"Koziołmen" (Polska?) anomalia.

 Nie tylko w ogromnych lasach USA dochodzi do spotkań z dziwnymi postaciami, także z terenów Polski znamy przypadki, które trudno wytłumaczyć. W tym artykule chciałbym podzielić się relacją czytelnika, który podczas zasadniczej służby wojskowej, ale nie tylko on, przeżył kilka sytuacji, które są co najmniej dziwne. Z przyjemnością zamieszczam tekst i jednocześnie dziękuję nie tylko za chęć podzielenia się swoimi wspomnieniami, ale także za włożony czas opisując zdarzenia:

                                       

                                          Punkt Obserwacyjny PO 21 Czołpino.


Na początek muszę wytłumaczyć parę spraw. Na punkt obserwacyjny PO 21 Czołpino trafiłem z Helu latem XXXX roku jako obsada radaru (odległościomierz) morskiego. PO znajdował się na terenie Słowińskiego Parku Narodowego, gdzie zejście ze ścieżki groziło mandatem karnym, nas nie dotyczyło, bo jako wojsko podlegaliśmy tylko pod ŻW, więc biegaliśmy poza wytyczonymi ścieżkami. I właśnie tam spotykaliśmy dziwne stworzenie, które wśród tambylców było zwane "koziołmen". Przez dziewięć miesięcy, które spędziłem na Punkcie, widziałem owo stworzenie można cztery, pięć razy, zawsze z dużej odległości, zawsze towarzyszył temu smród zgniłego mięsa, nie do opisania. Zawsze to było po zmroku i zawsze towarzyszyły temu dziwne światła. Na radarach też mieliśmy dziwne odczyty, aczkolwiek muszę wytłumaczyć jak działa odległościomierz - jeden obrót anteny wysyła wiązkę mikrofal, która wraca odbita od obiektu w następnym obrocie anteny. Czyli łódka na morzu robi kropkę w ciągu dwóch obrotów, z tego oblicza się kurs i prędkość, ale.. Ale zdarzają się odczyty dziwne, odbicie na całą szerokość radaru (czyli obiekt musiałby się poruszać z bardzo dużą prędkością) i znika przy następnym obrocie anteny. Takich rzeczy się nie podaje, uznaje po prostu za błędy odczytu i wcale mnie nie dziwi, że lotniska też o tym nie mówią. A "błędne" odczyty zdarzały się po kilka razy dziennie i nie mówię, że widziałem UFO na własne oczy, ale na radarach wielokrotnie.


Moja przygoda z "nieznanym" zaczęła się na przełomie wiosny i lata XXXX roku, a pierwszy raz o "koziołmenie" (tak owa istota była tam nazywana) usłyszałem od swojego "dziada" XXXXXX, kiedy odbierał mnie z Helu, na który trafiłem po trzymiesięcznym szkoleniu na unitarce. Ale od początku. Do wojska trafiłem na pobór wiosenny XXXXr i po trzech miesiącach szkolenia na radarach rzucili kilku z nas do jednostki na Helu, gdzie każdy z nas dostał stopień marynarski (tak, mam dwa stopnie wojskowe, starszy szeregowy i starszy marynarz) i przydział na Punkt Obserwacyjny Ósmej Flotylli Obrony Wybrzeża - Ustka, Łeba, Jastrzębia Góra itd. i moje nieszczęsne PO 21 Czołpino, ale o tym, co mnie tam spotka, nawet jeszcze nie śniłem. Z Helu odbierał mnie poborowy z jesieni 'XX (czyli mój tzw. "dziadek", bo wtedy jeszcze była "fala", a punkt był akurat falowy) "XXXXXX" (niestety po tylu latach nie pamiętam imion każdego z chłopaków, więc będę używał ksywek, które jeszcze pamiętam) i to z jego ust pierwszy raz usłyszałem o "koziołmenie", co oczywiście brałem z początku za bajkę, jakich wiele krążyło w jednostkach wojskowych, a którego to dane mnie było później spotkać kilkukrotnie osobiście. Punkt Obserwacyjny znajdował się w Słowińskim Parku Narodowym, przy malowniczej Latarni Morskiej Czołpino i w tamtym czasie droga do niego prowadziła pieszo od przystanku PKS "Smołdziński Las" (dzisiaj PKS chyba dojeżdża bliżej, co widać na mapach, które wysłałem) i prowadziła dwiema drogami. Jedna szła przez parking z campingiem, "nawiedzony" dom latarnika (dzisiaj Muzeum SPN) i Latarnię Morską Czołpino, była to droga krótsza, ale prowadząca pod stromą górę i używaliśmy jej wychodząc z PO. Druga prowadziła obok nieczynnej jednostki rakietowej, gdzie też był parking z campingiem, hotel i rezerwat orła bielika, prowadziła naokoło, ale była łagodniejsza i z niej korzystaliśmy, wracając na PO. Kiedy trafiłem na PO 21 to było nas tam wtedy trzech z mojego poboru, trzech naszych "dziadów", czterech chłopaków z poboru zimowego, czterech żołnierzy nadterminowych i trzy osoby kadry, które nie nocowały na Punkcie i na stałe mieszkały w pobliskim Smołdzinie. Oprócz nas były tam jeszcze trzy psy — dwa owczarki podhalańskie i jamnik krótkowłosy oraz ferma królików naszego kochanego bosmana (pod koniec mojej służby doszły jeszcze koty przez bosmana przywiezione na Punkt, ale to już mało ważne). O "koziołmenie" słyszałem później od kilku innych poza "XXXXXX" chłopaków, aczkolwiek żaden z nich nie był wylewny w swoich relacjach, bo jak każda osoba, która doświadczyła zdarzeń anomalnych, nie chcieli być wyśmiewani przez innych i sam ich dobrze rozumiem. Pierwsze trzy tygodnie mijały mi na nauce obsługi radarów, alfabetu (alfa, bravo, charlie, delta..) używanego w czasie meldunków, oznaczeń okrętów MW itp bzdur, z których musiałem zdać egzamin, żeby podjąć samodzielne wachty i oczywiście sprzątania, obierania ziemniaków, nauki wierszyków i innych bzdur, które musi robić młode wojsko, czyli zero wyjść poza teren Punktu na przepustkę stałą (stałka) i zero przepustek jednorazowych do domu czy do miasta (PeJotka). Na punkcie znajdował się piętrowy budynek, w którym był nasz pokój, pokój termitów (nadterminowi), biuro kadry, kuchnia, łazienki, agregat z akumulatorownią (w razie braku zasilania) i magazyn żywności w piwnicy, magazyny i Stanowisko Bojowe nr.1 - czyli miejsce z radarami (dwa odległościomierze), na których pełniłem wachty - z oknem wychodzącym na Bałtyk (to ważna informacja). Obok znajdowała się wieża obserwacyjna z antenami od radarów, na której wachty mieli obserwatorzy — do nich należało podawanie pogody i wzrokowe rozpoznawanie tego, co my wykryliśmy na radarach. W górę działki prowadziła ścieżka w stronę Latarni Morskiej Czołpino i tam stały dwa "mostki", czyli mobilne radary (tyle że akurat niesprawne). A dookoła gęste lasy, bagna, ruchome wydmy, żyć nie umierać.


Pierwsze moje spotkanie z "koziołmenem" miało miejsce po zdaniu egzaminu i powrocie z pierwszej PeJotki 24h w domu i nawet nie wiedziałem, że był gdzieś w pobliżu, ale za to czułem i to mocno. Żeby dotrzeć do Czołpina, musiałem dojechać z domu do Słupska, przesiąść się na PKS do Smołdzińskiego Lasu (kierunek Kluki) i z przystanku przejść pieszo kilka kilometrów bez żywej duszy dookoła. Oczywiście każdy z nas wracając z domu, wybierał ostatnie połączenie ze Słupska, a wtedy to było około godziny 19. (dokładnie nie pamiętam po tylu latach) w Słupsku i około 21. Smołdziński Las, ale latem to jest jeszcze w miarę jasno o tej porze i dodatkowo otuchy dodawało światło latarni morskiej. Więc jak już przeszedłem drogę przez okoliczną wioskę i wszedłem między drzewa do SPN i skierowałem w kierunku prostszej drogi na Punkt (przez byłą jednostkę), to od razu poczułem się obserwowany (takie dziwne uczucie na karku, włosy się same jeżą) ale cóż, człowiek to brał na poczet dzikiej zwierzyny, której pełno w lesie, tylko im bliżej Punktu byłem, tym bardziej zaczynało śmierdzieć. I od razu muszę powiedzieć, że ten smród był dziwny, jak padlina (większość z was raczej wie jak śmierdzi padlina), tylko gorzej, dużo gorzej (po latach poczułem podobny zapach w niemieckiej ubojni, to mieszanka zgniłego mięsa, krwi i odchodów), ale mimo rozglądania się na każdym kroku, nic dziwnego poza smrodem nie zauważyłem. Po dotarciu na Punkt opowiedziałem chłopakom o tym smrodzie i drugi raz usłyszałem historię o "koziołmenie", tym razem z ust termita "XXXXXXXXX", że on też miał podobną przygodę dokładnie w tym samym miejscu, tyle że jeszcze widział między drzewami czarną/ciemną, wysoką postać z czerwonymi oczami (wtedy tym bardziej jeszcze to brałem za bajki), która szła równolegle razem z nim, ale trzymała się z daleka. Generalnie narracja o koziołmenie była taka, że to jakiś wariat ubrany w skóry zwierząt biega po lesie, albo były żołnierz Werwolfu (gdzie Werwolf w tamtych latach?) pilnuje czegoś, co Niemcy po wojnie zostawili, a większość chłopaków i tak tylko miała bekę, bo sami nic nie widzieli. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i na jakiś czas zapomniałem o tej przygodzie zajęty codziennymi obowiązkami. Później, jak już zacząłem mieć normalne wachty, to przysługiwało mi normalne wyjście w wolnym czasie na stałki, wystarczyło dyżurnemu (za "młodego" potrzeba było jeszcze zgody dziadów, ale mniejsza o to) zgłosić, od której do której godziny nas nie będzie na Punkcie, więc chodziliśmy na plażę, na latarnię (mieliśmy gratis), na parkingi (na piwo), na ruchome wydmy, do pobliskiej wioski, do kościoła do Smołdzina, czy na grzyby. I tu ważna informacja, w SPK nie wolno schodzić z wyznaczonych szlaków, bo grozi to mandatem od Straży Parkowej, a spotkanie jej nie jest wcale takie rzadkie. Tyle że nas to nie dotyczyło, więc łaziliśmy po całym SPK jak po zwykłym lesie i zbieraliśmy grzyby, jagody, albo skracaliśmy w ten sposób drogę. Druga sprawa, z Punktu nie dało się wyjść samemu, każde wyjście wiązało się z towarzystwem psów, które mieszkały z nami na punkcie (dwa owczarki podhalańskie i jamnik krótkowłosy), czy to wyjście na PKS jadąc na PeJotkę do domu, czy wyjście na stałkę, czy nawet na "lewiznę" po alkohol do sklepu, psy zawsze znalazły jakąś dziurę w płocie, żeby nas odprowadzać. Również powrót z PeJotki wiązał się z tym, że psy wybiegały naprzeciw i już one same wybiegające z krzaków w środku lasu potrafiły narobić człowiekowi stracha. Wyjątkiem były te wyjścia i powroty, kiedy zdarzało się spotkanie z dziwną istotą. Psy, które na co dzień biegały luzem po terenie Punktu, chowały się w budynku i nijak nie dało się ich wyciągnąć siłą, a muszę zaznaczyć, że owczarki podhalańskie do strachliwych nie należą, to wielkie psy, które potrafiły się rzucić na stado dzików, a i jamnik wcale im w tym nie ustępował. Więc to było samo w sobie dziwne, kiedy dwa owczarki wpadały do budynku i kryły się po kątach, a jamnik wpełzał pod blok akumulatorów i nijak nie szło go stamtąd wyciągnąć. Dziwną istotę dane mi było spotkać kilka razy (miejsca występowania zjawiska zaznaczyłem ci na mapce), zawsze towarzyszył temu nieznośny smród, brak psów obok (generalnie to wszystkie zwierzęta znikały w okolicy i ptaki też) i cisza, wręcz nieznośna cisza (co w lesie jest niespotykane).

Opiszę tylko i wyłącznie co ja widziałem, ale opisy innych chłopaków były zbliżone. Wysoka, szczupła postać o ciemnym/czarnym zabarwieniu, długie ręce z długimi palcami, dziwnie ugięte nogi i czerwone oczy, zawsze trzymała się z daleka, nigdy nie próbowała atakować czy podchodzić bliżej, nie wydawała żadnych odgłosów i poruszała się niemal bezszelestnie. Zgodnie z opisem XXXXXXXX postać musiała mieć minimum 2.5m wzrostu, gdyż on sam miał około 2.20, a kiedy podszedł w miejsce, w którym je widział, to stwierdził, że musiała być wyższa od niego. Czerwone oczy nie świeciły same z siebie, one raczej odbijały światło, dając takie wrażenie. Smród towarzyszący spotkaniom był gorszy niż smród padliny, z jakim większość z nas miała styczność podczas leśnych wycieczek, a jego charakterystykę opisałem wyżej, miks zgniłego mięsa, krwi, odchodów i czegoś bliżej nieokreślonego, mocny i wyrazisty jakby zaraz obok człowieka coś śmierdziało. Przez wiele lat szukałem, czym owa istota mogłaby być i przez wiele lat do naszego kraju trafiały tylko relacje o Bigfootcie, a opis Bigfoota nijak mi nie pasował do tego co widziałem na własne oczy, dopiero kiedy przeczytałem relację o dogmenach, zapaliła mi się lampka w głowie, że jego opis dziwnie pasuje (z małymi wyjątkami) do koziołmena ze Słowińskiego Parku Narodowego i stąd wzięła się chęć podzielenia się tym, co przeżyłem wiele lat temu.



                                                   

                                                   1 .Punkt Obserwacyjny PO 21 Czołpino.
                                                   2. Latarnia Morska Czołpino (urzędował na niej Czarek Pazura w filmie                                                                 "Zakochani", taka ciekawostka).
                                                    3. Parking, hotel i miejsca campingowe w byłej jednostce rakietowej,                                                           już wtedy był tam rezerwat orła bielika zamiast jednostki.
                                                   4. Drugi parking z miejscami campingowymi.
                                                  5. "Nawiedzony" dom latarnika, a właściwie to jego rudera. Dzisiaj                                                              Muzeum Słowińskiego Parku Narodowego w Czołpinie.


SPN to miejsce magiczne i nie wygląda jak lasy, które widujemy na co dzień. Po zejściu z wyznaczonych szlaków trafia się w magiczne, dziewicze i dzikie obszary nieruszane ludzką ręką, gęste krzaczory, połamane drzewa, bagniska. SPN niby nie jest szeroki, ale nikomu nie życzę, żeby się zgubił w gęstwinie drzew, na bagnistym terenie, co potrafiło zdarzyć się mnie mimo dziewięciu miesięcy, które tam spędziłem. I o ile szlaki turystyczne były bezpieczne i dobrze oznakowane, to każde zejście z wyznaczonej ścieżki nie jest dobrym pomysłem. Bagna, ruchome wydmy, leśna gęstwina i panujący półmrok nawet w środku dnia. Dobrze, że chociaż szum morza jest dobrym punktem odniesienia, ale i tak można wejść w las w Czołpinie, a wyjść w okolicach Kluk. Pisałem, że istota trzymała się zawsze z daleka, ale prawdopodobnie była sytuacja, kiedy jeden z chłopaków — XXXX (sygnalista z wieży) - wracając z PeJotki, wpadł spanikowany na Punkt, było coś około 22:00-23:00 (pamiętam bo akurat miałem wachtę na SB1) kiedy wpadł do mnie na stanowisko, chowając się pod planszet (stół z mapą linii brzegowej i Bałtyku, do ręcznego wyznaczania kursu i prędkości statków i okrętów) i nie mogliśmy go stamtąd wyciągnąć i uspokoić, niestety nie chciał (a może sam nie pamiętał) powiedzieć co go spotkało, a my nie nalegaliśmy. Pierwszy i ostatni raz widziałem wtedy kogoś w takim szoku. Druga sytuacja, o której zapomniałem napisać, a właściwie kilka sytuacji, dotyczy królików, które hodował nasz bosman (nawet chyba pisałem, że to ważne). Króliki znikały bez śladu, mimo tego, że budowa ich "zagrody" nie pozwalała im na ucieczkę (siatka z dołu, żeby nie mogły się przekopać i cztery ściany z podwójnej 2m wysokiej siatki) dzikie zwierzęta nie wchodzą w grę bo na Punkcie były przecież trzy psy, ptaki drapieżne również odpadają gdyż w środku "zagrody" rosły drzewa i króliki były raczej niewidoczne z góry, a w nocy siedziały w swoim "kurniku" więc sowy również odpadają.

Dużo rzeczy i tak mi pewnie wypadło z głowy z racji czasu, jaki minął, wielu nie umiem ubrać w odpowiednie słowa. Ewentualnie dodam relacje o zjawiskach świetlnych, które tam występowały (aczkolwiek z góry zaznaczam, że to nie będzie sequel "Bliskich spotkań III stopnia" i nawet nie wiem, czy wart opisania) i jak to wyglądało od strony technicznej na radarze (dlatego pisałem, że okno z widokiem na Bałtyk na SB1 jest ważne). Jak już pisałem, dziwnej postaci towarzyszyła czasami manifestacja zjawisk świetlnych, kolorowe kule, słupy światła, ale nie było to normą, gdyż owe zjawiska świetlne występowały również samoistnie (chyba). Nie były to jakieś spektakularne akcje, kule miały może 0.5-1m średnicy i występowały pojedynczo, albo parami (2, 4, 6 naraz), emanowały światłem białym (bardzo jasnym, ale nie oślepiającym), czerwono-różowym i żółtym, pojawiały się znikąd i albo stały w miejscu, albo "tańczyły" (więc nie mogły to być race) i znikały, nagle jakby ktoś je wyłączył. Słupy świetlne widziałem dwukrotnie, za każdym razem w innym miejscu i to było białe światło podobne do reflektora przeciwlotniczego, tylko z węższym snopem światła skierowanym centralnie w górę. A teraz muszę wyjaśnić kilka spraw technicznych, bo wielokrotnie czytałem w relacjach o NOL, że stacje radarowe pytane o to czy coś widziały na swoich radarach, odpowiadają, że nie. To nie jest kłamstwo czy ukrywanie prawdy (aczkolwiek wysokościomierz powinien "widzieć" więcej, gdyż wysyła wiązkę mikrofal w jednym kierunku), gdyż tak działa stacja radarowa. Antena wysyła wiązkę mikrofal, która odbija się od obiektu, ale jeśli obiekt porusza się szybciej niż antena radaru, to może zostać niezauważony. Może też być wzięty za "szum", a radar mogłem ustawić tak, że wykrywał mi fale na morzu czy niskie chmury, a mogłem ustawić tak, że nie widziałem "Warszawy" (największy okręt polskiej MW w tamtym czasie) widząc ją z okna na SB1. Ale tak, zdarzało mi się wykryć NOL (kule świetlne) na radarze, tyle, że nie podawało się ich oficjalnie na Hel (pod nich podlegaliśmy), albo podawało jako jednostki nierozpoznane. Radary (były dwa na SB1, z czego jeden włączony naraz 6/6h) na PO21 "widziały" kutry rybackie na odległość 12-14 mil morskich od wieży, większe jednostki 30-35 mil morskich, a kule świetlne maksymalnie 2-3 mile morskie. Tyle spraw technicznych.

I znowu byłbym zapomniał wspomnieć o domu latarnika. Jak pisałem, w miejscu, gdzie dzisiaj jest Muzeum SPN była ruina domu latarnika, w którym się podobno powiesił i w którym straszył (nie wierzę w duchy). I faktycznie miałem dziwną przygodę, wracając z PeJotki z domu, centralnie przy samym domu latarnika wszedłem w ścianę gorącego powietrza (kiedyś takie nawiewy były w dużych sklepach w drzwiach), ale piszę to jako ciekawostkę, bo to była jednorazowa przygoda.

W załączniku przesyłam ci zdjęcia PO21 które udało mi się znaleźć w internecie, jedno od strony latarni, drugie od strony wejścia od drogi przez byłą jednostkę rakietową.


W literaturze natrafiamy na wiele relacji dziwnych postaci, jedne z nich nie powtarzają się, inne jak na przykład: Bigfoot czy Mothman widziano wiele razy, aż do dzisiaj. Jestem ciekawy zdania czytelników, a może akurat znajdzie się ktoś, kto słyszał o owym koziołmenie lub podobnych postaciach z terenów Polski. Serdeczne dzięki i pozdrowienia dla autora.


Komentarze

  1. Arcyciekawa relacja dająca do myślenia , a swoja drogą same wybrzeże Bałtyku ma wile tajemniczych historii , dziwnych świateł etc .. sam słyszałem pewna opowieść z Gąsek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Gąskach byłem wiele razy, miejscowość zmieniła się bardzo w ostatnich 30 latach. Dawaj śmiało, chętnie poczytam. Pozdrówka.

      Usuń
    2. To tak właśnie było 29 lat temu ,byłem tan na wakacjach i biwakowałem niedleko gąsek pod starym już nie działającym radarem po którym została wieża (kratownicowa stalowa ) i mały domek dla załogi radaru . W domku tym ktoś otworzył baro-sklepik na czas wakacji , w którym można było coś kupić i wypić piwo. Zaprzyjaźniliśmy się z Panią (pracownikiem) , która wraz z małymi dziećmi tam nocowała . Ona to właśnie bardzo poruszona opowiedziała nam , jak w nocy od strony morza ( z północy) nadleciała świecąca kula i zatoczyła krąg nad lądem po czym bezgłośnie odleciała z powrotem na północ . Ta miła Pani była wyraźnie rozemocjonowana nawet podczas opowiadania tej historii , i nie miałem najmniejszego powodu jej nie wierzyć.
      również Cię Pozdrawiam

      Usuń
    3. Domek obsługi radaru ,wieży już nie ma link https://www.google.pl/maps/@54.2458008,15.9105794,3a,75y,355.34h,85.82t/data=!3m6!1e1!3m4!1smgQQfnMzs9HlSqUfJDh_vQ!2e0!7i13312!8i6656

      Usuń
    4. Dziś większość by uważała że to jakiś dron, ale 30 lat temu sprawa wyglądała inaczej. Morza i oceany mogą być dobrym miejscem na kryjówki dla NOL'i. Nieraz już spekulowano na ten temat. Pozdrówka.

      Usuń
  2. W tym momencie nie pamiętam szczegółów, ale teren SPN jako arena nietypowych zjawisk pojawiał się już w komentarzach do artykułów zamieszczonych na tych stronach przynajmniej kilka razy. Potwierdza to że coś "jest na rzeczy". Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja służyłem w jednostce wojskowej w Słupsku. W roku 2005 często jeździłem nocnym pociągiem w kierunku Poznania. Wyjeżdżał on ok godziny 22:00 i ok 3:00 był w Poznaniu. Któregoś razu (kwiecień) jadąc takim pociągiem miałem wrażenie, że jestem samiuteńki w ostatnim lub przedostatnim wagonie. Przyciemniłem światło, zasłoniłem zasłonki w przedziale i z zamkniętymi oczami oraz z uchem przy drzwiach jechałem (sam w przedziale). W pewnym momencie usłyszałem, że od strony czoła pociągu ktoś wbiega na korytarz. Otwieram oczy a tam taki mały misiaczek - myślałem wówczas, że to musi być jakieś dziecko w przebraniu i tylko mnie to rozbawiło. Nie widziałem twarzy tego dziecka, więc to musiał być zaawansowany strój z owłosioną twarzą. Gdy tylko uchyliło drzwi na początku korytarza w wagonie to się cofnęło - miałem wrażenie, że mnie zobaczyło i dlatego. Teraz z perspektywy czasu powiedziałbym, że wyglądało jak Ewok ze StarWars o wzroście ok 100 cm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. A co dopiero mają powiedzieć ci którzy po przebudzeniu zobaczyli skrzaty. Albo zdali sobie sprawę że się obudzili przez to ponieważ te małe bestie chciały go w jakiś sposób zabrać ze sobą. Co w ogóle było niemożliwe ze względu na gabaryty człowieka a ich wręcz znikoma siła. Trudno mi się niekiedy odnieść do podobnych relacji, to że ja ich nigdy nie widziałem nie znaczy że nie mogą istnieć, tak samo jak inne cudne postacie które widywano kiedyś i dziś, i to nie tylko przez jednego świadka. Dziękuję za podzielenie się przeżyciem . Pozdrówka.

      Usuń
  4. Witam, świetna relacja! Przyznam, że nigdy nie słyszałam o takim zjawisku jak "koziołmen". Ale to tylko bardziej mnie interyguje :) Bardzo lubię Twój blog i codziennie tu zaglądam :) Pozdrawiam, Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Dziękuję bardzo. Postaram się zamieścić więcej podobnych relacji. Pozdrówka!!

      Usuń
    2. @Anonimowy. "Koziołmen" to nazwa używana przez nas na PO21, powstała gdyż nikt nie wiedział czym owa istota jest/była. W tamtych czasach nie było takiego dostępu do internetu jak dzisiaj, więc istota została przez chłopaków ochrzczona "koziołmenem", dziś pewnie nazwali by ją bigfoot/dogmen. A ochrzczona tą nazwą została na długo zanim ja trafiłem na punkt obserwacyjny.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  5. Już znalazłem - ostatnio chyba na stronach PoszNiezn (dalej PN) wątek nietypowych stworzeń na terenie SPN poruszono w komentarzach pod art. o dogmanach, wolfenach itp.
    stworach datowanym na 03.03.2022. Temat wywołał MaxPain ujawniając fakt, że widział on i kilka osób dogmanopodobne stworzenie na terenie SPN ok. (o ile pamiętam) 1999-2000r. W trakcie ciekawej dyskusji było zresztą sugerowane spotkanie tego lata (2022) w kilka osób na miejscu - Arku, czy coś z tego wyszło? Podobnie obiecywano opublikowanie pełnej relacji MaxPain'a że spotkań ze stworami, ale nie przypominam sobie bym widział ją w którymś z artykułów PN opublikowanych od tamtego czasu. Jeśli mam rację, to czekam na tę relację z utęsknieniem. Przy okazji szukania wątku Słowińskiego Parku Narodowego w poprzednich art. odkryłem, że niestety przeszukiwarka wewnętrzna strony PN NIE znajduje treści zawartych w komentarzach i trzeba szukać ich "na piechotę" przeglądając poszczególne art. Warto by chyba pogadać z jakimś informatykiem jak to zmienić. Ułatwiłoby to poruszanie się w danym temacie/wątku (zwłaszcza w trakcie pisania komentarzy) na stronach PN, na których wiele ciekawych informacji jest zawartych w komentarzach a okresowe wracanie do tematów z przeszłości dotyczy zarówno artykułów jak i komentarzy. Dodam że wyszukiwanie poleceniem "site:" w Google w odniesieniu do treści komentarzy zamieszczanych pod artykułami PN też nie działa. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!!!. Tak, to obiecana relacja naszego kolegi. Niestety nie udało mi się w tym roku być tam w pobliżu, szkoda, bo bardzo mnie to miejsce korci. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać w przyszłym sierpniu. Zauważyłem ten problem, bo sam już szukałem w art. i niestety wyszukiwarka nie działa tak, jak bym sobie życzył. Ksywy innych żołnierzy zastąpiłem XXXX, ponieważ autor tak sobie życzył. Zwlekałem z relacją, bo myślałem, że dołączę jakieś fotki z wyprawy, ale cóż innym razem :) Pozdrawiam.

      Usuń
  6. A może właśnie dlatego jest tam rezerwat / park narodowy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka witam. Nie mam pojęcia, ale wiesz.... pomyślałem to samo. Pozdrówka

      Usuń
  7. Bardzo ciekawy artykuł. Też przyłączam się do zapytania o relację MaxPain'a. Interesujące jest to, że takich spotkań obecnie chyba już nie ma, a szkoda. Pozdrawiam, Jerzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!!! To właśnie obiecana relacja naszego kolegi. Pozdrówka.

      Usuń
  8. Drogi Arkadiuszu, dziękuję Ci za możliwość podzielenia się moimi wspomnieniami przed szerszą publicznością. Wiem, że tak trochę bez ładu i składu Ci to opisałem, ale jak wiesz nie potrafię swojej historii ubrać w piękne słowa. O wielu rzeczach zapomniałem wspomnieć, kilka mi wypadło z głowy przez lata, ale widzę po komentarzach, że jednak nie jest tak najgorzej. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za relację bo jest bardzo ciekawa, a po drugie za włożoną pracę i czas. Pozdrówko!!!!

      Usuń
    2. Jak trochę więcej ciekawych rzeczy się MaxPain'owi jeszcze przypomni, to proponuję odcinek o tytule Koziołmen - uzupełnienia/suplement. Pozdrawiam

      Usuń

  9. Świetna historia. Przeczytałam cały blog od początku łącznie z komentarzami i co parę dni sprawdzam czy pojawił się nowy art. Szkoda, że nie ma częściej artykułów, ale domyślam się, że to wymaga dużo czasu i pracy.
    Chciałam tylko dać znać, że robisz świetną robotę tym blogiem Arkadiuszu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam i dziękuję bardzo za uznanie. Niestety praca, inne obowiązki i hobby nie pozwalają na większy rozmach, ale damy jakoś radę. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  10. Wydaje się że warto byłoby pójść za ciosem i poszukać danych na temat występowania nietypowych zjawisk na obszarze dzisiejszego SPN i okolic przed 1945r. Tyle, że wymagałoby to wpierw namierzenia a potem przejrzenia szeregu (zapewne) źródeł niemieckojęzycznych. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. "... kule miały może 0.5-1m średnicy i występowały pojedynczo, albo parami (2, 4, 6 naraz), emanowały światłem białym (bardzo jasnym, ale nie oślepiającym), czerwono-różowym i żółtym, pojawiały się znikąd i albo stały w miejscu, albo "tańczyły" (więc nie mogły to być race) i znikały, nagle jakby ktoś je wyłączył." Widziałem takie kule, w drugiej połowie lat 80 tych we wsi Bylice, wtedy w województwie szczecińskim. Pisałem o tym lata temu na forum INFRA. Przez lata bezskutecznie poszukiwałem podobnych relacji. Zawsze było to tylko coś podobnego, aż do dziś. Na 99,999% widziałem identyczne zjawisko jak tu opisane. Może pokrótce przypomnę, tak jak jeszcze pamiętam. Było to latem, najpewniej w lipcu, bo wtedy byłem na wakacjach na wsi. Godzina gdzieś 21.30 - 22, już w miarę ciemno. Siedzieliśmy z kolegami, taka licealna młodzież, w wiejskim przystanku PKS. Przybiegło do nas kilkoro takich młodszych chłopaków, którzy też jeszcze łazili po wsi, i mówią, że widzieli ufo. My do nich oczywiście jakieś bluzgi i haha, ale poszliśmy zobaczyć. I zobaczyliśmy. Kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt kul wielkości dużego księżyca w pełni. Poruszały się jak te tu opisane. Światło jasne, ale nie oślepiające, brzegi kul jakby lekko drgające. Zjawisko trwało do kilkunasty minut. Miałem wrażenie, że kule lądują tuż za wsią i nawet z kolegą zaczęliśmy tam biec, żeby zobaczyć z bliska, ale przestraszyliśmy się ciemności za wioską. Ludzie pisali mi, że to chińskie lampiony, ale to w latach 80 tych, na zabitej deskami wsi raczej niemożliwe. Myślę, że to jakaś forma plazmy, bo około godziny później, daleko na horyzoncie przechodziła burza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam. Nawet nie liczyłem, że publikacja mojej relacji spowoduje taką odezwę iż inni zaczną się dzielić swoimi doświadczeniami, ale bardzo mi miło z tego powodu. Fajnie by było, gdyby więcej osób chciało się podzielić tym co widziało. Sam wiem jak ciężko o tym mówić kiedy każdy Cię bierze za wariata, ale jak widać warto. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  12. Do wszystkich zainteresowanych. Nie spodziewałem się, że moja historia zainteresuje tylu ludzi, jestem w wielkim szoku, poważnie. Dziękuję wam wszystkim i zapraszam innych do tego, żeby się podzielić własnymi doświadczeniami z nieznanym. Wiem, że ciężko jest o takich doświadczeniach mówić innym, sam miałem obiekcje żeby opisać swoją historię, bo boimy się dostać łatkę świra, ale jak widać jednak chyba warto. Wszystko co przeczytaliście w artykule Arkadiusza jest szczerą prawdą, trochę chaotycznie opisaną, ale w 100% prawdziwą. Zapraszam Was wszystkich do podzielenia się z innymi tym co Was spotkało, chociażby tu na blogu Arkadiusza, bo ja czuję się świetnie, że mogłem się w końcu z kimś podzielić tym co przeżyłem. Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  13. Chciałbym zapytać autora relacji dlaczego istotę nazwano Koziołmenem. Czy coś w wyglądzie kojarzyło się z kozłem, czy chodziło o coś innego. Pozdrawiam, Jerzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie. Nie wiem dlaczego tak została nazwana, bo nazwana została lata wcześniej niż ja trafiłem na punkt obserwacyjny. Ale mogło się to wiązać z "miejską" legendą, jakoby chory psychicznie facet, przebrany w skórę jelenia krążył po lasach i mordował ludzi. I jak pisałem wyżej, dziś pewnie zostałaby nazwana bigfootem/dogmenem, gdyż z wyglądu i zachowania bardziej się pod nie kwalifikuje. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  14. Opis tej istoty przypomina mi trochę Leszego, słowiańskiego demona lasu "Często wyobrażano go sobie pod postacią bardzo wysokiego mężczyzny o nienaturalnie białej twarzy, którego owłosienie przybierało postać sosnowych igieł. Jego skóra przypominała korę, zaś poszczególne części jego ciała upodobniały się do rozmaitych elementów leśnej przyrody."

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytając te i owe relacje, trzeba przyznać, że taki fetor bardzo często towarzyszy paranormalnym kreaturom. W pierwszych książkach Paulidesa poświęconych Big Footowi jest przynajmniej kilka przypadków, kiedy świadkowie relacjonowali taki zapach. Spotkania z Dogmanami — to samo. Nawet na ranczu "skinwalkera" doszło do podobnego zdarzenia. Na pewno przypominacie sobie ten incydent, kiedy to bardzo wielki wilk nie bojąc się wcale, podszedł, kiedy to wyładowywano krowy. Po chwili rzucił się na cielę, a strzały z pistoletu nie robiły na nim większego wrażenia. Dopiero gdy gospodarz strzelił z większego kalibru, wilk odpuścił. """Chwilę później zgniły, prawie że chemiczny odór wypełnił okolicę". Tak teraz myślę, ale muszę najpierw sprawdzić, bo chyba Charles Fort w swoich książkach relacjonował podobne zapachy, kiedy dochodziło do różnych manifestacji dziwnych zjawisk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się to z tym skojarzyło.

      Swoją drogą odnośnie zapachów, to niedawno przeprowadziłam się i kiedy zaczął się sezon grzybowy zaczęlismy z partnerem chodzić do pobliskiego lasu, regularnie, tą samą ścieżką. W jednym miejscu mijamy pas dość suchego lasu sosnowego. Podłoże stanowi ziemia zasypana igłami z rzadka znajdzie się jakaś kępka mchu, więc widoczność na większą odległość jest w nim świetna i do tego praktycznie nie ma tam żadnych zielonych roślin jak krzaki czy małe drzewka mogące zasłaniać widok.
      Za każdym razem czułam tam w różnych miejscach dość charakterystyczny zapach przypomianający specyficzny aromat z mleka koziego (mi się kojarzy trochę z palonym plastikiem). Parę razy próbowałam namierzyć źródło tego zapachu, ale tak jakby się przemieszczał. Nikogo nie było w okolicy, ani ludzi ani większych zwierząt poza ptakami, żabami itp.
      Dziś totalnie nas zaskoczył, ponieważ najpierw wpadliśmy w jego 'chmurę' przechodząc drogą obok tego lasku a kiedy się oddalaliśmy i rozmawialiśmy o tym zastanawiając się co to może być - nagle poczułam ten zapach bardzo zintensyfikowany. To było takie wrażenie jakbym prawie wpadła na kogoś i powąchała go z bardzo bliska, nawet powietrze wydawało się cieplejsze w tym jednym miejscu aż się wystraszyłam, tak intensywne było to wrażenie.
      Szybko się stamtąd oddaliliśmy.

      Usuń
    2. W powiecie Wałbrzyskim.

      Usuń
    3. A dokładniej? Rozważam wyjechanie jeszcze gdzieś we wrześniu bo miałem b. krótkie wakacje. Biorę pod uwagę oczywiście także miejsca z nietypowymi zjawiskami, stąd takie pytanie. Pozdrawiam

      Usuń
    4. Dokładną lokalizację mogę podać na mail.

      Usuń
    5. W takim razie poproszę na shapeshifter01@mailfence.com . Bardzo dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń
    6. Wysłałam mail:)

      Usuń
  16. Wiadomość z ostatnich dni (zamieszczę ją tutaj,bo nie wiem gdzie by można indziej?). Zaginęło małżeństwo na grzybobraniu,a zostali niestety znalezieni martwi na drugi dzień.Kobieta w samochodzie ,a mężczyzna 50m dalej.
    https://wiadomosci.wp.pl/dramatyczny-final-poszukiwan-odnaleziono-ciala-zaginionego-malzenstwa-ze-staszowa-6813378842974976a

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziękuję za linka. Faktycznie niebywałe, razem zginęli? Nie chcę spekulować ale w dzisiejszych czasach kiedy każdy ma telefon ze sobą, nie było czasu? Przypomina to mi inny przypadek, zacytuję z mojego
    archiwum: "Mabel Moffitt i jej mąż zaprosili znajomych na wspólne zbieranie jagód, ci jednak odmówili z powodu braku czasu. Para pojechała sama w rejon Gilmore Creek, gdy Moffittsowie nie wrócili do domu, ich przyjaciele zgłosili zaginięcie. Policja stanowa natychmiast zorganizowała poszukiwania i pierwszego dnia znaleziono martwego Earla Moffitta leżącego na szlaku turystycznym. Mabel została odnaleziona jakiś czas później w odległości dwóch mil od tego miejsca, skąd zabrano ją do szpitala. 55-latka nie umiała sobie przypomnieć, co się stało. Ten przypadek również jest interesujący, ponieważ jedna osoba doznała zawału serca i zmarła na miejscu, a drugą odnaleziono żywą dwa dni później. Co spowodowało atak serca? Dlaczego Mabel nie wróciła do samochodu wezwać pomoc? Czy była w ogóle w stanie racjonalnie myśleć? Wydaje mi się, chociaż nie ma na to dowodów, że zawał serca mężczyzny i odurzenie małżonki zostało wywołane przez ten sam fenomen." Czy zbieranie runa leśnego może być aż tak niebezpieczne? Staram się brać to bez emocji, ale tysiące myśli robią swoje..... pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według wstępnych wyników sekcji 55-letnia kobieta została uduszona przez zadzierzgnięcie pętli na jej szyi. Mężczyzna zaś zmarł przez powieszenie – podał Daniel Prokopowicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Kielcach, cytowany przez Echodnia.pl
      Na tej podstawie prokuratorzy zakładają, że doszło do samobójstwa rozszerzonego. - Śledztwo nadal trwa. Wciąż będą sprawdzane inne wątki sprawy, przesłuchiwani świadkowie oraz badane ślady zabezpieczone na miejscu – dodał Daniel Prokopowicz.

      Usuń
  18. Dogmenów jest podobno kilka rodzajów, a dwa glówne typy to K9 (jak wilk na dwóch nogach) i Typ 3 (jak bigfoot z pyskiem). Z reguły dogmeny mają oczy złote, czerwone chyba zdarzają się rzadko. Ciekawi mnie, czy świadek widział u istoty najbardziej charakterystyczne cechy, czyli długi pysk i szpiczaste uszy?
    Ten fetor wydaje mi się nietypowy, czytałam dużo relacji z USA i tam chyba w żadnej nie było wzmianki o zapachu. Smród kojarzy się raczej na pewno z bigfootem.
    Ciekawe, czy ta istota dalej tam żyje, można by to sprawdzić wahadłem radiestezyjnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie. Tak, u tej istoty był widoczny pysk jak u wilka i spiczaste uszy. Czy występuje dalej to nie wiem, nie byłem tam od 2000r. bo jakoś nie miałem okazji mimo chęci wybrania się spowrotem i zawsze coś wypadało kiedy miałem chwilę wolnego. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  19. Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Witaj Arkadiuszu. Chciałem ci wkleić link do mapy jaskiń w USA która się pokrywa z mapą zaginięć missing 411 Davida Paulidesa o której Ci kiedyś pisałem, ale coś jej nie wkleiło, to jest dziwne.
      Więc spróbuję jeszcze raz : https://www.snopes.com/fact-check/missing-persons-cave-maps/ i mam nadzieję, że tym razem jej UFO nie porwie;-)
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Hejka!!! Dzięki .Zaraz to obcykam. Pozdrówka.

      Usuń
  20. Super ! jakbym słuchał Dariusza Kwietnia z którym to wałęsałem się po Górach Sowich w poszukiwaniu hybryd psowatych wilkopodobnych istot dogmenów i śmierdzących tak samo jak tu opisano. Naprawdę super opis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A muszę powiedzieć, że kolega to ładnie opisał, ciekawe do czytania a jeszcze lepiej dla ucha. Pozdrawiam.

      Usuń
  21. Moje trzy grosze. Roztaczający się nieprzyjemny odór czasami choć rzadziej, występuje w relacjach świadków, którzy stykają się sasquatch jak i dogmen. To samo jeśli chodzi o oczy, czerwony, bądź bursztynowy trudno sprecyzować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie!. Paulides w swoich 2 książkach na temat Wielkiej Stopy podaje kilka przypadków gdzie zapach towarzyszy pojawieniu się tych istot.

      Usuń
    2. To co prawda rzadkość, niemniej czasami świadkowie opisują roztaczający się swąt. Jeśli spotkanie ma miejsce w nocy, bardzo często mówią o oczach świecących na czerwono wpadających w bursztyn.

      Usuń
    3. Tak to prawda, wiele relacji opowiada o świecących oczach. Nie jako odbicie światła ale że świeciły własnym światłem. Problem w tym że normalnie nie ma takich gatunków zwierząt które posiadają oczy emitujące światło. Pozostaje nam opcja pozaziemska lub w inny sposób paranormalna.

      Usuń
  22. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.

Zniknięcia? Dematerializacja?

Tajemnicze zaginięcia - Rosemary Kunst i Carl Landers