Stratowulkan Mount Rainier - tajemnicze zaginięcia.

 


Niektóre przypadki tajemniczych zaginięć jeszcze po wielu latach wywołują kontrowersje i niedowierzanie, iż coś takiego mogło się zdarzyć. Jak w przypadku dr. Jamesa McGrogan z 2014 roku. Totalnie wysportowany mężczyzna, odpowiedzialny, przyzwyczajony do zorientowanego postępowania w swoim zawodzie jako chirurg, który podejmuje szybkie decyzje także pod ogromną presją. Ponadto wyposażony o niebo lepiej niż wielu innych pasjonatów przyrody. Wraz z kolegami chciał tylko wejść szlakiem turystycznym o nazwie Spraddle Creek, a pomimo przezornie jak na profesjonalistę przystało, zabrał ze sobą urządzenie śledzące, łopatę, zapasową baterię do telefonu i mały namiot awaryjny. Można by pomyśleć, że jako lekarz wie co to wychłodzenie i w skutku co hipotermia umie zrobić z człowiekiem, no i odpowiednio w porę temu zapobiec — w końcu wszystko miał ze sobą. Widocznie jednak albo wszystko jest już zaplanowane od początku, albo jest to tak fatalny przebieg wypadków, że człowiek nawet nie ma szans na poprawienie swojej sytuacji. Tak! Z całą pewnością mogę uważać, że pomimo dobrego wyposażenia, znajomości terenu i zwykle jasności umysłu - (chociaż w tym momencie — jakby zdrowy rozsądek został wyłączony), ludzie ci przestają używać telefonów, błądzą po okolicy, którą znają, ba! zdejmują obuwie, nie bacząc na śnieg itd. McGrogan zachował się tak samo dziwacznie (przypadek opisałem tu: https://poszukiwaczenieznanego.blogspot.com/2021/04/dr-james-mcgrogan-i-elisa-lam-dwa.html) tak jak pani Lindsay Gardner, która porzuciła samochód, rozebrała się, żeby zamarznąć na pastwisku ze swoją malutką córeczką w nosidełku — really??? A Aaron Hedge? - postać z artykułu o myśliwych — miał telefon, znał okolicę, później za pomocą GPS potrafiono ustalić, w jakim miejscu w przybliżeniu się znajdował. Efekt taki, iż im dłużej go szukano, tym bardziej sytuacja stawała się tajemnicza, wyglądało, jakby nie wiedział co robi, jakby postradał zmysły, jak z opowieści, legend o zaczarowanych postaciach, które błądzą aż do śmierci.

                                  Mount Rainier - wikipedia.


57-letni Eric Lewis z Duvall w Waszyngtonie, został zgłoszony jako zaginiony podczas wspinaczki górskiej 1 lipca 2010 r. Mount Rainier to góra o wysokości 4392 metrów n.p.m, na wschód od Seattle i na zachód od Portland. Eric ukończył Uniwersytet w Kolumbii z dyplomem w dziedzinie sztuk pięknych, lubił podróże i przygody związane ze wspinaczką alpejską. Kochał wędrować w Górach Kaskadowych, robiąc za każdym razem setki zdjęć. Prawie codziennie telefonował ze swoją matką, łączyła ich silna więź, która trwała już 57 lat. Przygody wspinaczkowe zabrały go do Nepalu, Nowej Zelandii, Chile i Argentyny, szczyt góry Rainier zdobył już dziesięć razy. Jego towarzysze byli także profesjonalistami, Don Storm Jr. i Trevor Lane wspięli się już na niejeden trudny szczyt. Feralnego dnia - 1 lipca 2010 roku, Eric Lewis i jego przyjaciele zaczęli wspinaczkę na Mount Rainier. Na początku towarzyszyła im wspaniała pogoda, a mężczyźni tym razem nie byli obciążeni ciężkim sprzętem. Don wspinał się jako pierwszy, zatrzymał się na wysokości około 4200 metrów, czekając na resztę. W tym czasie warunki meteorologiczne pogorszyły się w znacznym stopniu, wiatr przybrał na sile, a płatki śniegu sugerowały zbliżającą się zawieruchę. Gdy Trevor dotarł do pozycji Dona, przyszła kolej na Erica, ten podpiął się do liny i zaczął wspinaczkę. Przez chwilę widziano go jeszcze, jak się wspina, później skalne półki zasłoniły widok a po paru minutach napięta lina, zwiotczała. Linę wciągnięto do góry, okazało się, że na końcu nie było ani pętli, ani karabinka, lina została przecięta nożem. W tym czasie śnieżyca szalała na całego, widoczność spadła do półtora metra. Mężczyźni byli przekonani, że Eric ze względu na złą pogodę, musiał przerwać wspinaczkę i schować się przed wiatrem i śniegiem. Panowie przeczekali zamieć, a potem zeszli niżej do miejsca, gdzie oczekiwali zastać przyjaciela. Tutaj odkryto wykopaną jamę w śniegu, prawdopodobnie schronienie Erica. Zeszli następne 60 metrów niżej, tu znaleźli plecak przyjaciela, łopatę do śniegu, i uprząż do wspinaczki. Mogło to tylko oznaczać, że Eric przerwał wspinaczkę i schronił się przed śnieżycą. Jednak 57-latek nie reagował na wołania, a zamieć zakryła wszystkie ślady. Don i Trevor zeszli do pierwszego punktu GOPR i zgłosili zaginięcie. Rangersi natychmiast udali się na miejsce, gdzie Eric był ostatnio widziany, pokonali drogę na szczyt, lecz nie udało im się znaleźć świeżych śladów w śniegu. Obsługa parku wysłała pięćdziesięciu ratowników, dwa helikoptery i miejscowych przewodników. Po czterech dniach intensywnych poszukiwań przerwano akcję, sugerując się małymi szansami na przeżycie. Główny koordynator — Glenn Kessler powiedział wówczas, że nie posiadając śpiwora, namiotu i jedzenia, nie można przeżyć w takich warunkach. To teren lodowcowy, który wymaga wysokich umiejętności technicznych, ponadto bardzo niebezpieczny, co musi być także wyważone z ryzykiem utraty życia poszukujących.

Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że tyle ludzi ginie wysoko w górach, Eric to tylko jeden z nich. Moim zdaniem, mężczyzna miał bardzo dużo doświadczenia, zdecydowanie więcej niż przeciętny alpinista. Eric wiedział, że zawartość jego plecaka może uratować mu życie, nigdy by go nie pozostawił. Wielu innych, którzy go znali, powiedzieli później: " Eric jest ostatnią osobą na Ziemi, która zgubiłaby się w górach". Myślę, że to mówi wiele.


53 lat przed zaginięciem Lewisa, Lowell Linn i jego przyjaciel Harry Holcomb wybrali się na tę samą górę, żeby pohasać po dziewiczym śniegu. 23-letni Linn, świeżo upieczony inżynier, dostał zatrudnienie w jednej z najlepszych firm lotniczych na świecie — Boeingu. W maju 1957 roku przeprowadził się do Seattle skąd potrzeba tylko godzinę drogi samochodem do największych gór Ameryki Północnej. Lowell Linn kochał góry, kochał przebywać na świeżym powietrzu. Ostatniego listopada, punktualnie o siódmej rano, para ruszyła zboczem góry. Ubrani w rakiety śnieżne z nartami na plecach, planowali wejść na wysokość prawie 2300 metrów. Wspinaczka przebiegła sprawnie, ubrano narty i panowie wystartowali z pełnym entuzjazmem. Harry jechał jako pierwszy, mniej więcej w połowie drogi zatrzymał się i czekał na kolegę. Czas mijał, a mężczyzny nie było, czyżby pojechał innym szlakiem? Po dłuższej przerwie Harry zjechał do miejsca, skąd zaczęli wędrówkę. Tu znów czekał, a pogoda zaczęła się pogarszać. Gdy Lowell nie pojawił się, powiadomił strażników. Służba Parków Narodowych stanęła w obliczu burzy śnieżnej. Poszukiwania przerwano 2 grudnia, wtedy spadło już ponad 120 cm śniegu, ponadto gęsta mgła utrudniała widoczność. Nie znaleziono ani mężczyzny, ani nic z jego wyposażenia - plecak, narty, rakiety śnieżne - wszystko zaginęło. Sądzono, że wiosną, gdy stopnieje śnieg, góra wyda jego zwłoki, tak się jednak nie stało, pozostaje zaginiony do dziś.


Te dwa przypadki pochodzą z jednej z pierwszych książek D. Paulidesa, jednak gdy pomyszkujemy po internecie, tu i tam odnajdziemy nowsze przypadki tajemniczych zaginięć.

Vincent Djie, 25-letni indonezyjski student mieszkający w Seattle, zaginął 19 czerwca 2020 r. na pieszej wycieczce po parku. Vincent udał się do wioski, o ile te kilka zabudowań można nazwać wioską o nazwie Longmire. Tam przenocował, a następnego ranka nie mówiąc nikomu, gdzie dokładnie się wybiera, ruszył na zaplanowaną, fatalną wędrówkę. W poszukiwaniach oprócz pieszych ratowników udział brały także helikoptery i drużyny ratownicze z wyszkolonymi psami. Podczas gdy poszukiwania były w pełnym toku, inny traper - 27-letni Talal Sabbagh także mieszkaniec Seattle, rozpoczął swoją wędrówkę na górę Rainier z wielkiego parkingu o nazwie Paradise u stóp góry. Talal był obserwowany przez innych traperów, kiedy przedzierał się przez niebezpieczne partie lodowca, ci nawet zaczekali na niego, aby go ostrzec przed kruchym lodem. Po krótkiej rozmowie wędrowcy poszli w swoim kierunku, a 27-letni fotograf podążył swoją drogą. Talal Sabbagh zaginął tego samego dnia, teraz ratownicy szukali nie tylko jednego trapera, ale już dwóch. W tym samym czasie do Paulidesa zgłosił się kolega zaginionego Talala, prosząc o pomoc. Były policjant mógł jedynie sprawdzić to, do czego i inni ratownicy mieli dostęp — aktywność sejsmiczna tego uśpionego wulkanu nie wykazała żadnych zmian, lecz Paulides nie byłby sobą, gdyby nie wykazał kilka dziwnych podobieństw. Obydwaj panowie byli z pochodzenia obcokrajowcami, obaj osiedlili się w Seattle, obydwaj samotni. Vincent podjął nową pracę w Seattle w październiku 2019 r., Talal podjął pracę w tym samym mieście miesiąc później. Obaj prawie że w tym samym wieku, w okresie dwóch dni jadą osobno i samodzielnie wędrować na tę samą górę i giną bez śladu. Mają telefony i pomimo tego nie można ich zlokalizować. W przypadku tego drugiego ratownicy wiedzieli, w jakim miejscu został napotkany przez turystów. Pomimo tego, przyprowadzone na miejsce psy nie potrafiły podjąć tropu. Paulides wykazuje jeszcze wielką ilość skał (co akurat w górach nie dziwi) i miejsce, w którym występuje koncentracja tego zjawiska dziwnych zaginięć — jego sławna "cluster zone". Sześć dni później, 25-letni Matthew Bunker (z Seattle) udał się z przyjaciółmi na narty na północną stronę góry Rainier. Grupa nie próbowała wejść na szczyt, chcieli tylko dojść do ustalonego punktu, skąd chcieli zjechać na parking. Jak koledzy później zeznali, nikt nie wie, jak i kiedy się rozłączyli, Matthew jechał jako ostatni, lecz nigdy nie dojechał do parkingu. Pogoda nie sprzyjała poszukiwaniom, wiatr i śnieg uniemożliwiły użycie helikoptera, takie warunki utrzymywały się już od kilku dni i tak samo utrudniały poszukiwania Vincenta i Talala. Matthew Bunker został odnaleziony kilka dni później u podnóża klifu, skąd jednak w tamtym czasie ze względu na niebezpieczeństwo zagrażające ratownikom, nie mógł zostać zabrany. 


Sam Dubal, lat 33, także wpisał się w ten niezwykły, tragiczny okres. Sam wyruszył w piątek, 9 października 2020 r., do Parku Narodowego Mt. Rainier na samotną wędrówkę, miał wrócić następnego dnia. Był dobrze wyposażony na nocną wędrówkę — miał namiot, śpiwór, sprzęt, by dać sobie radę, jeśli chodzi o śnieg, sprzęt przeciwdeszczowy, telefon komórkowy i ładowarkę. Sam był doświadczonym wędrowcem, potrafił radzić sobie w trudnych warunkach. W swoim dorosłym życiu odbył podróże po Stanach Zjednoczonych i Himalajach. Studiował medycynę na Harvardzie, a w 2018 r. uzyskał tytuł doktora antropologii medycznej na UC Berkeley. To znów młody wybitny mężczyzna, który angażował się między innymi w Ugandzie, co skłoniło go do napisania książki i przypomnieniu światu o bieżących, zatrważających wydarzeniach, o których mało się mówi. Profesor antropologii i zdrowia globalnego na Uniwersytecie Waszyngtońskim James Pfeiffer powiedział o nim: "Był typem naukowca i intelektualisty publicznego, którego naprawdę potrzebujemy teraz na świecie. Czuliśmy się bardzo szczęśliwi, że zdecydował się pracować z nami i być częścią naszego wydziału". Sam Dubal to jeden ze świetnych ludzi — znów lekarzy jak McGrogan i kilku innych, którzy cechują ten niezwykły świat przypadków "Missing 411". Ekipy poszukiwawcze i ratownicze Służby Parku Narodowego Mount Rainier prowadziły intensywne poszukiwania przez dziewięć dni. Jego samochód został odnaleziony wkrótce po zgłoszeniu zaginięcia w dniu 12.10.2020. W jednym z art. napisano, że: " kilka dni później znaleziono jego butelkę z wodą", tutaj jednak nie wiem, co pozwoliło ustalić, że to właśnie JEGO butelka. Strażnicy parku, ochotnicy oraz załogi helikopterów Służby Parku Narodowego i Sił Powietrznych USA poszukiwali Dubala na ziemi i z powietrza. Do 17 października, przy dobrej pogodzie, 50-osobowy zespół poszukiwawczo-ratowniczy przemierzył duży obszar terenu, później z powodu złej pogody zredukowano poszukiwania. Zła pogoda w dniach 21 i 22 października ograniczyła możliwości ratowników do kontynuowania poszukiwań, w związku z czym poszukiwania zostały zawieszone. 22 października rodzina Sama Dubala wystosowała petycję z prośbą, aby ratownicy kontynuowali jego poszukiwania jeszcze przez co najmniej 72 godziny. Służba Parków Narodowych (NPS) odpowiedziała, że na prośbę rodziny poszukiwania zostaną wznowione.

Jednak na tym etapie zimowe burze zasypały śniegiem znaczną część obszaru, a temperatury spadły poniżej zera nawet na niższych wysokościach. Ciekawe wydaje mi się też to, że zaledwie dzień po tym, jak Dubal wyruszył na wędrówkę, burza zmyła mostek, którym miał pokonać rzekę Carbon. Mimo intensywnych poszukiwań Sam Dubal nadal pozostaje zaginiony. Nie znaleziono także jego sprzętu, miał telefon i ładowarkę, był doświadczonym traperem i posiadał wszystko, aby przenocować tam na górze, taki był jego plan. Widocznie jednak, jeżeli to coś, co ma się wydarzyć, realizuje swój plan, nie ma raczej szans na ujście z życiem. Rok 2020 nie był pomyślny dla tych obeznanych traperów na górze Rainier, chociaż czytając artykuły, czy słuchając YouTube, w opowieściach często pojawia się ów wulkan, ogólnie powiedziawszy ludzie ginęli tam już od zawsze.

Podobnie ma się z sąsiadującą górą St. Helens. Przypadek Cartera opisałem w art. o narciarzach, ale że to jeden z tych, przy którym włosy mi się jeżą, pozwolę go sobie zacytować   z książki pana Löwe:

George Carter zaginął na Mount St Helens 21 maja 1950 roku, około godziny 15.00. W tym czasie skończył 35 lat. George jest członkiem Narodowego Patrolu Narciarskiego, co oznacza, że jest wyjątkowo dobrym narciarzem. Zna również zasady udzielania pierwszej pomocy. Wyznaczniki stawiane przez Krajowy Patrol Narciarski są wysokie i wymagają między innymi, umiejętności zjechania na nartach z góry prowadząc sanie ratunkowe z 100-kilogramowym poszkodowanym. Aby to zrobić, trzeba być w doskonałej kondycji fizycznej, być naprawdę silnym i bardzo pewnym na nartach. George Carter bez wątpienia posiadał wszystkie te cechy. Tego dnia, w maju 1950 r., George Carter planuje wejść na górę z grupą przyjaciół, a następnie zjechać na nartach. Po żmudnej i imponującej wspinaczce docierają na szczyt. Następnie, po nacieszeniu się widokiem, wszyscy przypinają narty i rozpoczynają spektakularny zjazd po dziewiczym śniegu. Nieco dalej, robią krótką przerwę, George sugeruje, że pojedzie przodem i poczeka na zakręcie, aby sfotografować ich przejazd. Tak zrobiono. George jedzie przodem, a inni czekają, by dać mu czas na przygotowanie się do zdjęcia. Następnie grupa pokonuje zbocze góry. Skręcają w umówione miejsce, ale nigdzie nie widzą George'a. Nie ma go tam, gdzie ustalili. Rozglądają się dookoła, aby sprawdzić, czy nie robi im żartu. W głębokim śniegu znajdują ślady, tam miał czekać. Ślady na śniegu wskazywały na to, że George zatrzymał się w tym miejscu. Znajdują pudełko, z którego wyjął film, aby włożyć go do aparatu. Grupa kieruje się śladami jego nart prowadzące prosto w dół. Jego przyjaciele zeznali później, że to, co zastali, było dziwaczne, wręcz obłąkańcze — zjazd "na krechę" ze stromej góry. Doświadczony narciarz, jakim jest George, nigdy by tego nie zrobił. Ślady prowadzą prosto nad kilkoma wysokimi gzymsami, które George musiał przeskoczyć z dużą prędkością. Przyjaciele podążają jego śladem, który prowadzi prosto w dół, aż do urwiska. Obawiają się najgorszego, informują o wypadku. Do kanionu wyrusza ekipa ratunkowa. Poszukiwania George'a w tym kanionie trwają trzy tygodnie. Bez rezultatu. George Carter do dziś pozostaje zaginiony.

Pytania.

Ekipy poszukiwawcze powinny były znaleźć coś, co do niego należało. Jego aparat fotograficzny, narty, ciało, ślady pod klifem — ale nic nie znaleźli, zupełnie nic. Takiego upadku nie można przeżyć. Powinni byli go znaleźć tuż poniżej miejsca, gdzie kończyły się ślady nart. Najwyraźniej z dużą prędkością przejechał nad urwiskiem i musiał spaść prosto do wąwozu. Tak się jednak nie stało. Nie znaleziono jego ciała, żadnego sprzętu, niczego. Zresztą, co mogłoby skłonić kogoś do takiego zachowania? Doświadczony narciarz... Być może coś go bardzo przestraszyło, że tak pędził z góry, na miarę swoich możliwości, kontrolowany zjazd, a zarazem bardzo szybki. A może coś dosłownie odebrało mu rozum? Bo nawet w przypadku największej paniki tak wyszkolony człowiek, jak on prawdopodobnie nie skakałby niekontrolowanie z każdego urwiska, jakie się pojawiło. Zatrzymałby się albo zwolniłby, aby ocenić sytuację. Jego przyjaciele powiedzieli, że nie widzieli żadnych innych śladów na śniegu, nic niezwykłego, nic, na co zwróciliby uwagę. Nie było też śladów innych nart ani żadnych oznak obecności prześladowcy czy czegokolwiek, co mogłoby mu zagrozić. Tylko ślady George'a Cartera prowadzące prosto w dół góry. Dowody te same w sobie pozwalają jedynie stwierdzić, że George Carter stracił rozum — albo że ktoś lub coś go pozbawiło myślenia. To zupełnie nieprawdopodobne, że nie można go było znaleźć u podnóża klifu. Musiałby tam być z połamanymi kośćmi lub martwy. Do dziś go nie znaleziono ani żadnego elementu jego wyposażenia.


Kto wie?, może kiedyś się znów pojawi. Kubacki poszedł na narty, a jego ślady sugerowały, że lód na jeziorze się załamał. Nie byłoby w tym przypadku nic ciekawego — ot zwyczajny wypadek jak wiele każdego roku. Problem z tym, że Kubacki ponad rok później obudził się na łące, w nieswoim ubraniu z cudzym plecakiem.....



Wykorzystano:

https://www.strangeoutdoors.com/mysterious-stories-blog/sam-dubal

http://denk-verlag.de/missing-411-deutsch/1950-george-carter-mt-st-helens/

Paulides YouTube i książka "Missing 411-North America and Beyond"

Komentarze

  1. Może ta wiedza nie jest to tak znana jakby się wydawało, ale historie o spotkaniach ze skrzatami, gnomami, elfami, ogólnie małymi ludzmi, są nie tylko sa znane z Irlandii, Anglii, pewnych regionów we Francji czy Niemiec. Legendy o skrzatach sa znane w prawie całych Włoszech, a najbardziej rozpowszechnione są w północnych i centralnych. Włosi posiadają mase legend i relacji nawet z dzisiejszych czasów, jak ludzie widywali te stworki. Folletti bo tak po włosku zwą sie te ludziki do dzis są widywane w północnych górzystych regionach Alp. Najbardziej rozponawalny region pod tym względem jest region Carnia we Friuli Veniezia Gulia. Tam miejscowi Friulianie, nazywają te stworzenia Sbilf.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie relacje są znane również na naszym rodzimym podwórku. Zastanawiającym jest fakt, że relacje są podobne na całym świecie, a przecież gdyby były lokalnymi mitami to musiałyby być znaczne różnice, chociażby ze względu na brak kontaktu między poszczególnymi kontynentami. Ameryka została odkryta w 1492r (podobno), a przecież relacje o takich istotach są dużo, dużo starsze. Europa, Azja, Ameryki, Australia, wszędzie te istoty wyglądają podobnie. Ale cóż, jak to mawiał Ferdek Kiepski, są na tym świecie rzeczy które nie śniły się fizjonomom. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. I co ciekawe wszędzie wyglądają tak samo lub podobnie, ich zamiary są nawet takie same, jedynie ludzka interpretacja różniła się zależnie od wiary i przesądzeń. Właśnie skończyłem czytać książkę o legendach na temat tych istotek, książka napisana w 1910 roku, a autor miał nawet okazję zebrać kilka przypadków z pierwszej ręki. Wprawdzie nazwy ich różniły się na Wyspach Brytyjskich, ale to nie robi różnicy, co ciekawe te istotki miały te same upodobania, aby uprowadzić młodych mężczyzn jak ów słynne syreny, które znamy z różnych filmów przeważnie sci-fi. Często pojawiał się fenomen czasowy, kiedy ów zaginiony wracał do swoich, okazywało się, że minęło wiele lat, mimo ich, zaginiony nie postarzał się tak jak inni ludzie. To samo znamy z wielu legend tutaj u nas jak np.: magiczna góra Untersberg w Austrii.


      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Dokładnie Arkadiuszu, przecież gdyby to była legenda wymyślona w jednym miejscu, to opisy tych istot różniłyby się od siebie w każdej części świata zgodnie z zasadą "głuchego telefonu". A górą Untersberg to się nawet Adolf Hitler interesował, a wiemy dobrze jakiego on miał 3.14erdolca na punkcie takich zjawisk. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    4. Tak jest, miał pierdolca na tym punkcie, tak samo, jak niektórzy z jego generałów. Kurcze teraz mi się zachciało znów tam pojechać, to tylko 3 godziny autem. Miałem plany, że jak się z pandemią uspokoi to się tam wybiorę, wiele ciekawych szlaków i miejsc, gdzie podobno dochodziło do paranormalnych zdarzeń. Hitlerowcy interesowali się tym rejonem, jak i trochę głębiej w Austrii, czytałem ostatnio, że nawet wioskę wysiedlili, żeby nikt im nie przeszkadzał w swoich eksperymentach. Dokładnie chodziło o podziemne korytarze i jedną z instalacji, która miała służyć do teleportacji. Co tam robili, nie wiadomo, ale już sam fakt, że się tym interesowali na większą skalę jest bardzo interesujący.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. "jak z legend o zaczarowanych postaciach, które błądzą aż do śmierci." dokładnie!!!, temat już nieraz przerabialiśmy na forum pamiętasz?...... Arku zrób znowu coś o żywym folklorze, uwielbiam temat. 3maj się Kosmitek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale, podziękować

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.