"Dzień jest dla ludzi ale gdy słońce zajdzie, wtedy pojawiają się inne postacie"

Folklor zawsze ostrzegał przed ukrytymi niebezpieczeństwami, czyhającymi gdzieś w cieniu istotami z innego świata, które próbują zwieść ludzi, ukraść  dzieci, lub w inny sposób wykorzystać ich w swoich celach. Interesujące wydają mi się rozważania o pewnych fantastycznych stworzeniach, dziwnych bytach, które napotkano w dziczy i na bezdrożach parków narodowych czy w innych miejscach, gdzie tak wiele osób zaginęło. Wróżki, gnomy i inne nadprzyrodzone istoty były już od zawsze kozłem ofiarnym niezliczonych porwań i niewyjaśnionych zgonów w różnych kulturach. Czy to tylko bajeczka wymyślona przez rodziców, aby postraszyć dzieci, by się nie oddalały za daleko od domu? chyba nie ponieważ opisy podobnych bytów pochodzą od dorosłych świadków, którzy mieli widzieć je na własne oczy.



W kontekście do zaginięć typu "Missing 411" i szalonych wydarzeń jak w książce Vallee "Passport to Magonia" wziąłem się ostatnio za książkę "The Fairy-Faith in Celtic Countries", autorstwa W.Y. Evans-Wentz. Książka ta została wydana w 1911 r. i oprócz legend o mitycznym królu Arturze lub podobnych, zajmuje się przypadkami, kiedy ludzie w jakiś sposób zetknęli się ze światem skrzatów i innych zmiennokształtnych istot.

Muszę powiedzieć, że nie rozczarowałem się, wprawdzie książka napisana ponad 100 lat temu troszkę innym językiem niż używa się teraz, lecz nie szkodzi, podobieństwa między tajemniczymi zaginięciami rzucają się w oczy. Patrząc na statystyki, które może nie do końca muszą być słuszne, można zauważyć, że duża większość zaginięć wydarzyła się późnym popołudniem i wieczorem. Fakt ten zauważył także Paulides i nieraz w swoich wypowiedziach podkreśla go. Wprawdzie Wyspy Brytyjskie leżą daleko od Parków Narodowych w USA, lecz dziwne zaginięcia ludzi już dawno zauważono, przestrzegając, iż elfy i chochliki, pojawiają się na ziemi podczas lub po zachodzie słońca. W innym miejscu czytamy: "Dzień jest dla ludzi, ale gdy słońce zajdzie, wtedy pojawiają się inne postacie i lepiej, żeby nie wychodzić z domostwa". Być może coś w tym jest, istnieje teoria, że zasłona między naszym światem a inną rzeczywistością gdzie żyją te dziwne stworzenia, staje się słabsza i łatwiejsza do pokonania po zachodzie słońca. Na myśl przychodzi od razu ranczo skinwalkera i ów rzekomy portal na niebie skąd wypełzła dziwna istota, albo incydent, kiedy latający orb zamienił trzy psy właściciela w zwęglone resztki. Z pamięci na szybko przypomina mi się również akcja, kiedy zestrzelono coś z drzewa o świecących oczach, a późniejsze tropy pokazały, iż ów coś jakby rozpuściło się w powietrzu. Także ochroniarze, a zwłaszcza jegomość o nazwisku Marx przeżył niejedną mrożącą w żyłach krew chwilę, tropiąc coś, co nie wykazywało odpowiedniej sygnatury na ekranie okularów termowizyjnych, gdyby był to człowiek lub zwierzę. Te incydenty miały miejsce po zachodzie słońca, czy to przypadek, że w książce o wróżkach i gnomach czytamy coś takiego?

"Ogólnie rzecz biorąc, wróżki można spotkać po zachodzie słońca lub wokół tej godziny. Wtedy przebywają w naszym świecie. Znów inne postacie podróżują w powietrzu nad domami ludzi. Zwykle wyruszają po zapadnięciu nocy, a szczególnie około północy. W ładną pogodę słychać ich, jak idą pod wiatr, jak stado ptaków"

Miejsca zamieszkania tych dziwnych postaci często znajdują się w sąsiedztwo głazów lub w pobliżu dużych stosów kamieni — widać tu podobieństwo do "cluster zone" Paulidesa. Przypadek pani G. Herbert, która miała zaledwie 7 lat, gdy doświadczyła tego dziwnego zjawiska, można wziąć jako typowy opis tych dziwności. Według listu, który napisała po latach do "Transactions of the Devonshire Association", pewnego dnia była na spacerze w pobliżu Shaugh Bridge w Dartmoor w Anglii, kiedy zobaczyła małego człowieczka o wzroście zaledwie 18 do 24 cali, który wylegiwał się pod wiszącym głazem. Opisała go jako ubranego w starodawne ubranie, spiczasty kapelusz i krótkie majteczki, a jego twarz była pomarszczoną z brązową skórą. Mały człowieczek, którego nazwała "pixie", rzekomo wpatrywał się w nią przez chwilę, a potem rozpłynął się w powietrzu. Co ciekawe, kilka lat później pani Herbert miała jeszcze jedno spotkanie z jak sądziła wróżkami, kiedy to jeździła konno po wrzosowiskach Dartmoor. W miejscu, które dobrze znała, i mimo że przebywała tam codziennie, poczuła się zdezorientowana, a jednocześnie oszołomiona. Jej zdaniem, chociaż nikogo nie widziała, obwiniała za to wróżki, magiczne stworzenia, które za pomocą swojej magii odurzają ludzi, powodując ich bezradność i zagubienie.

Jednym z ciekawych zagadnięć książek Pauliddesa jest to, że specjalnie szkolone psy ratownicze nie potrafią podjąć tropu lub nagle gubią go, jakby ten człowiek rozpłynął się w powietrzu. Także w książce pana Wentza czytamy ciekawe wypowiedzenie:

"W sąsiednich górach znajdują się głębokie jaskinie, których żaden człowiek nie odważył się zgłębić do końca, a nawet psy, jak się mówi, będąc tam umieszczane, nigdy nie wróciły, albo pojawiły się wiele mil od wejścia. Może to być wynikiem tego, że psy stają się zdezorientowane lub bezskutecznie próbują coś wytropić."

Ciekawe stwierdzenie sprzed ponad wieku! To wprawdzie tylko spekulacje, ale już w następnym rozdziale, spotykamy następne podobieństwa. Tendencje do zaginięć w pobliżu wody, zła pogoda podczas lub bezpośrednio po zaginięciu i jaskrawe ubrania zaginionych, byłyby fajnym motywem do starych baśni, najlepiej jeszcze uzupełnionymi rysunkami w pastelowych kolorach. Jednak to także dzisiejsza rzeczywistość i nie zgadzam się, że badacze dramatyzują te incydenty. Owszem tu i tam widać nadmierne podniecenie, lecz zawsze można poszukać w archiwach internetu wycinki z gazet, nawet te sprzed ponad 100 lat. Często spotkamy te same dziwne aspekty, śmierć młodych, zdrowych ludzi, gdzie koroner nie potrafi ustalić przyczyny, nagłe załamanie pogody, ulewy, które trwają po parę dni, a potem nawet nie ma po co zabierać psy tropiące, ponieważ każdy ślad zaginionego został już zmyty. Mgły!!! - całe mnóstwo wydarzeń dzieje się podczas takiej pogody, już dawno wierzono, że owe paranormalne postacie potrafią manipulować pogodę według własnych celów i kaprysów - coś co znamy z rodzimego folkloru. Tu inny cytat ze str. 136.:

"W okolicach Snowdon wierzono, że wróżki mieszkają pod jeziorami, pojawiają się zwłaszcza w mgliste dni, a dzieci ostrzegano, by nie oddalały się od domów w taką pogodę, bo mogą zostać porwane. Skrzaty były wielkimi złodziejami, lubiły jaskrawe kolory. Miały wyostrzony słuch i żadne słowo, które dotarło do wiatru, nie mogło im umknąć".

"W Nowym Świecie, u rdzennej ludności północnoamerykańskich znajdują się plemiona, które podobnie jak Celtowie wierzą w różne duchy, takie jak wróżki. Opowiadają, że duchy mieszkają w jeziorach, rzekach i wodospadach, w skałach i drzewach, w ziemi i w powietrzu, i że istoty te wywołują burze, susze, dobre i złe zbiory, obfitość i niedostatek zwierzyny, choroby i zmienne losy ludzi".

W odróżnieniu od innych części Europy tu w książce znajduje się wiele przypadków, kiedy ludzie wierzyli, że zaginieni mogą się odnaleźć po określonej ilości czasu. Na myśl przychodzi mi tylko domniemany cykl mieszania się światów równoległych. Idea ta jest bardzo ciekawa, ponieważ mogłaby tłumaczyć wiele dziwnych skumulowanych incydentów jak: fale obserwacji UFO lub innych anomalii na niebie, deszcze przeróżnych obiektów, lub choćby masowe obserwacje nieznanych zwierząt / stworzeń.

"Mówi się, że uprowadzone osoby przebywają w stanie transu, trwającym dwa lub trzy dni. Znajdują się wtedy w świecie wróżek. Ta uroczystość może mieć charakter materialny lub czysto duchowy. Czasami można przebywać tam godzinę lub dwie; można też pozostać tam przez siedem, czternaście lub dwadzieścia jeden lat. Umysł osoby wychodzącej z Krainy Baśni jest zazwyczaj pusty, jeśli chodzi o to, co się tam widziało i robiło."

"Ludzie przebywali w krainie wróżek dwadzieścia lat, a wydawało im się, że to tylko jedna noc. Pewien pan młody, którego zabrano w dniu jego ślubu, przebywał w krainie baśni przez wiele lat, a gdy wrócił, myślał, że jest następny ranek. Zapytał, gdzie są wszyscy goście weselni, i znalazł tylko jedną starą kobietę, która pamiętała wesele".

"Sposób, w jaki śmiertelnik mógł zostać porwany przez "Tylwyth Teg", polegał na wciągnięciu go w ich taniec. Gdyby porwano ciebie w taki sposób, trwałoby to według naszego czasu dwanaście miesięcy, choć dla ciebie czas ten wydawałby się tylko jedną nocą."

Mogłoby to pasować, dlaczego ciała zaginionych pojawiają się na wcześniej przeszukanym terenie, długo po zaginięciu. Wyjaśniałoby również, dlaczego innych nie znaleziono do dziś, a w innych przypadkach odnaleziony wykazuje stan transu, zdezorientowania. Ludzie zabrani do świata wróżek przestają oczywiście pozostawiać swoje ślady tu w naszej realności, co znów pasuje do dziwnego zachowania psów, które tracą trop, jakby w tym miejscu ów ktoś rozpuścił się w powietrzu. Lub jeszcze dziwniej, jak w przypadku małego Alfreda, gdy stożek zapachowy wyprzedził rodziców, a ci przysięgali, że dziecko szło za nimi, a nie z przodu. Nie pamiętam czy ten przypadek już był na blogu, może niektórzy jeszcze go nie znają. To znów dziecko, to znów przedziwna nazwa miejsca, gdzie dzieci jakby są predyspotyzowane do dziwnych zaginięć, jakie znamy z książek Missing 411. Folklor pokazuje nam wiele większy obraz zaginięć maluchów, a nawet cały wachlarz różnych zabezpieczeń, by wróżki i skrzaty nie miały dostępu do malucha, ale wracając do zaginięcia.

W lipcu 1938 r. rodzina Beilhartzów wybrała się na biwak do Parku Narodowego Gór Skalistych. Około 8 rano wyruszyli szlakiem w pobliżu potoku o nazwie Roaring River. Alfred Edwin Beilhartz miał wtedy 4 lata, był cichym, zadumanym w sobie dzieckiem. Podczas wędrówki tworzyli linię, jedynie Alfred pozostawał troszkę w tyle, ale nie za daleko, w końcu przecież to małe dziecko. Rodzice oglądali się oczywiście za synkiem, lecz już w następnym momencie Alfred zniknął, jakby w jednej chwili. Rozpoczęła się desperacka 10-dniowa operacja poszukiwawcza — Alfreda Beilhartza nigdy nie odnaleziono. Rodzice wpierw przeszukali najbliższą okolicę, jednak nie przyniosło to oczekiwanych wyników, dlatego szybko postanowili wezwać pomoc w serwisie Parku. Strażnicy leśni wychodzili z założenia, że Alfred mógł wpaść do pobliskiego potoku i utonąć. Zbadano zaporę wodną, która składała się z liny i siatki drucianej obwiązanej drutem kolczastym — nie było możliwości, aby jego ciało przeniesione w dół rzeki nie zatrzymało się tutaj. Jednak nie znaleziono nic, przeszukano dno — bez skutku. Po pięciu dniach zrezygnowano z przeszukiwania rzeki. Państwo Beilhartz było przekonane, że dziecko uprowadzono, syn na pewno nie poszedłby gdzieś inną ścieżką, albo uciekł, chcąc się na przykład schować. Na miejsce sprowadzono psy ratownicze z pobliskiego więzienia stanowego w Kolorado. David Paulides opisuje w swojej książce, jak psy podążały za zapachem chłopca "500 stóp w górę strumienia", z miejsca, gdzie znajdowali się rodzice, podczas momentu zaginięcia. Jest to wyjątkowo dziwne, skoro chłopak zaginął, znajdując się za nimi, a nie przed nimi, ale tak sugerował stożek zapachowy. Wezwano innych ratowników z innym psami, które podążyły tym samym paradoksalnym szlakiem.  Gdy dotarły do rozwidlenia  dróżki, tu w klęsce kładły się na ziemię. Ostatecznie poszukiwania zostały odwołane po 10 dniach. W tym samym czasie, w dniu zaginięcia — William J. Eells i jego żona wędrowali w innym obszarze Gór Skalistych. Zmęczeni postanowili zatrzymać się na odpoczynek, delektowali się pięknymi widokami zbocza góry Chapin — gdy całkiem niespodziewanie zobaczyli małego chłopca siedzącego na skale zwanej: Diabelskie Gniazdo. Miejsce to znajdowało się sześć mil na zachód od miejsca, z którego pierwotnie zaginął Alfred. Pan Eells wyraził swoje niedowierzanie, jak dziecko mogło wspiąć się na to miejsce bez pomocy dorosłego. Małżeństwo relacjonowało później, że byli oburzeni, jak rodzice mogli pozwolić, żeby dziecko chodziło po tak niebezpiecznym występie skalnym. W pewnej chwili chłopak podszedł do gzymsu, gdzie wydał przeraźliwy krzyk, a następnie opuścił pole widzenia zaszokowanej pary. Paulides pisze, że wyglądało to tak, jakby został pociągnięty do tyłu, inne źródła twierdzą, że po prostu zniknął z pola widzenia. Eellsowie wrócili na parking, gdzie usłyszeli wiadomość o zaginionym chłopcu. Po powrocie do domu, na drugi dzień w gazecie znaleźli artykuł o zaginionym chłopcu, a zamieszczone w niej zdjęcie Alfreda Beilhartza pasowało do wyglądu dziecka, które widzieli na Diabelskim Gnieździe. Para zgłosiła się do strażników, opowiadając co widzieli, lecz ci stwierdzili, że byłoby zupełnie niemożliwe, aby Alfred wdrapał się na skałę, o której mowa — nawet dorosły mężczyzna nie poradziłby sobie z wejściem w mniej niż dwa dni, bez sprzętu i lin. Ostatecznie wysłano grupę ponad 150 mężczyzn do przeszukania Diabelskiego Gniazda, ale wrócono z pustymi rękoma. Jednym ze śladów było znalezienie opatrunku w odległej chacie, pani Beilhartz twierdziła, że podobnego materiału użyła do zabandażowania pęcherza na stopie Alfreda. Naleganie rodziców sprawiło, że FBI przeprowadziło badania, wynik testu nie potwierdził przypuszczeń. Do tej pory nie wiadomo co się stało z Alfredem.

W pewnym artykule Brenta Swancera znalazłem taką wskazówkę, która mnie zaciekawiła, chodziło o zaginięcia ludzi i ich błądzenie, jak w transie:.

" Mówi się, że jedynym sposobem na złamanie tego zaklęcia jest zdjęcie ubrania i noszenie go na zewnątrz, co przy odrobinie szczęścia zdejmie czar i pozwoli na ponowne odnalezienie drogi."

Właśnie! pamiętam, że były takie przypadki odnalezienia dzieci czy dorosłych, totalnie zamroczonych mających założone ubranie na lewej stronie. Czy to przypadek? A może ktoś im w tym pomógł, aby się odnaleźli? Tym bardziej przy małych dzieciach, skąd by to wiedziały? W ogóle, gdy tak weźmiemy przypadki zaginięć małych dzieci, a także te, które znamy z ufologii o rzekomych wzięciach na pokład UFO i przeprowadzaniu badań, widzimy tu podobieństwa. Każdy, kto czytał o takich przypadkach, przypomni sobie, że w niektórych incydentach, ludzie na drugi dzień zauważyli, że mają źle ubraną pidżamę, lub nawet część ubrania wcale do nich nie należała. Ta cała sprawa z ubraniem wydaje się ciągnąć przynajmniej przez kilka wieków, czyżby takie uprowadzenia przez kosmitów w cudzysłowie, miały miejsca już od zawsze? Wydaje się, że tak, jedynie to my naszym nazewnictwem próbujemy szufladkować fenomen, który skutecznie kryje się przed nami od zawsze. Musiałby być to jakiś naturalny fenomen, który sprawia, że ci, którzy wrócili, opowiadali o krainie wróżek, dziwnych włochatych istotach, a dziś o ufoludkach. I faktycznie, jeśli ktoś się uprze, to takich przypadków trochę nazbiera. W tym tygodniu słyszałem o ciekawym incydencie, lecz chcę go w przyszłości bardziej zgłębić. Incydent miał miejsce w Kalifornii, gdy pewnego wieczoru kilkuletnia Suzanna przyszła do sypialni mamy oznajmiając, że się boi, w jej pokoju pojawiło się dziwne coś, co mówiło do zaskoczonej dziewczynki. Z opisu, ów coś wyglądało jak typowy szarak, jedynie z dużą ilością kończyn, co chyba (według mnie) przypominało wielkiego pająka. Oczywiście, gdy sprawdzono pokój, nikogo tam nie było, a mała następne dwie noce spała z mamą. Dwa dni później dziecko zaginęło, od tej pory nikt jej nie widział . Tego samego dnia, kiedy zaginęła, psy w okolicy zachowywały się nietypowo, były bardzo niespokojne i ujadały znacznie więcej niż zwykle. Także pewien kogut postradał zmysły i wściekle atakował ludzi, a wezwana policja zastrzeliła ptaka. Tego dnia było słychać dziwny niezidentyfikowany odgłos, który pochodził skądś z góry, lecz bez widocznego źródła. Może tylko zwykły przypadek, lecz może miało tu miejsce coś paranormalnego, coś, co nie jesteśmy nawet w stanie ocenić, drażniąc zwierzęta i jednocześnie przyczyniając się do uprowadzenia dziecka. Ostatnio w sieci znalazłem audycję radiową z gościem Jousha Cutchinem, autorem książki pt.: "THIEVES IN THE NIGHT: A Brief History of Supernatural Child Abductions" (Nocni złodzieje: krótka historia paranormalnych uprowadzeń dzieci.) Wprawdzie książki nie czytałem, lecz pamiętam wypowiedzi Johna Keela, iż na naszej planecie najczęściej giną dzieci, i chociaż jako rodzice uważamy na maluchów, ile tylko umiemy, pomimo tego to one najczęściej przepadają bez śladu w jakiś niezwykły sposób. Prawdopodobnie jest w tym wiele racji, a przypadki typu "Missing 411" tylko to potwierdzają.

Komentarze

  1. Super artykuł. Czy w koncu poznamy tożsamosc tych istot ( siły)? Czy może to sa upale anioly, o ktorych mówi Biblia i np Ksiega Henocha? Póki co nie ustawajmy w poszukiwaniach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Anonimowy.

      Cóż upadłe anioły nie miały zamiar złożyć hołd przed pierwszym człowiekiem, czyżby aż tak go nienawidziły? Nie mam pojęcia czy one za tym stoją, ale jedno jest pewne — wiele przedziwności tego paranormalnego świata nie jest ludziom dobrze nastawione. Temat rozwinę w jednym z następnych art. o ranczu skinwalkera i wydarzeniach ostatnich lat. Jakby tak popatrzeć na nas z góry, to człowiek wiele się o naszą planetę nie stara, wręcz przeciwnie. Może te i inne byty mają dobre powody czynić to i owo? Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Takich podobnych zdarzeń jest wiele, już kiedyś porównywaliśmy razem z Arkiem M. na forum pamiętasz?. Pozdrawiam Kosmitek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam i do dziś się dziwię reakcji ufologów, którzy nie chcą brać tego pod uwagę - " bo głupie, bo tak nie przystało na galaktycznych astronautów". Kolega, który sam badał przypadki, powiedział mi kiedyś o takim ciekawym, który chciał opublikować w biuletynie, lecz kiedy świadek zaczął opowiadać później, co mu się jeszcze przytrafiało, ten po prostu zrezygnował, bo wiedział, że koledzy po fachu nie przyjmą tego poważnie. Niestety tak jest niekiedy i do dziś, niektórzy są tak konserwatywni, że wolą takich przypadków nie publikować, bo nie pasują do ich światopoglądu. Tu klasyka:

      """""W kwietniu 1961 r. w Eagle River w stanie Wisconsin doszło do spotkania z UFO, które wielu badaczy zjawiska latających spodków uznało za fejka, ale tylko dlatego, że przypadek nie pasował do poważnych przybyszów z Kosmosu, którzy chcą naukowo badać naszą planetę. Pan Simonton właśnie zabierał się do śniadania, kiedy okolicą wstrząsnął grzmiący dźwięk czegoś, co wydawało mu się samolotem odrzutowym przelatującym nisko nad głową. Ale tak nie było. Na zewnątrz znajdował się latający spodek o średnicy około 10 m, który unosił się nad jego podwórkiem. Farmer stał w drzwiach z wielkimi oczami, kiedy z pojazdu wysiadł mężczyzna. On i jego towarzysze we wnętrzu UFO byli niskiego wzrostu — około 1,5 m, - i mieli na sobie stroje podobne do wojskowych kombinezonów. Mężczyzna podszedł do Simontona z czymś, co wyraźnie przypominało ziemski dzbanek i zdołał dać Simontonowi do zrozumienia, że chce wody. Ten szybko się zgodził. W ramach "podziękowania" kosmici podali mu gorący talerz z czymś, co wyglądało na małe naleśniki, świeżo zdjęte z grilla. Przywódca grupy wykonał dziwny salut i wrócił na statek, który odleciał w niebo."""""

      Fajne nie?, a teraz do folkloru, jak często zdarzało się, że wróżki, gnomy lub czarty w jakiś sposób mieli do czynienia z ludźmi i chodziło o jedzenie, o poczęstunek, prośba o np: płatki owsiane lub mleko wystawiane dla "małych istot". Uśmiech na twarzy jak się widzi takie podobieństwa. Pozdro przyjacielu.

      Usuń
  3. http://www.strangehistory.net/2022/01/31/dark-thoughts-on-the-wollaton-gnomes/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!!! Już gdzieś czytałem o tym przypadku, ale nie tak szczegółowo. "I found one local who remembered losing shoes there in his childhood!" Przepraszam, wiem i widzę, że wybieram to co pasuje w świat przypadków typu "Missing 411", ale to jest to, co się ciągle powtarza. Chociaż o tej godzinie we wrześniu było już ciemno i pogoda do tego zachmurzona, to pomimo tych utrudnień dzieci potrafiły opisać wiele szczegółów. Widocznie te dziwne światło w nad drzewami pomogło w tym. Ale czym było? bo nie był to Księżyc.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Może nieco wyrwane z kontekstu, ale polecam ballad Johanna Wolfganga von Goethego, "Król Olch". Ballada przedstawia ojca z synkiem pędzącego konno przez las wieczorową porą. Na początku wydaje się, że dziecko jedynie majaczy w dziwnej chorobie, lecz ostatni wers przynosi nagły zwrot – dziecko nie żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Przyjacielu, na pewno poszukam i przeczytam. Jeżeli masz gdzieś linka pod ręką to podaj , będzie szybciej. Pozdrawiam i serdeczne życzenia na Pomorze

      Usuń
    2. Noc padła na las, las w mroku spał,
      Ktoś nocą lasem na koniu gnał.
      Tętniło echo wśród olch i brzóz,
      Gdy ojciec syna do domu wiózł.

      - Cóż tobie, synku, że w las patrzysz tak?
      Tam ojcze, on, król olch, daje znak,
      Ma płaszcz, koronę i biały tren.
      - To mgła, mój synku, albo sen.

      "Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
      Wesoło będzie płynąć czas.
      Przedziwne czary roztoczę w krąg,
      Złotolitą chustkę dam ci do rąk".

      - Czy słyszysz, mój ojcze, ten głos w gęstwinie drzew?
      To król mnie wabi, to jego śpiew.
      - To wiatr, mój synku, to wiatru głos,
      Szeleści olcha i szumi wrzos.

      "Gdy wejdziesz, chłopcze w ten głuchy las,
      Ujrzysz me córki przy blasku gwiazd.
      Moje córki nucąc pląsają na mchu,
      A każda z mych córek piękniejsza od snu".

      - Czy widzisz, mój ojcze, tam tańczą wśród drzew
      Srebrne królewny, czy słyszysz ich śpiew?
      - O, synku mój, to księżyc tak lśni,
      To księżyc tańczy wśród czarnych pni.

      "Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las!
      Ach, strzeż się, bo wołam już ostatni raz!"
      - Czy widzisz, mój ojcze, król zbliża się tu,
      Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu. -

      Więc ojciec syna w ramionach swych skrył
      I konia ostrogą popędził co sił.
      Nie wiedział, że syn skonał mu już
      W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz.

      Usuń
    3. Chodz mi bardziej o sam motyw. Motyw utworu pochodzi z duńskiej ballady przetłumaczonej na niemiecki przez Johanna Gottfrieda Herdera, w tej wersji postać złego ducha nazywa się ellerkonge, co jest inną formą elverkonge, czyli król elfów. W wersji Herdera pojawia się jako kalka językowa Erlkönig, oznaczająca 'króla olszyn', 'króla olch’. (Północnoniemiecka forma rzeczownika die Erle ‘olcha’ brzmiąca die Eller stała się przyczyną pomyłki tłumacza.) Nawiązanie do wierzeń ludowych związanych z bagnistymi terenami porośniętymi olchami i wierzbami. Miały je zamieszkiwać duchy, oddziałujące na ludzi swoją zgubną mocą. Źródłem wielu przesądów i zabobonów były nie tylko bagna, ale również drewno olchowe, które po rozrąbaniu czerwienieje, jak gdyby krwawiło.

      Usuń
    4. Dziękuję!!!

      To naprawdę ciekawe, pasuje do książki Tima Marczenko i bezcielesnych głosów w lesie. Na fb. na stronie "nieustanne wędrowanie" znalazłem pewną relację starszej pani, która twierdziła, że słyszała w lesie głos swojej córki, który ją wyraźnie wołał. Wystraszona pobiegła do domu skąd zadzwoniła do córki. Ta ją zapewniła, że wszystko w porządku, no i oczywiście nie było jej tam w pobliżu, nie mówiąc już o wołaniu. Czyżby znów król olch? Często mówi się o starych podaniach, legendach, ale i dziś świadkowie relacjonują to samo.

      Jedno jest pewne, człowiek widzi tylko pewien zakres światła widzialnego i tylko niekiedy umie odczuć innym sposobem, że coś jest nie tak, że robi się niebezpiecznie. W jednym z następnych art. chcę właśnie takie przypadki podjąć, kiedy za pomocą noktowizorów widziano inteligentne coś, ale już bez okularów tego nie było. Dzięki jeszcze raz za podesłanie utworu.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    5. Kiedyś znajomy mòwił, że jego mama odebrała telefon, a tam dzwoni dziewczyna, ktòra nie żyje od kilku, kilkunastu lat, prawdziwa historia, niezmyślona. Kolejna sprawa, nie wiem gdzie ten znajomy teraz jest i czy żyje, blisko mieszkał. Głupio się przyznać, nieco zbagatelizowałam sprawy.

      Usuń
    6. Jeśli chodzi o głosy w lesie, to przypomnę tu historię, którą już gdzieś kiedyś opisywałem, w temacie o zjawisku błędu. Słyszałem ją od moich dziadków, ponad 40 lat temu. Otóż moi dziadkowie i ich znajomi wybrali się do lasu na grzyby. zatrzymali się na dużej porębie i każdy poszedł w swoją stronę szukać grzybów. Po pewnym czasie moja babcia usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu: Frania, Frania ( Franciszka jej było), tutaj, tutaj. Zaczęła iść za tym głosem myśląc, że to reszta grupy ją woła, żeby jechać w inne miejsce, bo tu grzybów mało. Szła za głosem, ale wkrótce zauważyła, że las wkoło niej staje się coraz dzikszy, jakieś doły, chaszcze. Nie pamiętam już jak wróciła do grupy, czy oni ją znaleźli, ale okazało się, że nikt jej nie wołał. Moi dziadkowie pochodzili ze wschodu, jak to się mówiło z za Buga i utwierdzili, że babcię wołał didko, względnie ditko, rodzaj leśnego diabła, lubiącego w ten sposób szkodzić ludziom.

      Usuń
    7. Dziękuję za relację. Tak to naprawdę dziwne, ale już tyle podobnych raportowano na całym świecie. Tu gdzie mieszkam, niedaleko ode mnie w Lesie Bawarskim tam ludzie znają podobne opowieści. Pozdrawiam.

      Usuń
  5. No mòwiłam, pisałam już gdzieś wcześniej w komentarzu o tzw. "Cienistych Ludziach" widac tylko ich cien albo czerwone ślepia. Ja chyba widziałam jeszcze coś. Małego gnoma jakiegoś. Włączyłam nagle światło, nie zdążył zniknąć. Atlantyda i Lemuria. Polecam książki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziwne światło też znam. Może to być wojsko, albo ktoś kto rzuca klątwy dla pieniędzy, prędzej czy pòźniej się sam zdemaskuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, te cieniste postacie to taka ciekawa rzecz. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem tak dogłębnie. Ostatnio pisałem coś w nocy na komputerze i chyba ze trzy razy coś takiego zauważyłem. Musiałem przestać i porozglądać się, bo aż tak często jeszcze nigdy nie miałem. Tak ogólnie to zauważyłem to zauważać od 2019 r. po śmierci naszego ukochanego zwierzaka, przypadek? Pozdrawiam.

      Usuń
  7. A ja dorzucę od siebie, że na Kaszubach do dzisiaj się zostawia mleko i jedzenie na progu domostwa dla takich istot. Może nie na taką skalę jak to robili nasi pradziadkowie/dziadkowie, kiedy to było normą, ale jeszcze można znaleźć osoby które dalej to robią. Pamiętajmy, że w każdej historii jest ziarno prawdy. Więc wierzenia naszych przodków wcale nie muszą być takie głupie, jak się niektórym "naukowcom" wydaje. Jeszcze jedna sprawa, kiedyś widywano czorty, anioły, babyjagi, dzisiaj widujemy latające trójkąty, zupełnie jakby to zjawisko "podążało za modą i technologią". Myślę, że te zjawiska są jak najbardziej z tej ziemi i prawdopodobnie mieszkają tu dużo dłużej od naszego gatunku. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Takie były są wierzenia naszych przodkòw z rodziny to się ciągnie od x lat wstecz, scheda rodzinna niestety. Należy to wszystko przepracować ze swoją podświadomością, a właściwie ją przepracować. Podświadomość jest jak mroki średniowieczne. Tam jest wiele rzeczy z przeszłości zakodowanych czy zapisanych. No i niestety nikt za nas tego nie jest w stanie przerobić nawet jakby chciał i miał najszczersze pozytywne intencje. Wracając do tematu tradycji one się zachowały do dzisiaj. Zostawianie "daròw" dla bytòw, ktòrych ludzie nie widzą w tròjwymiarowym świecie. To jest coś podobnego do składania ofiar z baranka czy byka czy złotego cielaka. Zwał jak zwał. Tradycje ciągnięte przez wieki. Jak historia, ktòra ciągle w kòłko się powtarza o czym wiemy z książek.

    OdpowiedzUsuń
  9. No i może jeszcze chodzi o to, żeby te òw byty nie zabijały zwierząt gospodarskich. O tym czytałam, że czasami zabijają, może w ten sposòb badają otoczenie dookoła, niekoniecznie to o czym jest wszędzie, że te byty biorą organy zwierząt do badań, albo spuszczają im krew w celu odwalenia rytuału.

    OdpowiedzUsuń
  10. @Arkadiusz bo zwierzeta psy i koty wyczuwaja negatywna energie, albo szczekaja, albo sie boja. Sa poddenerwowane czyli dobrze jest miec zwierzeta w domu, wydaje mi się, że byty się boją kotòw najbardziej. Koty widzą wielowymiarowo. Inaczej niż człowiek. Ponoć mają gadzie oczy i takie tam.

    OdpowiedzUsuń
  11. MaxPain

    Byłem raz na Kaszubach, wspaniałe okolice, piękny skansen tam mają i ta gwara :). Nie wiedziałem, że podtrzymują nadal takie tradycje, fajnie. Tu gdzie mieszkam na Bawarii, też były i częściowo są takie tradycje. Chodzi głównie o rejon, który jest pokryty podziemnymi korytarzami. Ludzie wierzyli, że mieszkają tam gnomy, skrzaty. A że wejścia takich korytarzy znajdowały się często w piwnicach, mówiono, że gnomy w nocy zaglądają do izb mieszkalnych, dlatego stawiano im mleko w naczyniu i nie zamiatano podłogi, aby okruszki mogły pozbierać.

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Technologia III Rzeszy, Góry Sowie, kompleks "Riese", samoloty, nowoczesna broń wojskowa.

    Jak najbardziej!! Wszystkie choroby czy nieurodzaj przypisywano takim bytom. No i takie czepiały się zwierząt, jak choćby plecenie warkoczyków koniom, fenomen, który znamy chyba na całym świecie. Ów coś musi jakoś istnieć, bo nawet gdy nie zawsze jest widziane w gołym okiem to np.: na ranczu Skinwalkera obserwowano to noktowizorem. W następnym art. mam zamiar to szerzej opisać. A zwierzęta domowe jak psy i koty, to dokładnie tak jak piszesz. Nawet podczas seansów spirytystycznych zwierzęta w całkowitej ciemności odczuwają pojawienie się zmaterializowanych bytów. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.