje, że "niepełnosprawne" dzieci są bardziej narażeni na kontakt z owymi "tajemniczymi ludźmi": Według materiałów zebranych przez Evansa-Wentza, miałyby one być nawet potomkami samych wróżek. I właśnie to często czytamy, kiedy chodzi o przypadki tajemniczych zaginięć. Osoby niepełnosprawne lub z bardzo rzadkimi anomaliami genetycznymi są jakby bardziej narażone na zaginięcie: w jednym przypadku, który miał miejsce w Arizonie, zniknęły na przykład dwie siostry z niezwykle rzadką chorobą kości, lub incydent — Nory Quoirin w Malajzji o którym już pisałem w innym miejscu.
Ciekawy jest cytat z książki Algernona Blackwooda, "The Wendigo", z 1909 roku, dlatego że takie doznania, myśliwych czy traperów — ludzi którzy tysiące godzin spędzili w lasach, pojawiają się do dziś. Jakby któryś ze zmysłów próbował ostrzec przed czymś nieznanym.
"Wierzył, że tam, w sercu puszczy, zobaczyli coś okrutnie prymitywnego. Coś, co jakimś cudem przetrwało postęp ludzkości i teraz dokonywało swego straszliwego objawienia, ujawniając istnienie pierwotnego i potwornego wymiaru życia. Simpson uważał to doświadczenie za wgląd w czasy prehistoryczne, kiedy serce człowieka było jeszcze gnębione przez rozległe i dzikie przesądy; kiedy siły natury były jeszcze nienaruszone, a potęgi, które musiały dominować nad pierwotnym wszechświatem, nie zostały jeszcze pokonane. Nawet dziś myśli o tym, co po latach w jednym z kazań określił je jako "ogromne i dzikie siły czające się w duszach ludzi, same w sobie nie złe, ale zasadniczo wrogie ludzkości takiej, jaka jest"".
Może owe siły manifestowały się od zawsze dopasowując się do danych epok, a my tylko obserwujemy dziwne fenomeny które nie potrafimy zrozumieć. Tu jeden z takich incydentów który daje do myślenia:
"The Des Moines" 28 marca 1886 r.
"Miasteczko Dubuque ma swoje wróżki. Nikt nie wie dokładnie, czym one są, ale jak wszystkie inne wróżki, i te są bardzo dziwne. Rok temu uprowadziły pannę Kittie Crowe, piękną córkę pana Andy'ego Crowe'a, uczyniły ją niewidzialną i zabrały ze sobą. Właśnie wróciła. Nie wróciłaby wcale, powiedziała, tylko dlatego, że z powodu jej tajemniczego zniknięcia sąsiedzi zaczęli tłumaczyć jej dziwne zniknięcie opowiadając, że ojciec ją zamordował. Wróżki słyszały o tym, więc wysłały pannę Kittie z powrotem, aby uchronić starszego pana przed obecną grozą sąsiedzkich plotek i możliwą grozą sędziego Lyncha. Bardzo stosownie przygotowano wielką ucztę na cześć powrotu panny Kittie. Wszyscy sąsiedzi przyszli, aby ją powitać i posłuchać opowieści o cudach swojego rocznego pobytu w Krainie Wróżek. Zgodnie z jej relacją, wróżki wcale nie robią w Krainie Baśni tego, co myślimy. Nie mieszkają w kielichach kwiatów, nie tańczą na promieniach słońca, nie bawią się w chowanego w siatkach włosów pani domu, nie popijają miodu z promieni słonecznych, nie tańczą w koloseum lilii przy świetle księżyca, ani nie robią żadnej z elfich i gnomich rzeczy, które wróżki mają robić. Zamiast tego, panna Kittie opowiada o jej roku spędzonym z wróżkami podróżując po kraju w wagonach kolejowych, będąc niewidzialnymi dla śmiertelnych oczu. Jeśli to prawda, to jest to bardzo rozczarowujące, a wróżki nie są w lepszej sytuacji niż my, biedni śmiertelnicy. Ale córka Crowe'a bez wątpienia powiedziała prawdę, nie jest znana z wyolbrzymiania.
Trzy dni panna Kittie trzymała się z dala od wróżek. Trzeciego dnia powiedziała swojej zamężnej siostrze, że musi iść, że wróżki nie mogą się już bez niej obejść. Siostra poszła za nią na górę gdzie: "zobaczyła dwie dziwnie wyglądające istoty, przypominające mężczyzn, ubrane w starodawną czerń, z którymi dziewczyna wyszła z domu. Widziała ich idących ulicą. Po przejściu pół przecznicy wszyscy trzej nagle rozpłynęli się w powietrzu. Od tego czasu nic więcej nie słyszano o zaginionej dziewczynie. Na tym historia się kończy"
Trzeba przyznać, że dziwnie wyglądające istoty przypominające mężczyzn ubranych w antyczne czarne kostiumy przywodzą na myśl "Mężczyzn w Czerni" Ale to przecież rok 1880. Nakazali nazywać siebie wróżkami? No i uprowadzenie, zniknięcie w biały dzień " jakby rozpłynęli się w powietrzu", skąd my to znamy, o takich późniejszych przypadkach napisano całe książki!
Niektóre osoby faktycznie wydają się dosłownie jakby rozpłynęły się w powietrzu lub znikły z powierzchni ziemi, jakby nagle zostały "wessane" pod ziemię przez jakąś nadprzyrodzoną siłę. Zdarzały się przypadki, kiedy świadkowie zeznawali, że gdy dana osoba dosłownie zapadła się pod ziemią, część jej odzieży czy akcesoriów pozostała na powierzchni — na przykład buty czy zegarki. Niektóre dzieci, znalezione żywe i w dobrej kondycji po dniach bezowocnych poszukiwań, miały ubranie założone na odwrót: i może warto tu wspomnieć, że jest to motyw przewodni europejskiego (ale nie tylko naszego) folkloru, - "aby uwolnić się od wpływu takich subtelnych bytów i uciec z ich "podziemnego królestwa" należy odwrócić własne ubranie (kapelusz, kurtkę itp.)."
Przypadek Trenny Gibson bardzo mi utkwił w pamięci i postaram się go wkrótce szerzej opisać, ponieważ to nie mieści się w głowie jak mogła się zgubić gdy poszukiwania nastąpiły zaraz kilka minut po zaginięciu. Szukano, wołano, a jednak nic, ani śladu. Było to jesienią 1976 roku, gdy grupa około 40 licealistów udała się do Parku Narodowego Great Smoky Mountains. Po obu stronach dobrze utrzymanego i stosunkowo szerokiego szlaku znajdowały się nieprzejezdne tereny pokryte gęstym podszyciem. Studenci prawie dotarli do celu, gdy 16-letnia Trenny oderwała się od grupy i pospieszyła do przodu. Młodzież twierdziła później, że widziano ją, jak pochyla się nad czymś na poboczu szlaku — jakby chciała przyjrzeć się czemuś bliżej, zeszła ze szlaku i znikła w gąszczu. Trenny nigdy więcej nie widziano. Trzysta zespołów poszukiwawczych, wspieranych przez tropicieli z psami, zespoły ratowników, helikoptery i samoloty, nigdy nie odnaleziono najmniejszego śladu dziewczyny. Poszukiwania utrudniały ciężkie i uporczywe ulewy, które uderzyły w ten obszar krótko po zniknięciu.
Jeszcze bardziej niezwykłe są zbieżności z folklorem tubylczym, dotyczące dużej liczby przypadków ludzi, którzy nagle zniknęli w pobliżu zbiorników wodnych, rzek, jezior lub źródeł. Już John Keel, analizując swoje "Parafizyczne Archiwum X", doszedł do wniosku, że jedną ze szczególnych cech bytów, które próbował rozszyfrować, było to, że: "prawie zawsze występują w pobliżu zbiorników wodnych: jeziora, strumienie, stawy, rezerwaty przyrody". Przypadki zebrane przez Paulidesa całkowicie popierają spekulacje Keela i Vallée, którzy próbowali połączyć dawne wierzenia — folklor ze współczesnymi obserwacjami kosmitów i spotkaniami z innymi bytami "alternatywnej rzeczywistości".
Także w USA jest wiele plemion jak Serrano, Szoszoni Czoktawowie, Pajutowie, Washoe , Achomawi, zamieszkujących parki narodowe gdzie tajemnicze zaginięcia powtarzały się dość często, właśnie tam mityczna tradycja kontempluje istnienie tajemniczych subtelnych istot zwanych powszechnie "wodnymi niemowlętami" (lub "wodnymi duchami"czy "skalnymi niemowlętami"). Uważane za tajemnicze i niebezpieczne, mają zamieszkiwać źródła, stawy i wszelkiego rodzaju strumienie, rzeki, potoki. Zwykle ukazują się swoim ofiarom w dziecięcym przebraniu. Uważane są również za wielkie duchy pomocnicze, podobno mają moc zwiększania szamańskich umiejętności. Uprowadzonych ludzi nazywa się Okwa Naholo (dosłownie "biali ludzie wody") są opisywani jako mających białą skórę, ale pokrytą łuskami pstrąga; podobno porywani ludzie zostają przekształcani w istoty swojego rodzaju. Ta obecność "wodnych demonów" występuje na całym terytorium Ameryki Północnej, od subarktyki po Meksyk, znajdziemy ją już w tradycji Olmeków, sięgającej co najmniej 1500 r. p.n.e.: określane jako Chanques i opisywane są jako "stare karły z dziecięcymi twarzami". Mówi się o nich, że mieszkają w wodospadach i ogólnie w dziczy. Nie tylko mogą wywołać szaleństwo u tych, którzy je spotkają, ale nawet mają być w stanie "obudzić deszcz na rozkaz" - co znowu jest niezwykle interesujące, gdy pomyślimy o nagłych zmianach pogody w przypadkach z serii Missing 411. Nawet w tradycji Ziemi Ognistej, na południowym krańcu Ameryki, jest wzmianka o niewidzialnym duchu, zwanym Taquàtu, który dzień i noc pływa kajakiem po szlakach wodnych. "Gdy znajdzie samotnych ludzi w zalesionej okolicy, bez zbytnich przeszkód doprowadza ich na swoją łódź i zabiera bardzo daleko od domu".
Istnieją również incydenty które nie wyglądają na tzw. uprowadzenie przez wróżki czy typowe uprowadzeniem przez obcych, które prowadzą nas od hipotezy ludowej do owej "parafizyki" którą badał Vallée i Keel. To dziwne przypadki które niektórzy badacze nie bardzo wiedzą jak je zaszufladkować. Weźmy na przykład incydent anonimowego dziecka (często pojawia się w art. jako "John Doe") które 1 października 2010 roku w wieku trzech i pół roku, zostało rzekomo uprowadzone. Wydarzenie miało miejsce na kempingu w pobliżu Mount Shasta (miejsce ulubione przez różne nurty "alternatywnej rzeczywistości", które od czasu do czasu określają je jako ostoję rasy Sasquatch lub kolonię Lemurian, Także synonim Giganti jest bardzo ciekawy — tak tubylcy nazywali tajemniczy lud zamieszkujący kiedyś ten masyw.
Mały John rozmawiał z ojcem, od którego dzieliło go zaledwie kilka metrów, gdy po prostu nagle zniknął. Poszukiwania trwały pięć godzin, aż malec niespodziewanie pojawił się ponownie na ścieżce niedaleko pola kampingowego, w miejscu które nie trzeba wspominać, wielokrotnie zostało przeszukane. Wyglądał na oszołomionego, niemal w stanie snu, i przez wiele tygodni nie mówił o tym, co go spotkało. Gdy w końcu zaczął sobie przypominać, przeraził całą rodzinę. Jego opowieść zdawała się pochodzić z psychiki uprowadzonego człowieka, który został poddany hipnozie regresywnej.
Opowiedział, jak został porwany i zaniesiony w góry, do podziemnej jaskini, przez jakiegoś sobowtóra babci Kathy. Ten "sobowtór" prowadził go w otchłań, aż dotarli do ciemnego i wąskiego pomieszczenia pełnego pająków i "nieruchomych humanoidalnych robotów". Na ziemi leżały porozrzucane portfele, a także różnego rodzaju broń. Gdy przyjrzał się bliżej "babci Kathy" zdał sobie sprawę, że to wcale nie ona, a raczej jakaś robotyczna reprodukcja lub manekin wymodelowany na jej podobieństwo. Było tam upiorne czerwone światło wydobywające się z jej głowy. Po odmowie wykonania obrzydliwych czynności ( chodziło o zrobienie kupy) "babcia" poddała się i puściła dziecko, które nagle pojawiło się ponownie dokładnie tam, gdzie zniknęło. Zanim jednak dziecko wróciło na powierzchnię, wyjawiła pewien sekret:
" ...zostałeś wszczepiony w łono matki, TY jesteś mieszkańcem kosmosu!! "
Prawdziwa babcia Kathy, wstrząśnięta usłyszaną historią, przypomniała sobie, że ona również kiedyś spędziła noc na owym kempingu, gdzie zniknęło dziecko. Rano w niewytłumaczalny sposób obudziła się z twarzą wciśniętą w ziemię przed swoim namiotem i rodzajem "czerwonego szpikulca" na szyi. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała z poprzedniej nocy, była "para czerwonych oczu wpatrujących się w nas w ciemności". Jej towarzysz również wykazał to samo ukłucie, a przez cały dzień obaj czuli się rozczłonkowani, jakby byli chorzy. To samo często czytamy literaturze ludowej, kiedy spotkanie z wróżkami kosztuje ludzi pozbawienia ich energii. Taki drenaż przewija się również w bliskich spotkaniach z kosmitami, Keel podaje jako klasyczne objawy zapalenie spojówek, suchość w gardle, migrena i bóle mięśni czy podwyższona temperatura. Powiem wam, że aż ciarki przechodzą widząc te wspólne punkty.
Hipoteza parafizyczna.
Istnieje wystarczająco dużo materiału, aby ująć ów fenomen "Missing 411" w ramy prawdziwego "Archiwum X", doskonałego w swoich ciekawostkach i sprzecznościach, a także kuriozalności. Janet Bord napisała kiedyś coś co bardzo pasuje do hipotezy parafizycznej Keela i Vallée:
"Ludzie na ogół robią coś w jakimś celu i oczekują, że inne istoty (czy z Kosmosu, czy z innych równoległych rzeczywistości) będą postępować tak samo; możliwe jednak, że pojęcie to nie jest wspólne, możliwe, że my w naszej ograniczonej wydatności myślenia nigdy nie zrozumiemy ich zachowania".
John Keel, jak wiemy, był znacznie bardziej pesymistyczny, jeśli chodzi o ten pogląd niż Bord, uznając, że byty te pochodzą z "superspektrum" i są niczym innym jak wampirami energetycznymi:
"Według ludzkich standardów stworzenia te wydają się dotknięte poważnymi zaburzeniami emocjonalnymi. Uczeni, którzy zapuszczali się w tę dziedzinę badań, zrobili wszystko, aby je włożyć w odpowiednie ramy, starając się wyizolować w nich ludzkie cechy i znaleźć wyjaśnienia irracjonalnego zachowania, aby uzasadnić ich sprzeczną naturę. Niewielu odważyło się zmierzyć z twardą i oczywistą prawdą: Źródło tych nieludzkich form jest po prostu niezdrowe. [...] źródło, z którego wynikają te zjawiska, jest obłąkane."
Z drugiej strony, punkty styczne między tradycją ludową a fenomenem UFO dostrzega sam Keel, pisząc, że obserwacje UFO wydają się występować w pewnych miejscach, "oknach" na przykład zlokalizowanych w dolinach Ohio i Missisipi "przeważnie skoncentrowanych wokół indiańskich kopców pogrzebowych lub w pobliżu starożytnych obiektów archeologicznych". W tradycji szkocko-irlandzkiej takie miejsca chętnie są zamieszkiwane przez różnorakie gnomy i wróżki — czy to przypadek?
I jeszcze jedna ciekawa wspólność, kiedy ufologia miesza się z folklorem. Choć może wydawać się dziwne, naturę, że tak powiem niektórych "ufonautów" już dawno udokumentowano w starych tekstach, jak na przykład zdolności zmiany swojego wyglądu. Albo jak już wielebny Kirk napisał pod koniec XVII wieku, że istoty te "kiedy mają przypływy radości i mirtu, przybierają raczej grymas upiornego trupa, tak, jakby reprezentowały się na scenie i jakby były poruszane przez kogoś innego, jakby ich uczucia nie były ich własnymi". Inny badacz folkloru, Evans-Wentz pisał: "Wyglądają jak zabawkowe żołnierzyki, wiesz, nie jak żywe istoty tak jak my." Wyglądały jakby były to lalki wprawiane w ruch przez zewnętrznego niewidzialnego agenta. To przenosi mnie automatycznie do tak zwanych "Man in Black", których cechuje takie zachowanie. Jednak nie chcę teraz otwierać tej szuflady, ale temat jeszcze powróci.
Czy można to w jakiś sposób ogarnąć i zakończyć ten wpis? Ogarnąć raczej nie, ponieważ fenomen jest tak różnorodny i ciągle zaskakuje czymś nowym, trudno o teorię, która by pokryła cały wachlarz wydarzeń. Podsumowanie pozostawię na później, o ile da się to w ogóle zrobić. A może ktoś z Was miałby pomysł jak to podsumować?
Wykorzystano:
http://hauntedohiobooks.com/news/the-men-in-black-two-19th-century-accounts/
Verschwundene Menschen =4=: Leonard Löwe
Die Entführungen der Feen und das Geheimnis der „Missing 411“ - MARCO MACULOTTI
Niesamowicie ciekawy temat i świetny artykuł:)
OdpowiedzUsuńRelacja uprowadzonej dziewczyny z Dubuque jest zaskakująca - po co istoty, które (wiele na to wskazuje) potrafią się poruszać z niesamowitą prędkością i zdaje się, że i zakrzywiać czas, miałyby podróżować pociągami. Jak również do czego im była potrzebna uprowadzona dziewczyna.
Być może problem polega nie tyle na tym, że pobudki tych istot wykraczają poza nasze możliwości rozumowania przyczynowo-skutkowego (chociaż to ciekawa koncepcja) ale na tym, że z braku wiedzy wrzucamy do jednego worka parę różnych zjawisk (rodzajów istot?), które tylko pozornie mają zbieżne charakterystyki (wynikające z nieznanych nam prawideł dotyczących pojawiania się w naszej rzeczywistości tego typu bytów)?
Swoją drogą jakiś czas po tym jak napisałam pod którymś z poprzednich artykułów o dziwnym zapachu w jednym miejscu lasu po którym spaceruję z narzeczonym, spotkaliśmy coś co w pierwszej chwili wzięliśmy za czarną ropuchę. Czołgało jak ropucha po zboczu niskiego wału przy drodze i taki też miało kształt, jednak gdy tylko pomyślałam o tym, że podejdę żeby obejrzeć z bliska tego płaza, to nastąpiła diametralna zmiana w jego ruchach i kształcie jakby w reakcji na moją chęć podejścia.
Z ropuchy przeszło w kształt jakby myszy-szczura, ale bez ogona, bardzo szybko biegnący a chwilę później 'przeleciało' odcinek ponad dwóch metrów w prostej jak strzała linii bez żadnego ruchu w powietrzu (żadnego łopotania skrzydeł etc). Po wylądowaniu, kiedy podeszliśmy, żeby się przyjrzeć, mimo niewielkiej odległości, nie byliśmy w stanie określić na co patrzymy, zarysy jakby się rozmywały w naszych oczach, ale specyfika ruchu ciała kojarzyła się znów z gryzoniem (wtedy patrzyłam na to z odległości max 1 metra).
Wbiegło pod zmurszały pieniek i zniknęło tam mimo, że kiedy przyglądaliśmy się miejscu zniknięcia to teoretycznie nie było na to szans.
Po fakcie miałam wrażenie, że ten ropuszy sposób poruszania i kształt był po to żebyśmy to zignorowali i poszli dalej (jednak jestem fanką płazów i gadów, więc to nie wypaliło).
Wiele lat chodziłam po lasach, ale czegoś takiego w życiu nie widziałam i dodam, że na 100% to nie był nietoperz.
Jesteśmy pewni, że to co spotkaliśmy nie było zwykłym zwierzęciem, zresztą już chwilę wcześniej zwróciliśmy uwagę na parę dziwnych rzeczy blisko tego miejsca zanim tam dotarliśmy.
Niestety, byliśmy tak zaskoczeni, że nawet nie próbowaliśmy robić żadnych zdjęć.
Pozdrawiam
A jakie to były dziwne rzeczy?
UsuńTrudno to opisać bez rozrysowania mapki, ale spróbuję.
UsuńZbliżając się do miejsca spotkania niby-ropuchy, szliśmy prostopadłą do niego drogą i jakby po skosie przez drzewa i wysokie trawy można było spojrzeć mniej więcej w tamto miejsce.
Więc, kiedy szliśmy w tamtym kierunku (maksymalnie 5 minut przed zdarzeniem), zauważyłam dziwny ruch w wysokich na ok. metr suchych trawach (rosnących zaraz przy miejscu spotkania). Wyglądało to tak jakby sam czubek głowy sunął bardzo szybko zaraz za linią tych traw delikatnie nad nie wystając. Ruch był o tyle dziwny, że był jak po prostej linii, bez żadnego unoszenia i opadania charakterystycznego dla chodzenia, ponadto był szybki. Zauważyłam coś takiego ze dwa razy i pomyślałam, że to zapewne jakieś zwierzę, ale zwróciło to moją uwagę. Chwilę po tym jak zaczęłam to pokazywać partnerowi, zobaczyliśmy jak przed nami na rozdrożu, gdzie rośnie wielki dąb, coś wzleciało bardzo szybko jak jasna smuga w powietrze, ten ruch też był dziwny, ponieważ był bardzo szybki i jakby zbyt stabilny.
Uznaliśmy, że to jakiś ptak, bo nic sensowniejszego nie przyszło nam do głowy.
Totalnie o tym zapomnieliśmy, ponieważ spotkanie niby-ropuchy totalnie przyćmiło to co tutaj opisuję. Dopiero po jakimś czasie, kiedy wróciliśmy do rozmowy na temat tego zdarzenia powiązaliśmy fakty.
Na upartego można stwierdzić, że to co opisuję w tym komentarzu to były faktycznie zwierzęta, ponieważ sama nie widziałam tego dokładnie, było ok. 20-30 metrów od nas (jestem kiepska w mierzeniu większych odległości na oko). Jednak zastanawiające jest to, że już wtedy wydało mi się to dziwne zanim jeszcze nadzialiśmy się na tą lewitującą niby-ropuchę.
Hejka, witam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten ciekawy opis. Nie ważne jak dziwnie to brzmi i może ktoś kręcić nosem, że przeoczenie, że bujda. Powiem ci coś, tyle razy słyszałem lub czytałem podobne zdarzenia i jestem na 100 procent przekonany, że takie rzeczy się zdarzają. Już sam słynny Mothman nie ma szans w oczach sceptyka na to, że istnieje, ani nawet na to, jak się porusza, ale tyle ludzi go widziało, tyle razy był raportowany, nawet wiele później. My ludzie i tak jesteśmy ograniczeni w spektrum widzialności, wokół nas mogą dziać się rzeczy, których nie zauważamy i które nawet nasza technologia nie jest w stanie uchwycić. Być może widzimy tylko zaburzenia naszej czasoprzestrzeni, w której manifestują się różne rzeczy, tak jak to opisałaś. Coś, co nie pasuje do oczekiwanego ruchu, coś, co nagle znika, ale nie powinno, bo nic według fizyki nie może w ten sposób zniknąć. To jedynie zauważamy i nie jesteśmy w stanie tego pojąć, bo brak nam odpowiedniej wiedzy..... pozdrawiam.
Tak o tym myślę, że niestety na razie brak nam narzędzi do stwierdzenia czym są te wszystkie fenomeny, czy mają jedno źródło czy jest ich wiele a tylko pozornie dają zblizony do siebie efekt w postaci zaburzeń naszej rzeczywistości.
UsuńTo małe ciemne coś co obserwowałam (przytoczone w komentarzu powyżej), sprawiało wrażenie naprawdę dziwacznego choćby przez sam fakt ciągłych zmian sposobu poruszania i kształtu - strzelam, że gdyby istniała możliwość żeby się temu stabilnie przyjrzeć to by się okazało, że to nie ma jednego określonego kształtu, ale jedynie manifestuje się w zakresie jakichś konkretnych (kształtów).
Przez lata sama stałam po stronie sceptyków i wszystko starałam się tłumaczyć nauką, łącznie z tymi fenomenami, których sama byłam nie raz uczestnikiem (wielokrotnie w towarzytwie innych świadków). W końcu zrozumiałam, że niestety w nauce nie znajdę odpowiedzi na moje doświadczenia oraz, że naukowe twierdzenia na tego typu tematy są tak samo niefalsyfikowalne jak dowolna nienaukowa ich interpretacja.
Wiem, że dopóki samemu się nie doświadczy czegoś niewytłumaczalnego i nie ma się 'otwartego umysłu', to będzie się się szukać dowolnych argumentow za poparciem swojego stanowiska - przeczącego istnieniu czegokolwiek czego nasza nauka jeszcze nie opisała.
A przecież dobrze jest pamiętać, że nauka dopiero się rozwija i zna odpowiedzi jedynie na to co udało jej się zbadać a to i tak tylko w zakresie dostępnych jej narzędzi:)
Wspaniały artykuł. Lubię Keela i jeśli chodzi o mnie to możesz częściej pisać o jego reszerszach,byl niepowtarzalny. Moim zdaniem to jakiś kosmiczny zwierzyniec który przybywa na Ziemię by się wyszaleć
OdpowiedzUsuńDzięki, wezmę się kiedyś za książkę w której analizował owe superspektrum i zobaczą jak się ma do dziwnych zaginięć, może akurat coś się da ciekawego wyłuskać. pozdrawiam serdecznie
UsuńZnalazłem interesujący kanał na YT o missing 411 - Dębowa chatka, polecam serdecznie i pozdrawiam.
UsuńDzięki za info, zaraz sobie włączę :)
UsuńŚwietny artykuł i z racji na moje własne doświadczenia mój ulubiony temat. Płynąca woda, skały/jaskinie/sztolnie to często wspólny mianownik w takich przypadkach, medium często używają wody żeby spojrzeć "na drugą stronę", a kryształy leżące głęboko pod ziemią nadają z inną częstotliwością zależną od ruchu płyt tektonicznych. Może określona częstotliwość potrafi otwierać portale do światów równoległych, a może te byty żyją obok nas schowane w częstotliwości niewidocznej ludzkim okiem? Pozdrawiam serdecznie i liczę na wincyj takich tematów.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę. Wiele napisano o podziemnych światach. Dr. Kusch, który badał jaskinie na całym świecie i to przez 40 lat też jest zdania, że są miejsca, szczególnie w Azji, do których nie ma dostępu, wejścia są pilnowane przez agentów rządowych. Ale i w Europie opisywano w starych manuskryptach, co za dziwności przeżyli ci, co się za głęboko puścili w takie jaskinie. Świecące kryształy, które oświecały podziemne hale, "pochodnie, które nie wytwarzały dymu" itp., same cuda. Może zrobię coś w przyszłości na podstawie drugiej książki Kuscha..... Pozdrawiam serdecznie.
UsuńRobisz świetną robotę Arkadiuszu, ja zawsze czekam z niecierpliwością na podobne tematycznie artykuły, ale wszystkie czytam z zapartym tchem. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńDzięki wielkie, pozytywny feedback dodaje chęci tworzyć następne wpisy, dzięki przyjacielu. Pozdrówka.
Usuń.....
Usuń