Menhir, strażnik podziemi cz. III - podziemne cywilizacje.

  "Zjawiska niebieskie" udokumentowane w starych okresowo drukowanych arkuszach informacyjnych o nadzwyczajnych aktualnych wydarzeniach, spowodowały, że incydenty w latach 1510, 1520, 1561 i 1566 oficjalnie posłużyły Kościołowi Rzymsko-Katolickiemu, aby zakazać wszelkich kontaktów, a ponadto wstrzymano jakikolwiek handel z podziemną populacją" - dr. H. Kusch w swojej najnowszej książce "Tajne podziemia" (Geheime Unterwelt).

                                                     Copyright H. Kusch / Amazon.                                                                                                                               

Często, gdy czytamy o legendach, folklorze wydają nam się trochę dziwaczne, niekiedy głupie. Każdy region ma swoje własne opowieści, lecz często jest tak, że powtarzają się gdzieś indziej, nawet w miejscach oddalonych o kilkaset km, a nawet na innych kontynentach. Styria w Austrii nie różni się wcale pod tym względem, podziemne tunele i dziwne opowieści nasuwają wspomnienia, o których słyszeliśmy już z innych części globu. Np.: słowo "sanadi" nie występuje w niemieckim słowniku i nawet potocznie nie ma żadnego znaczenia. Nazwa ta pochodzi od tybetańskiego terminu "Samâdhi"- w przeszłości słowa były zapisywane tak, jak je słyszano. Zdarzało się, że "M" stawało się "N" lub odwrotnie, ale wymowa jest identyczna. Parę lat temu znany rosyjski okulista dr Ernst Muldaszew w swojej książce "Trzecie oko i pochodzenie ludzkości" opisał podziemne miejsca, w których znajdują się istoty, należące do wcześniejszej cywilizacji. Owe istoty mają przebywać na naszej ziemi w stanie samadhi — snu, posiadając jednocześnie przyszłościowe funkcje. Tybetańscy mnisi opisują je jako "bibliotekę ludzkości", a podobno takie miejsca istnieją na całej planecie. W Tybecie i Nepalu miejsca te mają być nadal chronione i strzeżone przed społeczeństwem przez wybranych opiekunów pochodzących z klasztorów, którzy często poświęcają swoje życie, aby uchronić te samotne miejsca przed zniszczeniem. Może wydawać się niewiarygodne, że w Austrii znajdują się co najmniej dwa, a może nawet kilka miejsc, gdzie również znajdują się podziemia, z którymi wiąże się słowo "samâdhis" i które przez wiele wieków były strzeżone przez Kościół, a także przez wysokie rody szlacheckie. Brzmi to niebywale, jak ekstrawagancka fantazja, ale przejdźmy do dokumentów, które zachowały się do dziś. I tak w jednym z wiedeńskiego archiwum AVA z roku 1592 czytamy:

 ... ale w 1580 roku, z powodu pamiętnych wydarzeń i troski o wspólne dobro wszystkich, Kościół Święty przerwał kontakty, ale nadal opiekował się Sanadis znajdującymi się pod ziemią na zboczu górskim w Sölk pod starożytną pustelnią. Tam dla zbawienia wszystkich, pomimo przeciwności losu, Święty Kościół Rzymski będzie musiał  również złożyć im hołd. ... "

O tej pustelni na Przełęczy Sölk mówi także drugi fragment innego dokumentu z 1512 r.:

"...Wurmowie, Rammingowie i Wdzięczny Witold, który pojął za żonę Ebaurę Wurmb, dbali o zachowanie miejsca na Przełęczy Sölk, gdzie strzegli podziemnych siedzib Sanadis. ..."

Z całości tekstu wynika, że na przełęczy Sölk lub w jej pobliżu w Styrii istniała stara "pustelnia", pod którą w podziemnych pomieszczeniach od nieznanego okresu znajdują się podobno owe istoty "Samâdhis" (lub w stanie Samâdhis). Można wierzyć lub nie, ale można przynajmniej zastanowić się, dlaczego pisze się o tym w wielowiekowych tekstach. Od razu nasuwa się pytanie: Co Kościół wiedział w tym czasie o pochodzeniu i funkcji  "Samâdhis"? Nie wiadomo skąd wzięły się owe istoty i kto zlecił Kościołowi i wybranej szlachcie opiekę nad tymi miejscami. Jak na razie, badacze nie wiedzą, trzeba jednak zauważyć, że większość dokumentów może znajdować się w prywatnych, niedostępnych archiwach. Co ciekawe, na miejscu przełęczy znajduje się niewielka kapliczka, pochodząca z XX wieku, która stoi obecnie w miejscu, gdzie kiedyś była inna przydrożna kapliczka. Wykopaliska archeologiczne potwierdzają aktywność ludzi w tym miejscu co najmniej 6.000 lat temu. Istnieją również inne archeologicznie relikty odkryte w okolicach przełęczy Sölk. Na przykład, 3-metrowy menhir, który znajduje się na szczycie góry na wysokości 1823 metrów nad poziomem morza. Dopiero w ubiegłym wieku wybudowano nowoczesną drogę przez przełęcz, ale jest ona przejezdna zazwyczaj tylko przez trzy do czterech miesięcy w roku, ponieważ na wysokości 1780 m często znajdują się metrowe warstwy śniegu. Obok nagich i stromych grzbietów górskich, których szczyty osiągają wysokość do 2.400 metrów, nie ma tu nic więcej. Tworzą fascynującą panoramę dla wędrowców i miłośników przyrody, lecz musiał być jakiś powód, że pojawił się tu menhir — czyżby następny strażnik podziemi? Wspomniana w starych tekstach pustelnia mogła znajdować się również w pobliżu przełęczy Sölk, przy Glattjoch, na wysokości 1.989 metrów n.p.m. W miejscu tym znajduje się rzeczywiście bardzo stara budowla o długości 6,60 m, szerokości 5,80 m i wysokości 5,50 m, wykonana z kamiennych bloków. Lublański profesor dr. Borut Juvanec przyjrzał się tej budowli wraz ze studentami. Za pomocą datowania metodą TCN uzyskano wiek, kiedy ociosano użyte kamienie który wyniósł 8.800 lat temu, przy czym błąd może wahać się ± 1.000 lat. Lecz po co komuś taka budowla na wysokości 2000 metrów? której nie można ogrzać, bo nie ma tam drzew ani nie ma możliwości wyhodowania w pobliżu czegoś jadalnego. W najlepszym wypadku można tam przebywać tylko przez dwa lub trzy miesiące w roku! Na wschód od niej znajdują się pozostałości innego trzypokojowego budynku, w którym pozostałości węgla drzewnego datowano za pomocą C14 na rok 1515. Wprawdzie nie jest to żadnym dowodem, ale ciekawym zbiegiem okoliczności odnośnie do wydarzeń XVI wieku. Według "GIS Styria" działka na Glattjoch należy do anonimowego "Obiektu Administracyjnego" (Anton Philipp Revertera), a przyległe działki należą częściowo do Kościoła, a dokładniej do klasztoru kanoników augustiańskich z Klosterneuburg i innej osoby prywatnej. Tu zaczynają się spekulacje, czyżby tylko przypadek?

Kolejna transkrypcja akt szlacheckich z XVI i XVIII wieku odnosi się do kościoła w Wartberg, gdzie podobno znajdują się podziemne jaskinie i święty Graal. Tutaj, w podziemnych instalacjach ma się znajdować kilka istot " w stanie Sanadi/Samâdhi". Tu według dalszego tekstu: "... znajduje się 'źródło', które może przywrócić wszystko, co zostało utracone lub zginęło..."

To sformułowanie zostało zapisane w 1512 roku i ponownie skopiowane w 1720 r. Ale co to za źródło? Brzmi to jak tzw. Źródło Młodości w szerszym znaczeniu. Nad tymi podziemnymi jamami, wybudowano w XII wieku, zgodnie ze zwyczajem, mały romański kościółek, później był przebudowany i stoi tam do dziś. Dr. Kusch:

"Dziś budynek stoi bardzo odizolowany na długim, płaskim wzgórzu, którego podstawę, według raportów geologicznych, stanowi granitowa płyta o grubości kilku kilometrów. Zadajemy sobie ponownie pytanie: Dlaczego duży budynek kościelny stoi samotnie na szczycie wzgórza? W odległości kilku kilometrów od tego wzgórza znajdują się miejscowości Wartberg i Eggenburg, a każda z nich ma swój własny kościół! nie ma żadnej potrzeby, aby tam wybudować następny, ale widocznie taka była"

Nad wejściem do kościoła znajduje się wizerunek św. Jerzego — pogromcy smoka. Szczególna w tym przedstawieniu jest postać mitycznego stwora, która w tym przypadku nie ma nic wspólnego z przedstawieniem smoka, lecz ukazuje kobiecą postać ludzką ze skrzydłami nietoperza. Czy tak wyglądały owe istoty? - nie wiadomo.

                                                                  Copyright  : Archiv Grafenberg
             Po przeczytaniu tego i owego, człowiek dostrzega różne rzeczy, to inna rzeźba św. Jerzego niedaleko mojego miejsca zamieszkania


Na pewno niejeden puknie się w czoło, nie ma czegoś takiego jak obca rasa, która żyje pod ziemią. Oczywiście, że nie, nie ma także obiektów UFO, bo tak nam powiedziano w szkole, nie ma dowodów i koniec. Dr. Kusch miał podobne dylematy, a obracając się w środowisku naukowców, nie poprawiało sytuacji.

"Kiedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z tymi faktami starych dokumentów, wydawało nam się, że wkroczyliśmy w obcy świat, tak niewiarygodna była zawartość starych rękopisów. Jako naukowiec staram się kwestionować wszystko. Szczególnie wtedy, gdy otrzymane informacje ujawniają zupełnie nowy, nieznany obraz historyczny, który zgodnie z aktualną wiedzą uznanej nauki nie może być prawdziwy! Jednak stopniowe badanie dokumentów poprzez badania terenowe ujawniało z każdym dniem badań nowe informacje i jak w układance powoli wyłaniał się nowy obraz historyczny naszej niedawnej przeszłości w Europie. Oczywiście zależało nam na udowodnieniu prawdziwego sedna informacji i uzyskać dalsze fakty potwierdzające treść dokumentów. Nie zawsze było to łatwe, ponieważ ponad 500 lat to szmat czasu. Podczas gdy Kościół przez wieki bezpiecznie przechowywał swoje dokumenty w archiwach klasztornych lub watykańskich, inne "gorące" rękopisy historyczne z okresu cesarskiego zostały zabezpieczone w archiwach dworskich, arystokratycznych i państwowych Austrii i Niemiec. Z wyjątkiem kilku prywatnych osób, przypuszczalnie tylko nieliczni uprzywilejowani z kurii rzymskokatolickiej zostali wtajemniczeni. W 2014 r., według archiwisty prof. Dr.Dr. Röhriga, w Kościele w Austrii były tylko dwie osoby oraz nieżyjący już wówczas austriacki naukowiec prof. dr Wolfgang Neugebauer, którzy zwrócili uwagę na te fakty i podjęli własne badania. Dziś mamy tylko ograniczony dostęp do akt archiwum w Wiedniu. Te stare akta są dokumentami, które zawierają historie rodzinne szlachty, ich zasługi, sukcesy itp. Zrozumiałe jest, że ponieważ odnoszą się one do osób prywatnych, nie są dostępne dla ogółu społeczeństwa. Pokazany nam dokument z 1592 roku pokazuje, że w XVI wieku rzeczywiście istniały jeszcze kontakty z rodem ludzi żyjącym pod ziemią, a także, że utrzymywano kontakty poprzez wybrane osoby Kościoła Katolickiego i uprzywilejowane stowarzyszenia szlacheckie. Jak potwierdzają inne fragmenty odpisów z XVI wieku, Kościół realizował wówczas, podobnie jak i dziś, własne interesy, których celem było zamknięcie dostępu do "ludzi podziemia". Dekrety te zostały uchwalone na Soborze Trydenckim w 1550 r. za zgodą dwóch bloków chrześcijańskich oraz Kościoła prawosławnego, reprezentowanego przez łacińskiego patriarchę Konstantynopola Ranuccio Farnese (1530-1565) i osmańskiego dostojnika Alkasa Mirzę (1516-1550), ale nie zostały upublicznione w protokole soborowym. Łatwo wyjaśnić dlaczego, ponieważ w średniowieczu i we wczesnej epoce nowożytnej dokumenty i uchwały wielkich zgromadzeń soborowych były często sporządzane później w formie kopii. Notariusze rad sporządzali odpisy, gdyż zazwyczaj brakowało oficjalnych protokołów posiedzeń. Wszystkie te dokumenty były spisywane w średniowiecznej łacinie aż do XVI wieku i przechowywane w specjalnych archiwach kościelnych. Nie były one dostępne dla zwykłych ludzi, ponieważ ci, z wyjątkiem klas średnich, często nie potrafili oni ani czytać, ani pisać. Od drugiej połowy XVI wieku do XVIII wieku decyzje te były wykonywane przez duchowieństwo przy częściowym wsparciu Inkwizycji".


Jakie "bezsensowne" akta przechowywano i kopiowano, aby mogły zachować się do dziś, pokazuje wyżej wymieniony zapis o przełęczy Sölk i rzekomych sanadis (istot w stanie samadhis). W dalszej części owego aktu szlacheckiego z 1592 roku czytamy o postępowaniu Kościoła w sprawie natychmiastowego zamknięcia obiektów podziemnych. Wprawdzie nie wynika z nich dlaczego, jedynie, tyle iż: "60-letni Arbogast Friedrich podczas poszukiwań minerałów wszedł w kontakt z podziemnym ludem, który siebie samych nazywał Kamen". Następnie rodzina handlowała z przedstawicielami tej podziemnej populacji przez nieznany okres. Z tekstu wynika, iż "podziemni ludzie", organizowali handel i transport. Około 1580 r. Kościół zakazał jednak tych kontaktów: "...które prowadziły dla obopólnej korzyści, ale, z powodu pamiętnych wydarzeń i troski o dobro wszystkich...". Na tej podstawie można założyć, że regularne stosunki handlowe mogły mieć miejsce przez długi okres. Przypomina to Klosterneuburg, tutaj w roku 1580, kiedy to na polecenie ówczesnego 39. proboszcza Kaspara Christianiego i 40. proboszcza Baltazara Polzman, kanonicy augustiańscy po tym, gdy utracili panowanie nad podziemnymi tunelami pod miastem, zaczęli je zasypywać. Nie może być to przypadek, ponieważ w cytowanym wyżej fragmencie tekstu pisze, że na polecenie "Kościoła Świętego" kontakty te zostały przerwane. Jakież to pamiętne wydarzenia wstrząsnęły ówczesnym światopoglądem Kościoła, że nie tylko rozpowszechnił on tak surowe instrukcje we własnych szeregach, ale także przekazał europejskiej szlachcie polecenie natychmiastowego zerwania kontaktów z "ludźmi podziemia"? Czytelnicy, którzy są zaznajomieni z poprzednim art., na pewno pamiętają tę datę, to wtedy postanowiono zasypać i zamulić "Sztolnię 12 Apostołów" .

W innym egzemplarzu Archiwum Państwowego AVA znajduje się zapis o szlacheckim rodzie Wurm/Wormb. Pojawili się w czasach rzymskiego Cesarstwa, a swoją nazwę wzięli od brawurowej legendarnej bitwy stoczonej przeciwko smokowi, zwanemu też robakiem, który był pół gadem, pół człowiekiem, "początkowo o dobrej woli, ale przez niesławę stał się wściekłym potworem". Z tego legendarnego spotkania wywodzi się legenda Lindwurmów z Carnthen. Wurmbowie mieli przez pokolenia "obsługiwać system transportowy i dbali o techniczne szczegóły niezbędne do handlu z "Uni", co znaczy: podziemnymi ludźmi", aż do najbardziej pamiętnych wydarzeń około 1510, 1520, 1561 i 1566 roku. Dostęp do podziemi zapewniało gospodarstwo Rammingów oraz innej — zaznajomionej rodziny na górze Ranning, jak również stary zamek Offosów, krewnych Ramingów, położony w dolnym Pölsthal. Wurmowie i Rammingowie, dbali o zachowanie miejsca na przełęczy Sölk, gdzie strzegli podziemnych siedzib Sanadis. Podaje się także powód konfliktu, wygląda na to, iż owa istota i jej rasa "zostały zdradzone przez ludzi w nikczemny sposób". Czy smoczy stwór opisany w tekście był jednym z podziemnych istot, które miały kontakt z ludźmi w tamtych czasach? Według innego dokumentu wejścia do podziemnego świata znajdowały się na terenie dzisiejszej miejscowości Guttaring w Karyntii i w jej okolicach. W marcu 2019 r. w Niemczech odkryto kolejny dokument, w którym stwierdza się, że rzekomo w ruinach starego zamku Grimmenstein i twierdzy Seebenstein, w kaplicy pod kamienną płytą, były   dalsze dojścia do podziemi. W tym kontekście interesujące jest również to, że w 2018 roku trzech Tybetańczyków w imieniu Panczenlamy rzekomo chciało nawiązać kontakt z "Jaszczurami" . Tygodniami szukali dostępu do dużych tuneli w Austrii,  w pobliżu Guttaring. Przedsięwzięcie zakończyło się jednak fiaskiem, ponieważ właściciele gruntów nie zgodzili się na odkopanie zasypanych tuneli ani na wiercenia na ich terenie. Tybetańczycy opierali się na dokumentach, które zostały odnalezione w klasztorze w Tybecie i miały pochodzić z okresu cesarstwa austriackiego (około 1800 roku). W dokumentach tych szczegółowo opisywano lokalizację wejść do podziemi. Ich stwierdzenia zostały później potwierdzone przez dalsze dokumenty z okresu cesarskiego, które do dziś przechowywane są w AVA (Archiwum Państwowym) i które zostały przekazane doktorowi Kusch.

"Ich treść była prawie taka sama jak w dokumentach z klasztoru tybetańskiego. Następnie Tybetańczykom udało się otworzyć w sumie trzy wejścia do dużych tuneli poza granicami Austrii i częściowo je zbadać. Dwa z nich były ślepymi korytarzami, a do trzeciego wchodziło się przez szyb studni. Przebito tylne ściany "ślepych" korytarzy, aby przez początkowo wąskie przejścia można było dostać się do dużych tuneli prowadzących w głąb. Jednak według Tybetańczyków nawet te duże przejścia były w dwóch miejscach zamknięte ścianami skalnymi, które najpierw musiały zostać przebite. Za nimi tunele ciągnęły się dalej, aż do bariery energetycznej."

Nie mam pojęcia, czym była ta bariera, także dr. Kusch w jednej z ostatnich audycji nie potrafi tego wytłumaczyć, jedynie powtarza, co usłyszał. Co można było potwierdzić to to, że faktycznie mnisi mieli rację. Życzliwe władze kościelne w tej małej miejscowości pozwoliły na bezinwazyjne badania georadarem. Okazało się, że wszystkie cztery kościoły w Guttaring zostały zbudowane bezpośrednio na wejściach do podziemi.

W innym odpisie z 1512 r. wspomina się również legendę o smoku z Karyntii, która miała się opierać na walce z gadzią istotą, pół człowiekiem, pół zwierzęciem. Powód tej konfrontacji został również opisany w tekście, mianowicie, że ludzie, poprzez chciwość lub sprawowanie władzy, najwyraźniej zdradzili zaufanie jaszczurczych stworzeń, poprzez "infantylną perfidię". Istnieje kilka wersji tej legendy, ale cytat w akcie szlacheckim wydaje się najstarszą znaną spisaną legendą z czasów średniowiecza. Wprawdzie na najstarszej pieczęci miasta już w 1287 roku widać uskrzydlonego smoka, zastanawia tutaj fakt, że w 1512 roku znów nawiązuje się do legendy, a w 1583 r. władze prowincji wydały rozporządzenie postawienia pomnika mitycznemu stworowi. Przypadek lub stało za tym coś więcej, czego nie wiemy? Uderzające jest to, że nie tylko cesarze, królowie, książęta i papieże używali takiego smoczego symbolu. Podobne mityczne stworzenia były również znane wśród ludności, z tym że formy prezentacji były prostsze. Nie jest chyba przypadkiem, że wszędzie tam, gdzie w Europie Środkowej znajdują się podziemne instalacje /tunele, istnieją zwyczaje ludowe, w których przedstawiane są postacie "dobra i zła", a w tym drugim przypadku — podmiotu piekieł i diabła.

                                                          Pomnik w Kartynii.


W niektórych archiwach klasztornych jest wystarczająco dużo rękopisów i dokumentów historycznych, które sięgają jeszcze dalej w naszą przeszłość i informują o zadziwiających wydarzeniach. Na przykład, w klasztorze franciszkańskim w austriackiej prowincji Burgenland znajduje się dokument, który mówi o zgromadzeniu kościelnym w Eichstätt w dniach 11 i 12 października 1447 roku pod przewodnictwem biskupa diecezjalnego i książęcego Johanna III von Eych (1404-1464), gdzie podjęto decyzję o "zamknięciu wejść do ziemi, a tym samym do piekła". Podstawą do tego był sobór w Bazylei (1431-1449), który Jan III opuścił przedwcześnie w 1447 r., gdzie dyskutowano nad pomysłem takiej uchwały. W XV wieku — polecenie, aby zamknąć "bramy do ziemi / piekła" widocznie nie było wystarczająco przestrzegane i dlatego na Soborze Trydenckim (1543-1554) w 1550 roku napisano kolejny traktat, aby jak najszybciej zasypać wszystkie wejścia do "ludzi podziemia we wszystkich znanych krajach ziemi!" W XVI wieku obserwowano różne "zjawiska niebieskie" które wiązano z uśpionymi sanadis. Czy była to technologia ludów podziemnych, która w tamtych czasach musiała wydawać się mieszkańcom magią lub czarnoksięstwem? Dr. Kusch:


" Manuskrypty mówią dosłownie o "pojazdach technicznych" używanych do transportu w podziemnych korytarzach, co to miało znaczyć? Z pewnością wiele rzeczy można by tu zinterpretować, ale jak na razie możemy powiedzieć tylko jedno: tego jeszcze nie wiemy! Być może ma to bezpośredni związek ze starymi zapisami mówiących o styryjskich mitycznych stworzeniach ludzkich i ich mutacji (?), krasnoludów, smokopodobnych stworzeń (pół ludzi, pół gadów/zwierząt) i tzw. kobiet "Uni" . Legendy opowiadają, jakoby miały mieszkać w głębokich korytarzach i oświetlonych podziemnych miastach, podobnie jak tak zwani "czarni", którzy odpowiadają synonimowi diabła. Istnieje dużo przedstawień takich stworzeń; wystarczy przyjrzeć się starym malowidłom na ścianach kościołów lub na obrazach olejnych z XIV-XVIII wieku i porównać je ze znaleziskami archeologicznymi wczesnych kultur. Można się zdziwić, co można na nich zobaczyć i jak poszczególne przedstawienia, dostosowane do odpowiedniego ducha czasu, pozwalają czasem na wyciągnięcie bardzo konkretnych wniosków. "

Jeden z dokumentów, który tłumaczył archiwista dr.dr. Röhrig, mówi o potomku znanego rycerza templariusza, wspominającego "niesamowicie wyglądające istoty", które miały przebywać w podziemnych pomieszczeniach. Albo fragment tekstu z kopii z 1580 roku, który przytoczyłem w II części: ".. Oddech Zła, który wydobywa się z podziemi i przyciąga ludzi jak światło ćmy...."

Nie możemy także zapominać o czynniku czasu, np.: w Azji formy reprezentacji smoków istnieją od kilku tysięcy lat. W Europie Północnej i Wschodniej stylizowane przedstawienie smoków w sztuce było wyrażone już bardzo wcześnie, w pierwszym przedchrześcijańskim tysiącleciu, podczas gdy w Europie Środkowej smoki i demony są skoncentrowane w sztuce kościelnej i architekturze dopiero od średniowiecza. W drugim rozdziele transkrypcji "Wormb" autor odnosi się do handlu z podziemnym ludem "UNI", który mianowany jest jako "osiągnięcie". Punktem wyjścia było gospodarstwo rodziny Offer w Pölstal o nazwie Ranninger Hof (900 m n.p.m.) . Zgodnie z dokumentem był tam dostęp do "osady podziemnych ludzi". Wyjście znajdowało się w oddalonym o trzy kilometry w linii prostej i położonym ponad 100 metrów wyżej zamku Offenburgów, który dziś można zwiedzać jedynie jako ruinę, ponieważ spłonął w 1590 roku i nigdy nie został odbudowany! Ciekawy zbieg okoliczności, to znów okres, w którym z polecenia Kościoła spontanicznie zerwano pielęgnowane od wieków kontakty z ludami podziemia i masowo zamykano lub niszczono dostępy do ich świata. Opisane w tekście wyjście z podziemi, według miejscowej ludności zostało zasypane koparkami w latach 70. Jak wynika z transkrypcji, z wyżej wymienionego gospodarstwa można było dotrzeć w głąb tylko przez duże przejście pod ziemią, natomiast wyjście znajdowało się przy wspomnianym już zamku. Stamtąd, z jakiegoś powodu, można było tylko wyjść z podziemi. Stare gospodarstwo już nie istnieje, resztki murów zostały zrównane z ziemią, a na skraju lasu leżą kilkumetrowe gruzy. Z piwnicznego sklepienia i wejścia nie pozostało nic. Pomimo tego, badaczom udało się zlokalizować wejście za pomocą georadaru, prowadzi ono do głębokiego pionowego szybu. To był najprawdopodobniej powód, dla którego w średniowieczu nie było możliwości powrotu na powierzchnię. Wejście i wyjście stanowiły zatem system jednokierunkowy, w którym towary, rudy (minerały) lub inne przedmioty, które nie są wyszczególnione w dostępnych dokumentach i są określane jako "rzeczy", były transportowane do wnętrza podziemi, a być może inne materiały były transportowane z powrotem na powierzchnię ziemi. Dokonano tego, za pomocą "techniki przewozu", która jednak nie jest wyszczególniona w tekście. Dr Kusch:

"Handel ten był prowadzony już w średniowieczu przez Kościół przy pomocy wybranych poszczególnych rodzin szlacheckich, templariuszy i ich następców - "panów czarnego kamienia"! Według tradycji ustnej dzisiejszy kościół w Pöls był pierwotnie komandorią templariuszy. Nawet dzisiaj wśród starszych mieszkańców tego rejonu są osoby, które słyszały fragmenty opowieści o handlu z "ludem podziemia" Wiedza ta była przekazywana ustnie, szczególnie w rodzinach zaangażowanych w ten handel. Jest to bardzo realistyczne, ponieważ od tego okresu dzieli nas tylko maksymalnie 15 pokoleń, więc informacje mogły zostać zachowane w niemal niezmienionej formie! W kopalni srebra w Unterzeiring (Styria), zgodnie z dostępnymi nam dokumentami, jeszcze w XVI wieku miało być używane urządzenie techniczne, które zostało przekazane szlachcicom przez podziemnych ludzi o nazwie "UNI" w celu zdobywania kruszcu."

 Poniższy fragment tekstu o innej rodzinie szlacheckiej jest kopią z początku XVIII wieku, która została przejęta i spisana przez radę gubernatora Kumpfa Obristen. Źródłem odpisu był starszy dokument z roku 1512 roku: 

"Rodzina Ramingów z Pölsthale, a zwłaszcza Sigmundt był związany z podziemnym ludem Kara. Wilhelm z Rammingstein sfinansował budowę twierdzy Ramingstein (anno 1130). Wszyscy nobilitowani są jego potomkami i tu należy podkreślić ich następujące osiągnięcia:

Utrzymywanie kontaktów z Karami. Pomoc w rozwinięciu niezależności "Wysoce Szlachetnych Panów Czarnych Kamieni".

Dziadek Hubertus był Rycerzem Świątyni. Po jego śmierci urząd ten sprawowało kolejno każde drugie i trzecie pokolenie, których nazwisk celowo tutaj nie wymieniamy. Posiadają wielkie zasługi dla dalszego istnienia licznych miejsc świętych. Rammingowie przyczynili się do wzniesienia kościoła w Wartberg koło Eggenburga i w ten sposób sprawują pieczę nad tamtejszym kamieniem, kielichem Wahrera, jak również Sanadis, które drzemią w tym świętym miejscu w podziemiach, jako zbawiciele. Tam jest żródło, które może przywrócić wszystko to, co zostało utracone lub odeszło. Rammingowie są również strażnikami drogi do podziemi oraz  świętego miejsca Guttaring, jak również nad wszystkimi miejscowościami w okolicy, które kończą się na litery "ing" i które są związane z podziemnym Stirps (łac. = Rasa). Herrmann Gebhardt z Rammingstein rozmnożył się z jednym z zielonych dzieci podziemia, później zastąpił ambasadora króla Heinricha i w ten sposób założył ród Maltzahnów, który również kwitnie w tym kraju. ..." "

                                Akta Ramming - odpis  z roku 1512, źródło AVA Wien / Copyright dr. Kusch

 Treść ostatniego zdania manuskryptu również wydaje się niesamowita. Opowiada ona o związku szlachcica z zielonoskórą dziewczyną z podziemia, której potomkowie być może żyją wśród okolicznej ludności do dziś! Zgodnie z tym raportem, bladozielonkawa skóra tych istot po pewnym czasie na powierzchni ziemi stawała się biaława. Na pewno niejeden z was zna historię z XII wieku w Anglii, która dokładnie pasuje do tego kontekstu i odnosi się do zielonoskórych istotach ludzkich, w tym przypadku dwojgu dzieci, które zostały znalezione w pobliżu wsi Woolpit w angielskim hrabstwie Suffolk, a które dostały się do naszego świata z podziemi. Niekiedy sprawy przybierają jeszcze bardziej fantastyczny wymiar, dr Kusch w swoich wypowiedziach przytacza wypowiedzi, które zostały mu relacjonowane:

"Przypadek z Suffolk przypomina informacje, które przekazali nam przedstawiciele Kościoła, w tym jezuici, o portalach wymiarowych sterowanych dźwiękiem, które podobno działają tylko w jednym kierunku. Czy dźwięk dzwonów kościelnych otworzył taki portal w podziemnej jaskini i przeniósł dzieci z ich świata, w którym nie było słońca, na powierzchnię ziemi, czy może tę historię należy odrzucić do krainy fantazji? Fakt, że ostatnie linijki tekstu zawierają fragmenty religijne, odpowiada duchowi tamtych czasów, kiedy wszystko gloryfikowano w sposób religijny. Interesujące jest również to, że były mnich franciszkański z klasztoru Frauenkirchen w dzisiejszym Burgenlandzie miał dostęp do archiwów klasztornych i przez lata studiował tam manuskrypty dotyczące podziemnych instalacji. Nazwisko zakonnika jest nam znane, ale nie chcę go podać ze względu na ochronę danych osobowych. W dawnych pismach w pobliżu dzisiejszych ruin Scharfeneck znajdował się 80-metrowy szyb o grubości ścian do czterech metrów, który miał prowadzić do dużego podziemnego korytarza, do którego wjeżdżały bliżej nieokreślone pojazdy. Węgierska twierdza graniczna zbudowana na górze Schlossberg (wysokość 347 m n.p.m.) pojawia się po raz pierwszy w dokumentach w 1386 roku, gdzie jest wymieniona jako należąca do węgierskiego rodu szlacheckiego Scharfenecker. W 1493 roku stał się własnością cesarza austriackiego Maksymiliana I. Szyb ten został jednak zasypany w 1555 roku, pięć lat po decyzji Soboru w Trydencie (1550 r.), na polecenie Jana Zapolyi z Siedmiogrodu, który zapewnił niezbędne środki. Wspomniany zakonnik i jego współpracownicy próbowali odkopać ten szyb, w ciągu pięciu lat pracy, osiągnęli głębokość ponad 40 metrów, ale nigdy nie dotarli do końca. Raz po raz szyb przerywany był poziomą warstwą dużych płyt kamiennych, a pomiędzy nimi, zasypany ziemią i kamieniami. Dlaczego w XVI wieku podjęto tak wielki wysiłek, aby wypełnić ten szyb, nie jest jasne, ale to samo zrobiono ze " Sztolnią 12 Apostołów ".

W kronice zamku zanotowano inne ciekawe wydarzenie, otóż w 1555 roku piorun poważnie uszkodził wieżę i sąsiadujące pomieszczenia, tak że nie można było w nich mieszkać. Nigdy więcej ich nie naprawiono, a od XVIII w. zamek podupadł całkowicie. Lecz czy był to piorun? Czy jeden piorun mógł powalić tak potężną wieżę, której mury mają ponad 3 metry grubości? Takie informacje skłaniają do refleksji i przypominają o innych zamkach, które również spłonęły w XVI wieku i nigdy nie zostały odbudowane. Czy rzeczywiście było to uderzenie pioruna, czy też odwet kogoś po zasypaniu podziemnych korytarzy? Uderzające są podobieństwa do wielu innych wejść do podziemi, które zostały zasypane w Europie w XVI i XVII wieku. Ów mnich badał również inne podziemne instalacje w pobliskim klasztorze "Św. Anny" (niegdyś siedziba templariuszy) i dawnym klasztorze "Loretto" w Burgenlandzie. Następnie przeniósł się do innego małego europejskiego państwa, ponieważ czuł się prześladowany przez austriacki Kościół. Komu to przeszkadzało czyżby zbliżył się za bardzo do prawdy?

            Wyobrażenie podziemnych istot, po prawei tzw. kobiety UNI.

                     Znane podziemne instalacje w Styrii . Copyright dr. Kusch

     W poszukiwaniu podziemnych artefaktów - dr Kusch



Trzecia część miała być ostatnią. Jednak widzę, że tekst urósł do pokażnych wymiarów a chciałbym jeszcze dołączyć coś z augsburskiej "Księgi Cudów", o teleportacjach po ziemią, jak również inne informacje, dlatego następny art. dołączy do tematu. I tak trudno w skrócie przedstawić 3 książki dr. Kuscha, ponieważ każda jedna informacja zdaje się pasować do układanki.

Powyższy tekst stanowi w 99% tłumaczenia z książek pary Ingrydy i Heinricha Kusch oraz ich wypowiedzi z radiowych podcastów, moje uwagi nie wpływają wcale na rodzaj tekstu. Muszę powiedzieć, że gdyby ktoś inny mi to opowiedział to nie wiem czy bym uwierzył. Jednak dr. Kusch ze swoją wiedzą i znajomościami pokazuje, że nie boi się tak trudnych tematów... Narka


Wykorzystano:

https://cropfm.at/archive/1?q=heinrich%20kusch

https://youtu.be/Dt7Ebvz8cK8

https://www.youtube.com/watch?v=wuAIqH_yyYI&t=1674s

https://www.weltbild.de/artikel/buch/geheime-unterwelt_35010407-1

https://www.weltbild.de/artikel/buch/tore-zur-unterwelt_15955459-1?ln=UHJvZHVrdHxBbmRlcmUgS3VuZGVuIGludGVyZXNzaWVydGVuIHNpY2ggYXVjaCBmw7xy


https://austria-forum.org/af/Wissenssammlungen/Essays/Anthropologie%2C_Arch%C3%A4ologie_und_Museumsp%C3%A4dagogik/Megalithische_Monumente_und_unterirdische_Anlagen











Komentarze

  1. Ciekawe sprawy i zastanawiające :) Dorzuce do tego swoje 5 groszy ;) Kościół/kaplica postawiona w nietypowym i "nielogicznym" miejscu, bywała stawiana w takich miejscach by zamknąć portal np. do Piekła. Przykładowo w Czechach w zamku Houska, jest kaplica którą zbudowano w miejscu mającym prowadzić do piekła, i w tym sensie zapieczętowano owo przejście. Wizerunek św. Michała pokonującego smoka tez na to może wskazywać - smok to istota hybrydalna, w czeskim zamku Houska malowidła pokazują maszkarę w postaci pół konia pół człowieka.
    Hitler musiał sporo wiedzieć o "takich sprawach", pewnie po wojnie nie wszystko ujawniono, np. w związku z takimi sprawami: http://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2012/07/hitler-i-skrzaty-dodatek-6.html Jeśli chodzi o podziemne istoty to mysle że warto pytać górników o spotkania z nimi, także i dziś, bo pewnie i to jest temat tabu - ale logicznym jest że od czasu do czasu istoty takie, świadome działań górników, czasem im się mogą przejawiać pod różnymi postaciami... Tyle że w większości przypadków, istoty podziemne do dobrych charakterem nie należą - choć też nie do każdego mają wystarczający dostęp by zaszkodzić, także czasem robią im najwyraźniej psikusy: https://youtu.be/g-7iezKIHp4 Więcej o strażnikach podziemnych i rozmaitych ich typach: https://zmiennoksztaltne.blogspot.com/2019/02/podziemni-straznicy-ii-relacje-sowacko_16.html Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiu wielkie dzięki. Słyszałem o tym zamku, Kusch też o nim pisze. Już kiedyś chciałem się tam wybrać, ale to nic, nie ucieknie, w tym roku już na pewno!! Ten stary zamek pierwotnie miał osobliwy wygląd. Jedna część była trójkątna, a wysokie mury miały szańce, które służyły do obrony, tylko skierowane do wewnątrz w stronę dziedzińca, jakby stamtąd chciano z kimś walczyć. Na samym dziedzińcu znajdował się podobno pionowy szyb lub szczelina prowadząca w głąb podziemi, w których miały mieszkać demony. Otwór ten był całkowicie odcięty od świata zewnętrznego przez otaczające go ściany. Podobno ludzie skazani na śmierć byli opuszczani do szybu, a następnie wyciągani z powrotem, białowłosi i totalnie zdezorientowani. Robiono tak, aby dowiedzieć się więcej o wyglądzie demonów. Mury zostały później zburzone, a nad otworem w skale wzniesiono kaplicę, która została włączona do nowo wybudowanej części mieszkalnej kompleksu zamkowego. Inna wersja mówi, że szyb znajdował się w najwyższym punkcie góry, a nad nim zbudowano mały kościółek, który po wiekach został zburzony. Kamienne płyty podobno do dziś zamykają dostęp. Wejście do tego kościoła można zobaczyć do dziś. Według legendy ściany tej kaplicy były zawsze bardzo wilgotne, także w miesiącach letnich, co wskazywałoby na to, że szyb był silnie narażony na działanie czynników z głębi. Na płaskowyżu znajduje się kolejna krótka sztolnia, która kończy się po kilku metrach. Także zasypana / zaplombowana? W XVIII wieku stara fortyfikacja Houska została przebudowana w stylu renesansowego zamku. 3 km dalej na innej górze też znajduje się twierdza z zasypanym zejściem po ziemię.
      Dzięki za linki, ostatnio już coś sfotografowałem z twojego bloga, chcę to w późniejszym art. wykorzystać. Pozdrówka.

      Usuń
    2. Re mamoru007 : Ciekawe że wspominasz górników, z wieloma z nich rozmawiałem na ten temat i faktycznie początkowo są nieufni i niechętni do opowieści o tym co można spotkać kilometry pod ziemią. Całe szczęście w tym kraju istnieje legalne serum przyjaźni i prawdy, które można zakupić w najbliższym sklepie monopolowym i dzięki płynnej magii uzyskać dostęp do takich informacji. Najlepiej "zaprzyjaźnić" się ze starszymi datą, emerytowanymi górnikami, bo oni chętniej się dzielą swoimi wrażeniami. Z młodych strasznie ciężko coś wyciągnąć, ale to raczej wina społeczeństwa które wyśmiewa takie historie. A zdarzyło mi się słuchać opowieści o spotkanych w sztolniach skrzatach, szarych/zielonych ludzikach, jaszczuroludziach, cienistych ludziach, dziwnych czarniejszych niż czerń spiralach (portalach), dziwnych szeptach, odgłosach, ognikach.. Polecam każdemu zainteresowanemu dłuższą wycieczkę na Śląsk w celu zawarcia przyjaźni z górnikami, "sok z gumijagód" skutecznie rozwiązuje języki, aczkolwiek nie jest to proste żeby od razu usłyszeć ciekawe historie. Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Arek dzięki za cenne informacje o Housce, podałeś szczegóły o których nie wiedziałem. Ciekawa sprawa, mogliby te miejsca przebadać georadarem, co znajduje się pod ziemią. MaxPain, jak żyje właśnie na Śląsku, ale niestety takie historie faktycznie i mimo to rzadko się słyszy, choć ogólnie górników z grupkę znam. Kiedyś mi dziadek opowiadał jeszcze o czymś innym, niepojętym, jak kopali w kopalni i w ścianie pojawiła się dziura. Dziadek włożył do niej rękę i wyciągnął dziwne stworzenie, młode, łyse ale coś w rodzaju ssaka, jakby narodzonego szczeniaka, ale inaczej wyglądało. Mówił że któryś z górników go wziął i pobiegł pokazać przełożonym. Potem słuch zaginął co się z nim stało. Dziwne to było bo to stworzenie by musiało tam być miliony lat, choć znów są pewne relacje jak wewnątrz kamieni mających miliony lat, znajdywano żywe żaby - które się tam znalazły niepojętym sposobem.

      Usuń
    4. Ps. Nautilus dał niedawno relacje o podziemnych istotach w kopalniach: https://nautilus.org.pl/artykuly,4266,dziwne-historie-w-polskich-kopalniach---spotkania-z-duchami.html

      Usuń
    5. Dzięki.
      Ta relacja na filmie jest ciekawa, czy owe coś co podobno towarzyszyło temu panu to duchy albo coś innego?

      Usuń
    6. Do tego co napisał mamoru007 dodam, że dzień później (01.II.2022) Nautilus dodał jeszcze jedną historię z polskiej kopalni (niestety, nie podano której) - tym razem pewien górnik na oczach drugiego nie mając aparatu do nurkowania wchodzi cały (tzn. z głową) do miejsca zalanego wodą, zostają po nim tylko przez chwilę pęcherzyki powietrza i już stamtąd nie wychodzi. W domyśle ten pierwszy górnik nie należał już do naszego trójwymiarowego świata ... URL: https://nautilus.org.pl/xxi-pietro,1340,1-lutego-2022--noca-na-kopalniach-dzialy-sie-rozne-rzeczy-bywalo.html

      Usuń
    7. Wydaje mi się że to kopalnia koło Prudnika w Górach Opawskich. Podziemia zawsze były tajemnicze i od zawsze ludzie widywali tam (I nie tylko tam) postacie których nie ma. Ponad 100lat temu w miasteczku Van Meter widziano coś co chyba pozostało jedynym takim wydarzeniem https://cryptidz.fandom.com/wiki/Van_Meter_Visitor
      Pozdrówko

      Usuń
  2. Dziękuję Arku za artykuł. Legendy jak te znane są na całym świecie, Kusch opisywał je w innych książkach, w artykule "nś" było zamieszczone nawet zdjęci z Chin gdzie pokazano płonące miasto a nad nim dwa ufo. To na pewno był jakiś odwet, to te same istoty Anunnaki. pozdrawiam i proszę o więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Fajnie że się podoba, będzie więcej. Te zdjęcie w miesięczniku zamieszczono (skopiowałem :) ) z książki Kuscha "Podziemia Azji", pracował tam z małżonką wiele lat. Do tej jaskini mogli tylko wejść razem z wyznaczonym im przedstawicielem prawa. Kusch pisał że ten wprawdzie nie odstępował ich na krok, ale nie miał nic przeciwko że robił tam zdjęcia. Pozdrówko.

      Usuń
  3. A propos podziemnych korytarzy wielu krajów i kontynentów polecam książkę brytyjskiego badacza tych zagadnień i pisarza Alec MacLellan pt. "Zaginiony świat Agharti" (I wyd PL bodaj w 1997). Jak przeczytałem w art. wzmiankę o angielskim Woolpit, to przypomniało mi się, że są w tej książce również pewne fragmenty wskazujące na możliwość występowania siedlisk podziemnych istot w płn. Anglii aż do naszych czasów(!). Jeśli je odnajdę to napiszę więcej. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli byś znalazł, chętnie przeczytamy. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Jak wspominałem wcześniej (2022.01.30), miałem napisać o możliwych siedliskach podziemnych istot w północnej Anglii. Okazuje się to przy okazji mieć związek z przytaczanym w artykule występowaniem dziwnie podobnych nazw w odległych (fizycznie i językowo) miejscach świata. Otóż we wspomnianej książce „Zaginiony świat Agharti” Alec MacLellan twierdzi, że kiedyś w czasie górskiej wycieczki w północnej Anglii zauważył w górskim zboczu wlot do jaskini. Było to pomiędzy wsiami Starbotton a Kettlewell w hrabstwie North Yorkshire (północna Anglia, ok. 325 km od Londynu w linii prostej na NNW = północny północny zachód); wsie te leżą ok. 3 km jedna od drugiej w górskiej dolinie. Po wejściu tam badacz przeszedł przez długość jaskini, która dość szybko zamieniła się w korytarz, a następnie szedł stopniowo obniżającym się tunelem przez około 10 minut do momentu, w którym zauważył w oddali pulsujące zielone światło. Wiedziony ostrożnością zatrzymał się; po krótkim czasie światłu zaczął towarzyszyć cichy pomruk, który potem przerodził się w dudnienie oraz narastająca wibracja całego tunelu, tak, jakby jakieś zjawisko zbliżało się w ciemnościach do obserwatora. Huczący dźwięk zdawał się pochodzić z jakiejś olbrzymiej maszynerii. Niestety autor nie wytrzymał psychicznej presji i uciekł(!), nie wyjaśniło się więc, czy za obserwowanymi efektami stały jakieś istoty żywe. Udział jakichś urządzeń o charakterze technicznym (światło i wibracje tam, gdzie ich być nie powinno) raczej nie ulega wątpliwości; z kolei technika z reguły jest jednak albo obsługiwana przez jakieś istoty rozumne, albo przynajmniej musiały one nadać bieg automatom kiedyś w przeszłości (pytanie jak odległej). Sytuacja ta miała miejsce, jak MacLellan wspomina w książce, dziesięć lat wcześniej niż pisał rozdział na ten temat, czyli w 1972 albo 1971r. (pierwsze anglojęzyczne wydanie "The lost world of Agharti: The Mystery of Vril Power" ukazało się, jak ustaliłem, w 1982r.). Analizując tę sytuację, która zresztą zmobilizowała go do napisania przedmiotowej książki, MacLellan przepytywał miejscowych i zapoznał się z piśmiennictwem tematu. Dotarł do danych (opowieści krążące wśród ludzi, ale i pisane na poważnie książki) wiążących miejscowy (North Yorkshire) system korytarzy z legendarnym ogólnoświatowym systemem tuneli i komór, który przynajmniej pod centralno-południową Azją nosi nazwę Agharty (stolicą jego ma być podziemne miasto Szambala, inaczej zwane Shangri-la). Tak więc jest możliwe, że miejsce i zjawiska na które natrafił MacLellan mogą być odpryskiem „sprawy Agharty”. Kraina ta, przynajmniej w języku angielskim (a przy okazji w polskim, do którego tego rodzaju nazwy własne są często przenoszone na zasadzie kalki językowej) ma wiele bardzo podobnych nazw - oprócz Agharti (pol. Agarta, ew. Agharta) także (w kolejności alfabetycznej) Agartha, Agarthi, Agartta, Agarttha, Agharta, Aharta czy Asgartha. Prawdopodobnie ta wielość jest skutkiem błędów/przekręceń przy przepisywaniu z jednego źródła do drugiego na przestrzeni setek lat. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że przy szybkim przeglądzie map Północnego Yorkshire na Google Earth (GE) moje oko wyłapało dziwnie znajomą nazwę - otóż okazało się, że położona tylko ok. 15 km NE od opisywanej jaskini/sztolni Obcych miejscowość nosi nazwę … Aysgarth. I jak tu wierzyć, że to przypadek? MacLellan w swojej książce o nazwie tej miejscowości nie wspomina (być może po prostu nie zauważył faktu), ale moim zdaniem wzmacnia to zawartą w jego książce sugestią wiążącą północnoangielski system korytarzy z ogólnoświatowym systemem tuneli i komór. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Również w GE nieco humorystycznie wypadł przegląd zdjęć powiązanych z przełęczą Sölk (Sölk Pass) w Austrii, o której mowa w artykule; dotyczy to ósmego zdjęcia z załączonych do tego obiektu 20. Otóż tuż nad pasmem gór widocznym po przeciwnej stronie doliny z brzegu jakiegoś jeziora (prawdopodobnie chodzi tu odległe o niecałe 2 km od przełęczy jeziora Mittlerer Kaltenbachsee i Unterer Kaltenbachsee) wydaje się na tej fotografii unosić widoczny z boku (a także nieco z dołu i przodu) obiekt o kształcie spłaszczonej elipsy z wystającym do góry trójkątnym elementem. Nie podaję łącza do tej fot. bo bardzo długie i zachwaści stronę, ale łatwo ją znaleźć wg tego co napisałem, nawet na tel. kom. Myślę, że ten obiekt to (niestety :) ) raczej przelatujący owad a nie aparat latający nadal bytujących tam (i dozorujących tamtejszych Samadhis) Ultraziemian; wydaje mi się, że powiększając fot. zobaczyłem jakby wstające do góry rozmyte skrzydło owada (na pocieszenie dodam, że może to być jednak także wieżyczka latającego spodka). Sam jednak fakt, że akurat takie zdjęcie znalazło się w opisie takiego miejsca wygląda co najmniej na jungowską synchroniczność. Niestety, rozdzielczość wstawionego do Sieci zdjęcia nie pozwala mi na wyciągnięcie dalszych wniosków. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za ten tekst, bardzo mnie interesują takie sprawy i z zamiłowaniem o nich czytam. Piszesz o podziemnej maszynerii, a u mnie zaraz pojawił się uśmiech, bo jeszcze wczoraj użyłem tego samego wyrażenia w tekście nr 4, który powinien być już niedługo gotowy. Wiedeński prehistoryk Neugebauer także odkrył takie podziemia z maszynerią i mógł tam przez rok pracować, robić swoje eksperymenty. Podobno rozwiązał częściowo tajemnice podziemi, ale nie mógł się nimi podzielić, zmarł na 3 godziny przed spotkaniem z dziennikarzem, któremu chciał to i owo powiedzieć.

      Wiesz, przypomniało mi się o tekście i sprawie, którą kiedyś uważnie śledziłem, chodzi o pana Jeana de Rignies i jego odkrycia we Francji w okolicy strumienia Sals i Rennes le Chateau. Pod koniec lat sześćdziesiątych przeprowadził się do Francji, aby zbadać tajemnicę Rennes le Chateau. Podobno, w czasie snu doznał wizji, by szukać źródła ze słoną wodą, przy którym znajduje się klasztor i dawna militarna
      forteca. Tutaj miały się znajdować pozostałości osady Atlantów, która miała być zbudowana 15,5 tys. lat temu. Do osady miała należeć też świątynia Othanica. Jean de Rignies spędził resztę życia na badaniu tego tajemniczego miejsca, wraz z rodziną wyremontowali zapadły budynek klasztoru gdzie zamieszkali. Inni twierdzą, że nie było żadnego wizjonerskiego snu a tylko powiązania z Ministerstwem Obrony, i to
      na jego zlecenie miał zbadać okolice i plotki o paranormalnym miejscu. Tę wersję popierają wizyty Francois Mitteranda, a Charles De Gaulle, podobnie jak kanclerz Niemiec Konrad Adenauer, byli także podobno zainteresowani historią i poszukiwaniem skarbów. Ci ludzie posiadali swoje prywatne koło zainteresowanych, można się domyślać, że Jean de Rignies pracował dla takich klientów. W 2010 francuski autor Michel Vallet, zidentyfikował tajemniczą postać łącznika pomiędzy de Ringies a Ministerstwem Obrony to André-Jean
      Varache. Nie ulega wątpliwości, że Jean de Rignies odkrył coś tajemniczego, ówcześni świadkowie, jak i rodzina twierdzą do dziś, że wydarzenia były nieobliczalne. We wnętrzu budynku, który zamieszkiwała rodzina, od czasu do czasu pojawiały się zjawiska świetlne, mieszkańcy jeden z pokoi nazywali nawet „Chambre Blanche” - „Biały Pokój”, ponieważ na środku pokoju pojawiał się świetlisty słup światła. Kolejny pokój nazywali „Chambre rouge”, tutaj w nieregularnych odstępach widać było obiekty w kształcie tarczy z rubinowego czerwonego światła. Nazywali je żartobliwie „latającymi camembertami”.

      Usuń
    2. Ciąg dalszy :)

      Latem 1977 r. André-Jean Varache pojawił się w Sals, najwyraźniej osobiście miał coś przekazać gospodarzowi. Jean de Rignies przebywał jednak poza domem. Syn Jeana, Philippe, zaopiekował się gościem, okolicę znał jak własną kieszeń, nieraz towarzyszył ojcu podczas wyprawy. Varache zdobył zaufanie Philippe, był zainteresowany konkretnym miejscem w okolicy źródła Sals, które odkrył podczas swoich własnych badań. Ta podziemna placówka bardzo go interesowała, Philippe miał mu pomóc. W następny weekend wyruszyli na wypad, z którego wrócili skrajnie wyczerpani. Kiedy Jean de Rignies wrócił do domu, Varache już wyjechał , Jean bardzo się zdenerwował, gdy usłyszał o incydencie. Wraz z synem odwiedzili jeszcze raz to miejsce, we dwóch weszli zbadać podziemną jaskinię. Wkrótce potem, włosy Jeana przybrały śnieżnobiały kolor, a Philippe poważnie zachorował. 87-letnia Renée Vanooteghem towarzyszka życia Jeana jest pewna, że coś strasznego przytrafiło się podczas ekspedycji: "Philippe wyglądał tak, jakby jakaś enigmatyczna moc wyssała z niego całą energię, zmarł jeszcze w tym samym roku". Rzeczywistej przyczyny choroby nie można było ustalić do końca. To było tak, jakby złowroga, nieznana siła powoli, ale uporczywie odbierała całą moc życia, a był to młody i zdrowy mężczyzna. Varache także zachorował i zmarł na raka w 1982 roku w wieku 35 lat. De Rignies do swojej śmierci w 2001 roku nie zdradził tajemnicy, co wtedy zaszło i co takiego odnaleźli. Z jego notatek, które prowadził przez 30 lat wynika, że znalazł podziemny kompleks świątyni Othanica i odwiedził go kilka razy. W tym kontekście opisuje metalowe skrzynie pełne starożytnych dokumentów i radioaktywny posąg z bursztynu. W odręcznym szkicu świątyni zaznaczył obszar jako „strefę śmierci”. Być może była to granica, którą przekroczył Philippe i Varache. Z dokumentów pozostawionych przez niego wynika również, że w pobliżu szklanych grot znajduje się duży metalowy przedmiot. Na tę anomalię natknął się w połowie lat 80. gdy zajmował się studiowaniem sztucznych budowli, które nazwał "szklane groty".

      Załączam filmik z jutuba, jest wprawdzie po niemiecku, ale jakby kogoś interesowały takie sprawy, ponieważ w latach 80., pewna grupa zaczęła eksplorować te podziemia w dolinie Sals, a później (1998 r.) przepadli bez wieści, ich wyposażenie do dzisiaj można znaleźć w okolicznym lesie, jak i podziemnych grotach.

      (https://www.youtube.com/watch?v=I3wSo-41N5o&t=482s).

      Pozdrawiam!!!!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.