Zagadkowa śmierć w pobliżu Yosemite.

 



Dość przedziwna sprawa śmierci pewnej rodziny w pobliżu Parku Yosemite nie daje spokoju tysięcy traperom, którzy corocznie pokonują ten lubiany szlak. Sprawa jest jeszcze bardzo świeża i pewnie znajdzie się jakieś racjonalne wytłumaczenie, dlaczego dwoje doświadczonych traperów, ich roczna córka oraz pies zostali znalezieni martwi bez widocznych uszkodzeń ciała, a badania toksykologiczne nie wykazały nic, czym mogliby się zatruć. Dziękuję za maila z linkiem do art. prasowego, postaram poskładać w całość kilka informacji, jakie udało się znaleźć, jednak są to dane sprzed paru dni i myślę zrobić aktualizację, mając więcej informacji.

                                    John  Gerrish wraz z rodziną (copyright Yahoo)


W poniedziałek 16 sierpnia  przyjaciel rodziny zgłosił zaginięcie Johna Gerrish, Ellen Chung, i ich rocznej córki Miju. Następnego dnia odnaleziono ich samochód  w Hites Cove Road na północ od Jerseydale. Po kilku godzinach niedaleko znanego i uczęszczanego szlaku znaleziono zwłoki dorosłych, dziecka i ich psa. Miejsce to znajduje się niedaleko tzw. Diabelskiej Przepaści ( Devil's Gulch) i strumienia o nazwie South Fork Merced, w sumie około 15 km na południowy zachód od wjazdu do Parku Narodowego Yosemite. Szeryf hrabstwa Mariposa — Jeremy Briese, oświadczył później, że pomimo długoletniej pracy tajemnicza śmierć, zrobiła wielkie wrażenie na ratownikach, " ....takiego przypadku jeszcze nigdy nie mieliśmy". Przy tak niecodziennym widoku, nie mając pojęcia o przyczynie śmierci całej rodziny i psa, zamknięto szeroki obszar Parku. Jak to w takich przypadkach bywa, na miejscu zabezpieczono ślady, a koroner wykonał oględziny zwłok. Pierwsze wyniki badań jednak nie rozwiązały zagadki, a raczej ją pogłębiły. Następnym krokiem były specjalne badania toksykologiczne — a te mogą trwać nawet cztery tygodnie. Zwykły test pozwalający potwierdzić zatrucie, nie przyniósł pozytywnych wyników. Lecz co mogło spowodować śmierć? jeżeli nie ulegli przemocy, a w krwi nie znaleziono podejrzanych substancji. Pod uwagę wzięto ukąszenie grzechotnika, jednak takich ukłuć na ciele nie zauważono. Inne podejrzenia padły na trujące algi i tlenek węgla.

Od dłuższego czasu w Parku pojawiły się tablice informacyjne, które mają przestrzegać przed toksycznymi algami w strumieniu. Rozważano, że rodzina mogła pić wodę z rzeki, a tym bardziej pies. Jednak opcja ta traci na wadze, biorąc pod uwagę, że nawet jeśli owe glony są trujące, nie umiera się od nich od razu. Nie ma dowodów na to, że weszli do wody lub ją pili. Trudno sobie wyobrazić, iż pozwolili się napić tej wody malutkiemu dziecku, mając na uwadze tablice informacyjne. Ponadto w plecaku znajdował się zapas wody — nikt nie musiał pić wodę z rzeki.

Inne niebezpieczeństwo pochodzi z dawnych szybów kopalnianych, a takie znajdują się w regionie. W takich sztolniach zbiera się tlenek węgla, który z czasem może wydostać się na zewnątrz, będąc cięższy od powietrza, zostaje przy powierzchni ziemi. Zakładając, że ukształtowanie terenu przypominałoby wąwóz, gdzie tlenek węgla tworzyłby śmiercionośną pułapkę, uduszenie się w takich warunkach byłoby możliwe. Podobne przypadki zanotowano nieraz, np.: w jaskiniach, niekiedy wycieczkowicze przeżyli, innym razem nie. Jest jednak małe ale, w takich miejscach ginie wtedy wszystko, co potrzebuje tlenu do oddychania — od małych do wielkich zwierząt. Tu nie było takich wskazówek, tylko troje martwych ludzi i ich pies, żadnych innych zwierząt. Obojętnie co by to było, wygląda na to, że sprawiło, iż wszyscy zmarli w tym samym czasie. Można sobie wyobrazić, że gdyby dziecko lub dorosły zginął z jakiegoś powodu — drugi z nich pobiegłby poszukać pomocy — także telefon nie został użyty. Dlaczego? Czy wszystko działo się tak szybko?

Teoria tlenku węgla jest bardzo kusząca, wiedząc jak wielu ludzi ginie co roku, lecz nikt raczej nie pomyśli o tym, że takie coś może przydarzyć się podczas wędrówki w środku lasu. Przeglądając artykuły internetowe i wypowiedzi ludzi, ma się wrażenie, że informacje są niespójne — np.: w odległości jaką przebyła rodzina. Mając jednak na uwadze, że to szlak w kształcie pętli — myślę, że oba stwierdzenia: "4,2 mile" czy "9 mil od samochodu" są właściwe — zależnie tylko czy spoglądamy na najkrótszą, czy przebytą drogę. Także co do lokalizacji ciał, widać zależnie od artykułu małe rozbieżności. W jednym czytamy, że rodzinę znaleziono razem, a w innym, że: "pan John Gerrish został znaleziony w pozycji siedzącej, podczas gdy pani Chung w pozycji leżącej w pobliżu". Spekuluje się, że kobieta żyła dłużej, mając telefon ze sobą, próbowała znaleźć miejsce, z którego byłaby w stanie uzyskać połączenie telefoniczne.

Nie trzeba było długo czekać na pierwszą aktualizację. Rangersi odrzucili teorię zatrucia tlenkiem węgla, najbliższa sztolnia znajduje się około 3 mile od miejsca tragedii. Wzięto pod uwagę możliwy udar słoneczny, tego dnia temperatura sięgała 40 stopni C. Lecz czy taka przypadłość mogła się wydarzyć obu dorosłym i psu? Okazuje się, że rodzice byli dobrze obeznani z wędrowaniem, byli zapalonymi traperami, którzy każdy weekend spędzali na łonie natury. Można by powiedzieć, że znali takie niebezpieczeństwa, w przeszłości wędrowali nawet na pustyni Gobi. Ciekawe jest to, że po znalezieniu zwłok policja jak zawsze ogrodziła teren, ale kilku funkcjonariuszy pozostało na miejscu całą noc. Niestety, co było celem tego działania — nie dowiadujemy się. Co podano do wiadomości publicznej to to, że pobrano próbki wody z rzeki oraz z butelek, które mieli ze sobą, pobrano również tkankę czworonoga.

Można sobie wyobrazić duże zainteresowanie tym przypadkiem nie tylko ze strony miłośników natury, ale i mieszkańców, którzy żyją z turystyki. Wprawdzie szeryf przyrzekł prawidłowy przepływ informacji, jednak wielu już teraz uważa, że nie jedno zostanie "pominięte" aby zadbać o miejsce pracy lub po prostu zataić niewygodne fakty.

Kilka dni temu telewizja CNN opublikowała reportaż na temat zaginięć i śmierci w Parkach Narodowych USA. Poruszono oczywiście także najświeższy incydent oraz wywodzący się z tego zakaz wstępu na określony teren. Lawinę komentarzy i spekulacji wywołało oświadczenie Nadleśnictwa, które praktycznie zamyka drogi i place kempingowe. Powodem tej niecodziennej akcji miało być "nieznane niebezpieczeństwo, które przyczyniło się do śmierci rodziny i ich psa w sierpniu b.r." Meldunek jednak nie wprowadza nas w szczegóły, czy chodzi o jakieś zatrucie, czy o coś innego. Oświadczenie wydane przez Ministerstwo Rolnictwa, pod które należą ogromne połacie lasu, zabrania odwiedzania i przebywania w wyznaczonym terenie do dnia 26.09.21. Lista zawierała więcej miejsc w rejonie, a zwłaszcza wzdłuż rzeki South Fork Merced. Chcąc nie chcąc, wielu traperów i wczasowiczów musiało opuścić rejon. Według CNN, następnego dnia Forest Service zamknął dostęp do wszystkich lasów w Kalifornii, uzasadniając to zagrożeniem pożarowym. Pożary to wprawdzie nic nowego, podczas prac gaśniczych zamyka się ów rejon, ale żeby już przed pożarem to robić — jest czymś nowym.

Jak zwykle w takich przypadkach, zdania są podzielone, jedni uważają, iż miejsce to powinno zostać zamknięte do czasu, aż się dowiemy, dlaczego ci ludzie zmarli. Inni znów obawiają się, iż bez kamer i świadków, służby będą mogły pozbyć się niewygodnych dowodów. Wygląda na to, że sprawa nie jest taka prosta, jakby się wydawało. Do dziś (09.09.21) nie wiemy, co się przyczyniło do tej dziwnej śmierci.

Wykorzystano między innymi:

https://www.fresnobee.com/news/local/article253577919.html

https://www.youtube.com/watch?v=nybu60Re7F4


Aktualizacja 03.11.2021


Jak głoszą portale internetowe — tajemnica śmierci Johna Gerrisha, Ellen Chung, ich córeczki i psa, których znaleziono w sierpniu na szlaku w pobliżu Parku Narodowego Yosemite, dobiegła końca.

Przyczyną śmierci miała być hipertermia z możliwym odwodnieniem, powiedział szeryf hrabstwa Mariposa Jeremy Briese na konferencji prasowej.

To bardzo tragiczny incydent, tragiczna sytuacja, która od samego początku była bardzo wyjątkowa

Przyczyna śmierci psa jest wciąż nieustalona, ​​lecz szeryf również podejrzewa problemy związane z upałami.

Nie jest to taki zwyczajny przypadek, przedstawiciel prawa zauważył także, że zgony spowodowane hipertermią są pierwszymi, jakie Briese widział w ciągu 20 lat pobytu w hrabstwie Mariposa.

Ów szlak ma kilka stromych sekcji, a para pokonała około 6,1 mil w temperaturach 42 stopni C. Trzeba zaznaczyć, iż szlak ma niewiele cienia lub nie ma go wcale. Wraz z parą znaleziono pusty 2,5 litrowy pęcherz na wodę, a w wypowiedzi mówi się o pustym zbiorniku, co przeczy z wcześniejszymi informacjami. W pierwszych artykułach mówiono o tym, że woda została wysłana do analizy, aby ustalić możliwe zatrucie.

Śledczy rozważali szereg możliwych przyczyn, od toksycznych glonów zgłoszonych w pobliskiej rzece Merced po trujące gazy z opuszczonych kopalni w pobliżu szlaku. Na ciałach nie znaleziono żadnych fizycznych dowodów przemocy, dlatego od razu wykluczono atak człowieka lub zwierzęcia.

Nie wiem, jak wy myślicie, ale żeby zaraz dwóch dorosłych zmarło? to młodzi i wysportowani ludzie. No i oczywiście także pies, czy naprawdę 42 stopnie Celsjusza aż tak mogą dać się w znaki? Lubię oglądać programy gdzie ludzie bez sprzętu, jedynie to, co sami znajdą po drodze, pokonują ogromne dystanse, jeżeli znajdą, piją wodę i to nie zawsze dobrej jakości, lecz gdy nie ma wody, maszerują dalej, wiele, wiele km i chociaż są wyczerpani, jakoś dają radę. Niekiedy nie mają jedzenia przez wiele dni, a wody tyle, żeby ledwo przeżyć i w taki sposób przeżywają 3 tygodnie (z góry ustalone przez jurorów). A tu dwoje wysportowanych młodych ludzi umiera po kilku godzinach, przepraszam, ale jakoś nie chce mi się wierzyć. Przyznam, że 2,5 litra na 13-kilometrowy marsz, dla dwóch dorosłych, dziecka i psa to trochę mało. Jednak nadal wątpię, ponieważ dorosły, wysportowany człowiek pokona taką odległość bez zadyszki. Nawet nie pijąc wody ze strumienia, można by ją wykorzystać do ochłodzenia, ponadto pies raczej nie przeczytał ostrzeżenia i myślę, że w obliczu wielkiego pragnienia, napiłby się tej wody. Najbardziej jednak dziwi mnie to, że ci młodzi zdrowi rodzice, oboje zmarli tak szybko i to na stosunkowo krótkim szlaku. 

Komentarze

  1. Czy są jakieś aktualne przypadki obserwacji bigfoota powiedzmy z ostatnich 25 lat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym podsumował przypadki powiedzmy od lat 80tych, to na pewno kilkanaście takich bardziej wiarygodnych, by się znalazło. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Byloby ciekawe poczytać o takich sprawach. Pozdrawiam

      Usuń
  2. "Profilaktyczne" zamykanie przez władze terenów znacznie większych niż ten na którym doszło do działania czynnika powodującego zgon bez uchwytnych objawów nasuwa myśl, że władze mogą wiedzieć/domyślać się co to za czynnik a nawet, że czynnik ten - czymkolwiek by nie był - wymknął się komuś spod kontroli (czyżby jakieś eksperymenty w odludnych miejscach z użyciem niewidzialnych oddziaływań?). Oczywiście, w takim przypadku również danie sobie czasu na zacieranie śladów ma sens.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, ale sam fakt, że zginęli i nie wiemy co było przyczyną, wydaje mi się makabryczny. Także lubię wędrować, ale nigdy nie myślałem o czymś takim, że ludzie wędrują, a chwilę później na coś umierają. To już "zwykłe" zabójstwo jest bardziej "normalne".

      Usuń
    2. Przypomina się tu tragedia rodziny Kaszniców w Tatrach (03.VIII.1925) - wtedy trzy osoby zmarły w ciągu kwadransa (zob. np. tatrygory.pl , rocznik 1925 i inne opisu) wśród objawów nagle pogłębiającego się załamania kondycji. Co prawda w przeciwieństwie do zdarzeń w Yosemite trasa była trudna a pogoda zła a turyści dosyć słabo przygotowani jak na zastane warunki, jednak nagła śmierć trzech osób (46, 12 i 24 lata) nie została do dziś w sposób przekonywujący wyjaśniona mimo jeszcze jednego czynnika różniącego te sytuacje - obecności będącego w dość dobrym stanie świadka (!), czyli żony zmarłego prokuratora Kasznicy. Jak więc widać, nawet obecność obserwatorów nie gwarantuje, że nie umrzemy nagle w czasie wędrówki z przyczyny, której nie będzie można dojść latami. Ja też lubię wędrować i to szczególnie w miejscach w których jest dużo dzikiej przyrody a mało ludzi; pozdrawiam życząc nawet "mocnych" przygód ma szlaku, jednak zakończonych w taki sposób, byśmy byli w stanie sami zdać z nich relację. J.

      Usuń
    3. No niestety , ale człowieka zawsze kusi dowiedzieć się więcej. Chciałby wiedzieć co się wtedy zdarzyło, a czym więcej myśli tzn bardziej go skręca. Życzę również ciekawych wędrówek i by zawsze można było o nich opowiedzieć 👍🥰

      Usuń
  3. Myślę ,że warto też zapoznać się w tej tragicznej historii tym odcinkiem na YT i z komentarzami.
    Autorka wg mnie mówi troszkę za wolno i jednostajnie , ale rzeczowo i konkretnie.

    https://www.youtube.com/watch?v=un1Ht7xLXcc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super , dzięki za linka. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Dwa dni temu( 6.10.21r.) Mystery Cabin dodała :

      "Przypięty przez twórcę Mystery Cabin
      Mystery Cabin
      2 dni temu
      Kochani, uaktualnienie informacji ws rodziny Gerrish-Chung. Nie podano nadal co było przyczyną śmierci rodziców, ich rocznej córki oraz psa na szlaku wędrówkowym Savage-Lundy, podano natomiast co WYKLUCZONO jako przyczynę:
      - pistolet lub inny rodzaj broni
      - uderzenie pioruna
      - tlenek węgla
      - dwutlenek węgla
      - zatrucie cyjankiem (podają tu 'cyanide' a nie 'cyanotoxin' więc nie wiem czy to wyklucza sinice)
      - nielegalne leki/narkotyki/alkohol
      - samobójstwo
      W tej chwili nie są dostępne żadne dalsze informacje."

      Usuń
    3. Dzięki za informację, ja też nic nowego nie słyszał, tylko że nadal przesuwają podanie wyników ekspertyz. Pozdrówka

      Usuń
  4. To już kolejny przypadek zaginięcia lub innego negatywnego zdarzenia w pobliżu miejsca, którego nazwa jest związana z diabłem - zob. wspomniane w tekście "Devil's Gulch". Przy okazji zastanawiam się, czy "Gulch" nie należałoby przetłumaczyć jako wąwóz/kanion/jar/parów czy coś zbliżonego (tak podają słowniki, zaznaczam jednak, że nie wiem jak to miejsce wygląda).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A oczywiście, jeżeli jest więcej opcji w tłumaczeniu, można sobie wybrać. Zdjęcia, które pokazuje wyszukiwarka, niekiedy aż przeczą innym, wydaje mi się, że w art. prasowym pokazano przypadkowo wybrany wąwóz, który nie musi akurat tam być. Właśnie, Paulides często zwraca uwagę na miejsca o takich nazwach. Na pewno nie powstały przypadkowo, tu gdzie mieszkam, też jest parę "czarcich miejsc" gdzie według podań miało się coś wydarzyć, a że ludzie nie potrafili tego w inny sposób wytłumaczyć, pozostała tylko opcja, że jakiś diabeł lub inny czort musiał za tym stać. Pozdrówka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.