Ludzie, którzy pojawili się znikąd, a tajemnicze dziury.

  Niejeden mógłby zapytać — jeżeli ludzie znikają w tak tajemniczy sposób, czy były też przypadki, kiedy ktoś pojawił się "znikąd"? Otóż okazuje się, że są. Możemy podziękować za to między innymi naszemu archiwiście Fortowi, który z niezliczonych dzienników i innych gazet wyłowił incydenty i opublikował je w swojej książce pod tytułem "Lo!". Fort, z tego, co mi wiadomo, przeczesywał tylko materiały po angielsku, bibliotek Londynu i Nowego Jorku, dlatego można sobie wyobrazić, że tylko nieliczne epizody zostały przez niego odkryte.



 Nasz pierwszy przypadek pochodzi z 29 września 1929 roku. Tego dnia, przechodniom niedaleko miasteczka Dunstable ukazał się widok 30-latka, który biegł drogą, krzycząc ze strachu i jak to później określili - "wyglądał być w beznadziejnej sytuacji". Młody człowiek został zatrzymany przez policjanta, uspokojono go, a następnie zabrano na posterunek. Gdy ochłonął, przedstawił się jako Leonard Wadham, mieszka w Walworth i pracuje w Ministerstwie Zdrowia. Tego wieczoru wyszedł zwyczajnie na spacer, jak to często robi, gdy nagle znalazł się prawie 50 km oddalony od swego domu. Według jego relacji: nie pamięta, co się stało, jak się stało — nic. Poza tą dziwną przygodą sprawiał wrażenie zdrowego.

 W "Chatham News" z 10 stycznia 1914 roku, pod tytułem "Nago na ulicy — niezwykłe zachowanie dziwnego człowieka" czytamy o innym przypadku. Tutaj zauważono rozebranego mężczyznę, który bez jakiejkolwiek orientacji biegał ulicą High Street. Wieczorem 6 stycznia pogoda na pewno nie sprzyjała strojowi Adama. Po pewnym czasie policjantom udało się złapać nagusa. Okazało się, że nikt nie rozumie języka, jakim mówił, nikt go nie zna, ani nie wie, w jaki sposób dostał się do miasta. Nigdy nie odnaleziono jego ubrań. Lekarze nie mogli wiele pomóc. Postawiono diagnozę, że "postradał zmysły", w tamtych czasach to wystarczyło na umieszczenie go w zamkniętym oddziele — tak też zrobiono.

 6 lat później. W lutym 1920 roku inny przypadek znalazł się na łamach dziennika. Niedaleko Petersfield w Hampshire, na polu znaleziono ciało nagiego mężczyzny. Późniejsze śledztwo wykazało, że ciało nie zostało wyrzucone z samochodu, jak najpierw zakładano, lecz początek nagłego pojawienia się, miał miejsce gdzie indziej. Ślady w śniegu pokazały, że mężczyzna pojawił się tam znikąd, jakby wysiadł z jakiegoś latającego pojazdu, a ten nawet nie wylądował. Nie znaleziono innych śladów oprócz owego jegomościa. Błądził, chodząc w kółko, chociaż najbliższe domostwa stały 1,5 km od tego miejsca. Wyraźnie bez orientacji przeszedł przez drogę, błądził na sąsiednim polu, gdzie zmarł z powodu wyziębienia ciała. W żołądku nie znaleziono resztek trucizny. Policja i pomocnicy szukali jego ubrań, ale nigdy ich nie znaleziono. Starannie obcięte paznokcie i ogólny wygląd sugerował, że człowiek ten nie wykonywał ciężkiej pracy fizycznej. Na ciele znaleziono parę zadrapań, które musiały być skutkiem przedzierania się przez krzaki niż na walkę z przeciwnikiem. Na wiadomość w gazetach wraz ze zdjęciem delikwenta, nie zgłosił się nikt. Nikt go nie znał, nikt go nie widział. Nawet lata później brytyjskie gazety opublikowały na nowo zdjęcie mężczyzny i znów to samo — nikt go nigdy nie rozpoznał.

 Zimą 1905 roku w całej Anglii pojawiali się nadzy ludzie, których prasa później nazwała zbiorowo: dzikusami. W sumie było ich 10 osób. Jednego z nich zauważono w Chadle, na środku drogi, był oczywiście nagi. Gdy próbowano włożyć mu płaszcz na ramiona, zaczął się bronić, wcale się nie wstydził swojej nagości. Inny władał językiem, którego nie rozumiano, miał ze sobą książkę, ale nawet specjaliści ze Scotland Yardu nie potrafili rozpoznać pisma: "Pismo nie jest w języku europejskim ani arabskim, perski i hebrajski też wykluczono, tak samo, jak rosyjski". Człowiek ten był tak zafascynowany widokami, jak i przedmiotami codziennego użytku, że rysował je na kartkach. Zachowywał się tak, jak ktoś, kto widzi takie rzeczy pierwszy raz w życiu, lub jest w egzotycznym kraju i próbuje utrwalić wrażenia. Inny przypadek 5 "dzikusów" z tego 4 mężczyzn i dziewczynki odnotowano 1 stycznia 1868 r. w Connecticut.

 W 1850 roku w wiosce niedaleko Frankfurtu nad Odrą pojawił się tajemniczy jegomość, który tylko z grubsza potrafił się porozumieć po niemiecku. Po paru dniach dotarł do miasta, gdzie przy pomocy poligloty, był w stanie się porozumieć na tyle, ile było to możliwe. Przedstawił się jako Joseph Vorin i pochodzi z miasta Laxaria. Według jego opisu Laxaria miała się znajdować w Sakrii która leży daleko poza Europą - "za wielkimi oceanami".

 Fort często odsyła do artykułów prasowych, ponieważ niektóre przypadki jak na tamte czasy były tak dziwaczne, że widocznie wolał, żeby czytelnik sam przestudiował i ocenił wiarygodność informacji. Chodziło o incydenty jak ten o pewnym mężczyźnie, który spacerował Euston Road w Londynie, a następnie obudził się w Australii, jednak 9 miesięcy później. Dziś wiemy, że to nie pojedynczy przypadek, przygoda Stevena Kubackiego, narciarza, który obudził się na łące po 15 miesiącach, jest jakby odzwierciedleniem.

 Przypadek państwa Cumpstone zakończył się w Sądzie. Małżeństwo o nieskazitelnej reputacji zostało aresztowane na stacji kolejowej w Bristolu. "Z powodu zakłócenia porządku publicznego" — czytamy w prasie — nie tylko ganiali w stanie ogólnego podniecenia, w nocnych koszulach, ale pan Cumpstone ponadto strzelał z rewolweru. Co takiego się stało? Londyński "Times" z 11 grudnia 1873 roku relacjonuje przygodę małżeństwa z Leeds, które przybyło do Bristolu, biorąc pokój miejskim hotelu. Podczas późnego wieczoru usłyszeli dziwne odgłosy, tak niepokojące, że skonsultowali właścicielkę. Ta także słyszała dźwięki, ale nie była w stanie wskazać przyczynę. Późną nocą z podłogą w pokoju zaczęło się coś dziać, zdawała się otwierać. Pojawiła się czarna dziura bez dna, która jakby chciała wciągnąć mężczyznę do środka. Krzyki małżeństwa zostawały jakby odbijane lub coś powtarzało ich słowa zniekształconym głosem. Podczas chaotycznej sytuacji małżonka podała rewolwer, z którego mężczyzna wystrzelił, trafiając sufit pokoju. Pan Cumpstone miotał się, ubliżając, w jego mniemaniu bandytom, w tym czasie kobieta próbowała go wyciągnąć z opresji. W końcu udało jej się i małżeństwo ewakuowało się przez okno, skacząc z trzeciego piętra. Zaszokowani uciekli z miejsca zdarzenia, przy czym wystrzelono raz jeszcze w powietrze. Następnie zatrzymano policjanta, któremu zbulwersowana para próbowała opowiedzieć, co zaszło. W "Bristol Daily Post" opisano, iż pan Cumpstone podczas przesłuchania w sądzie, nadal był tak wzburzony, że nie potrafił się opanować i słownie opisać wydarzenie. Policja sprawdziła pokój, jednak wszystko wyglądało normalnie, a właścicielka potwierdziła dziwne dźwięki. Małżeństwo zostało zwolnione z aresztu, a sprawę wyjaśniono kolektywną halucynacją. W 1990 roku w "Society for Psychical Research" opisano przypadek kobiety, której przytrafiło się coś podobnego. O ósmej rano, pijąc filiżankę herbaty, spostrzegła jakby w podłodze jej pokoju, zaczęła się tworzyć wielka dziura. Ten dziwny obraz powiększał się, aż zaczął wypełniać całe pomieszczenie. Nie było widać dna, a brzegi wyglądały, jakby była to skała. Bezosobowy głos nakazał kobiecie wejść do środka, po czym obraz znów zaczął się zmieniać i cały pokój wrócił do pierwotnego wyglądu. 

Poniższy przypadek miał się wydarzyć w XII wieku i uchodzi więcej za legendę niż faktyczne zdarzenie, jednak myślę, że warto to tutaj przytoczyć.  Pewnego dnia w wilczych dołach w pobliżu osady Woolpit w Suffolk znaleziono dwoje zapłakanych, zabłąkanych dzieci, samotnych i zaniedbanych. Wieśniaków zaskoczyło nie tylko ich niecodzienne zachowanie, ale także niezrozumiała mowa, lecz przede wszystkim ich wygład zewnętrzny. Ubrania dzieci, ich oczy i co najdziwniejsze, skóra były zielone! Zabrano je do domu pana feudalnego Sir Richarda de Calne, gdzie zamieszkały. Próbowano je karmić, ale przez dłuższy czas dzieci nie chciały jeść niczego prócz zielonej fasoli. Młodsze dziecko, chłopczyk, zmarło 11 miesięcy później. Dziewczynka nabrała sił i pozostała w osadzie. Z czasem zielone zabarwienie skóry ustąpiło, a dziewczynka dorosła i poślubiła mężczyznę z King's Lynn w Norfolk. Z biegiem czasu nauczyła się także angielskiego i mogła opowiedzieć wieśniakom o swoim pochodzeniu. Wraz ze swym bratem przybyła z kraju zwanego Ziemią Świętego Marcina, gdzie nie było słońca i panował wieczny półmrok. Pewnego razu zabłądzili w swoim świecie, weszli do podziemnego korytarza i wyszli z drugiej strony, w Woolpit, skąpanym w blasku słońca.

 Niektórzy autorzy wychodzą z założenia, że mistyczne, podziemne światy istnieją naprawdę, a ludzie od czasu do czasu mieli kontakt z nimi. Ci, którzy powrócili i byli w stanie opowiedzieć co widzieli, zostali  wyśmiani lub umieszczono w odpowiednim miejscu. Tak było kiedyś i dzisiaj jest podobnie. Zastanawia mnie stare powiedzenie: "Zapadł się pod ziemię" lub po niemiecku podobnie "wie vom Erdboden verschluckt" (jakby go ziemia połknęła). W języku angielskim spotykamy to samo znaczenie.  Czy do powstania powiedzenia, przyczyniło się zjawisko, które kiedyś częściej obserwowano? Być może przy zagadkowych zaginięciach ludzi ów fenomen gra jakąś rolę, szczególnie w przypadkach, kiedy dane miejsce było kilka razy przeszukiwane, a dopiero za którymś razem odnaleziono zaginionego.

 W 1905 roku w Paryżu, we Francji, zatrzymano kolejnego podejrzanego przybysza, który bezskutecznie próbował ukraść bochenek chleba z targowiska. Podczas przesłuchania przez policję, mężczyzna twierdził w kiepskim francuskim, że pochodzi z kraju zwanego Lizbią. Początkowo sądzono, że chciał powiedzieć "Lizbona", dlatego sprowadzono tłumacza języka portugalskiego, aby pomógł policji w bardziej szczegółowym przesłuchaniu. Jednak nieznajomy nie mówił ani słowa po portugalsku, a nawet nie wydawał się w stanie zlokalizować swojego kraju na mapie. Żartował sobie z władz, mówiąc w języku, który uważał za swój ojczysty, i chociaż zdawał się przestrzegać podstawowych zasad składni i miał własne słownictwo, nikt nigdy wcześniej o nim nie słyszał, a żaden lingwista nie był w stanie go określić. Niestety, władze nie mogły zrobić zbyt wiele, i po ostrym ostrzeżeniu dotyczącym próby kradzieży został wypuszczony.

 W 1966 roku w angielskim mieście Chatham doszło do innego,  bardzo enigmatycznego incydentu. Rankiem ciepłego, letniego dnia, Joe Chester został gwałtownie obudzony przez swoją córkę. Z łzami w oczach powtarzała ojcu, że Dawn zniknęła i nie potrafi jej odnaleźć. Dawn była młodszą siostrą Airin, do nich należał wspólny pokój, gdzie także razem sypiały. Ojciec udał się do pokoju córek, podejrzewając, że 4-latka schowała się gdzieś przed siostrą. Sprawdzono łóżko, szafę, szuflady, zamknięcie okna — nic. Do poszukiwania przyłączyła się teraz także matka, przeszukano całe mieszkanie, zamki drzwi na zewnątrz, jak i do ogrodu były zamknięte. To wyklucza, że dziewczynka lunatykowała, i w ten sposób mogła opuścić mieszkanie. Pomimo tego, poszukiwania przeniosły się na zewnątrz. Sąsiedzi zaalarmowani zawodzeniem pani Chester przyłączyli się do poszukiwań, liczba pomocników stale rosła. Na nowo przeszukano mieszkanie, jednak nigdzie nie znaleziono najmniejszego śladu. Joe Chester postanowił zawiadomić policję. W drodze do najbliższej budki telefonicznej mężczyzna przeżył chwilę wielkiego zdębienia: "To było tak, jakby jakaś niewidzialna osoba stała bezpośrednio przy mnie, dobrze słyszalny, męski głos na wysokości mojej głowy powiedział: "zrobiliśmy, że wróciła"". W tym momencie ojciec nie zastanawiając się wiele, zawrócił i pobiegł do domu. Pierwsze co zrobił, to sprawdził pokój dziewczynek. Na swoim łóżku siedziała mała Dawn, przecierając oczy. Zbiegli się i inni, którzy nadal szukali na zewnątrz, nikt nie zaprzeczał, że byłoby niemożliwością, aby przeoczono 4-letnie dziecko. Łóżko, szafę, szuflady sprawdzono kilka razy, innych możliwości ukrycia się, nie było. Dawn Chester tego dnia nie wypowiedziała ani słowa, była w jakimś dziwnym stanie transu. To zjawisko często jest obserwowane u ludzi, którzy przeżyli właśnie takie enigmatyczne uprowadzenie. Mała Dawn odezwała się następnego dnia, lecz co się stało? gdzie była? - tego nie wiedziała. Tak samo tajemniczy pozostaje głos, który słyszał ojciec, nigdy więcej nie doznał czegoś podobnego. Trzeba przyznać, że przypadek ten jest niesamowity, a niektórym na pewno ciśnie się na usta słowo: bujda. Incydent nie jest zaś aż tak stary, dlatego podejrzliwym okiem można przypatrzeć się trochę bliżej. Relacja ta została po raz pierwszy opublikowana w 1983 roku we formie listu od czytelnika. W tamtym okresie w Wielkiej Brytanii ukazywało się czasopismo "The Unexplained", do którego napisał sam Joe Chester, przedstawiając wydarzenia. Jakiś czas później redaktorka czasopisma spotkała się z teraz 19-letnią Dawn. Rozmowa nie wniosła nic nowego, nastolatka stwierdziła, że tamtego wieczoru poszła spać, a gdy się obudziła, jej sypialnia była pełna zdziwionych ludzi. Dlaczego takie wydarzenie nie trafiło do prasy już następnego dnia? Być może nikt nie poinformował gazet, a nawet gdyby, zawsze istnieje możliwość, że dziewczynka się schowała i szkoda wystawiać dobre imię wydawnictwa na pośmiewisko. Sam fakt, że nie powiadomiono policji i że dziewczynka się odnalazła, wydaje się pomniejszać ważność wydarzenia. Może dlatego nie była warta opublikowania? Ktoś może powiedzieć, że to redaktor "The Unexplained" wymyślił sobie historyjkę. Wprawdzie czasopismo te nie jest naukowym źródłem, lecz wierzyć doświadczonym badaczom — warto było je czytać i bez obawy cytować. Magazyn publikował także artykuły naukowe, ludzi szanowanych, dlatego opowieść wyssana z palca nie za bardzo tu pasuje. "The Unexplained" było jedynym czasopismem, które opublikowało ten incydent. Gdy poszukamy dziś w internetowych archiwach, trudno znaleźć inne źródła informacji. Możemy odrzucić podejrzenia, że opowieść została wymyślona dla zrobienia pieniędzy. Bez wielu publikacji i nagłośnienia, sprawa staje się nieopłacalna. Badaczom udało się potwierdzić, że ludzie ci przynajmniej żyli naprawdę. W rejestrze urodzeń w Chatham można wyczytać, że w 1962 urodziła się Dawn Chester a w 1958 jej siostra Airin. Dane te potwierdzają oczywiście tylko to, że tacy ludzie istnieli, a nie całe zajście.

 Jak w innym przypadku z Francji, o którym pisał J. Vallee — incydent bardzo znany — bezcielesne ręce, które próbowały uprowadzić kobietę oraz głos — fenomen tego rodzaju przynajmniej jeden raz już się wydarzył. Czy takie rozbieżne historie, przypadki dziwactw dotyczą podróży w czasie? czy może stoją za tym międzywymiarowe portale i spontaniczna teleportacja? Czy działa tu coś, co wykracza poza naszą wiedzę o wszechświecie, a ci ludzie w jakiś sposób przekraczają granice rzeczywistości, rozwalając horyzonty tego, co wydaje nam się, że rozumiemy? A może to tylko miejskie legendy, bajeczki i wyolbrzymienia, a niektórzy z tych ludzi w ogóle nigdy nie istnieli? Kim byli ci dziwni obcy, skąd przybyli i czego chcieli? Jak to możliwe, że ludzie znikają w tak dziwny sposób?, ale to już znamy tak dobrze z przypadków zaginięć. Przy takich incydentach rodzi się mnóstwo pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie poznamy odpowiedzi. Nie jest to także koniec listy dziwnych przypadków, nawet i dziś znajdziemy w prasie podobnie enigmatyczne wydarzenia.

Komentarze

  1. Zastanawiające, czy te przypadki zniknięć i jednoczesne pojawienia się tych ludzi, o których piszd Fort mają coś wspolnego z przypadkami missing 411. Świetnie przemycasz ten wątek. Osobiscie posiadam tylko jedną książkę Charlesa Forta, bo tylko jedną wydano w j. Polskim.
    Te przyladki z czarnymi dziurami w podłodze przypominają mi zdarzenie jakim dzieli się słuchacz na antenie radia paranormalium podczas jednej z debat ufologicznych. Wspomina o czarnej dziurze, z której prubowala się wydostać postac o jak to określa "mordzie kocio-liudzkiej", a która dodatkowo grozi mu, jako małemu jeszcze chłopcu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DobrzeWiesz, okazuje się ,że w Polsce wydano 5 książek Ch.Forta:

      Książki wydane w Polsce
      *Księga rzeczy wyklętych. Kolekcja zdumiewających i niemożliwych do wyjaśnienia faktów, wyd. Pandora, Łódź 1993, 210 str., 12,5x19,5 cm, ​ISBN 83-85884-00-9​.
      *Dzikie talenty. Największy na świecie zbiór faktów opierających się wyjaśnieniu, przekład Zygmunt Kubasiak, wyd. Pandora 1994, 305 str., 12,5x19,5 cm, ​ISBN 978-83-85884-40-8​.
      *Nowe lądy, wyd. Pandora, Łódź 1993, przekład Zygmunt Kubasiak, 253 str., oprawa miękka lakierowana, format 19,5x12,5 cm, ​ISBN 83-85884-15-7​.
      *Na tropie tajemnicy, wyd. Pandora, Łódź 1997, 250 str.
      *Fenomeny Fortyjskie. Katalog niewyjaśnionych tajemnic, wyd. Pandora, Łódź 1996, 310 str., 18x11,5 cm, ​ISBN 83-85884-08-4​.
      Pozdrawiam :))))

      Te czarne dziury pojawiające się niespodziewanie w podłodze -przerażające zdarzenia !

      Usuń
    2. Nela, dziękuję za wiadomość, znajomy też mi kiedyś pisał, że nie ma, a jednak okazuje się, że są. Najpierw próbowałem czytać Forta po angielsku, ale jego specyficzny styl niestety mnie zniechęcił, dlatego wolałem sięgnąć w innym języku. Ale byłbym ciekawy, jak inni to widzą? jeżeli ktoś się tu znajdzie, kto czytał go po angielsku.

      .

      Usuń
    3. Dobrze Wiesz. Tak :) , przemycam ten wątek, bo wydaje mi się, że może mieć z tym coś wspólnego. Pojawianie się znikąd, teleportacje itp. znamy z mediumizmu fizycznego, jest to możliwe, tylko że do końca nie wiemy jak to działa pomimo tego, że istoty "po tamtej" stronie nieraz to wyjaśniały. Czytałem teraz książkę o węgierskim medium Lajos Pap. Pomijając aporty zwykłych przedmiotów, na jego seansach materializowały się owady, drobne zwierzątka jak myszy i łasice oraz ptaki - największy z nich był to jakiś w wielkości myszołowa, (zapowiedziany był orzeł, ale nie wyszło, lub tylko poczucie humoru?) W każdym bądź razie ów sokół, jak i większość innych zmaterializowała się w pokoju w stanie żywym, niekiedy zamroczonym. Z motylami, które są mniej odporne było różnie, mniej więcej połowa z nich nie przeżyła takich eksperymentów, pojawiały się w pokoju już martwe. Do czego zmierzam to, to, że jeżeli takie eksperymenty pokazały, że żywy, kruchy organizm może przeżyć takie cosik, to może i człowiek,,,,,hmmmm?

      .

      Usuń
  2. Art. bardzo ciekawy, jednak rzucił mi się w oczy nieco zabawny błąd. W języku polskim mianowicie w odniesieniu do sądu mówimy o wokandzie, czyli wykazie spraw, które mają być rozpatrywane przez dany sąd w danym dniu w kolejności ich rozpatrywania. Weranda (albo dobudówka) tymczasem to dodatkowe pomieszczenie dostawiane przed wejściem do budynku albo do zasadniczej elewacji. Gmachy sądów zwykle takich dobudówek nie mają, a jeśli nawet to nie odbywają się w nich posiedzenia sądu; wokandy za to sądy mają zawsze z samej zasady swego działania. Tak więc zawarte w tekście stwierdzenie, że sprawa pp. Cumpstone zakończyła się na werandzie sądu nie ma sensu i jest do poprawy. Poza tym w odniesieniu do zwłaszcza mniej znanych miejsc (miasteczka, hrabstwa itp.) o anglojęzycznych nazwach warto zawsze dodawać gdzie się znajdują bo nie każdy zna dobrze geografię W. Brytanii i USA a poza tym nazwy w tych krajach powtarzają się (uwaga ta odnosi się nie tylko do tego wpisu). Pozdrawiam w oczekiwaniu na kolejny ciekawy artykuł. J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wskazówki. Widzę w wielu artykułach, że podawane są dokładne lokalizacje, na przykład szczyt góry, i zaczyna się wymienianie, stan, hrabstwo, Park Narodowy, część Parku, odnośnie do róży wiatrów i nazwa. Niekiedy jest tego nawet dwie linijki a zwykły czytelnik, (tak mi się zdaje), zwłaszcza jeżeli to nie dotyczy własnego kraju i napisane jest w innym języku, wolałby przejść zaraz do tematu bez rozpraszania. Oczywiście, tak jak piszesz, to są ważne informacje, zwłaszcza jak ktoś chce tego miejsca poszukać, cenię sobie takie informacje, gdy dostaję bardzo dokładny namiar. Jak w przypadku z Belfastu, tam ważne były nawet nazwy ulic i numery domów, żeby wszystko sobie wyobrazić i mieć przed oczami ciąg wydarzeń. Dzięki za wskazówki, błąd z wokandą poprawię. Pozdrawiam

      .

      Usuń
    2. Myślę że w większości poziom prowincji albo podprowincji wystarczyłby, chyba, że dana nazwa powtarza się b. często. Napisałem o tym, ponieważ niekiedy doczytuję na dany temat w innych źródłach pol. i zagran. a wtedy dokładne dane przyspieszają a czasem wręcz w ogóle umożliwiają znalezienie jakichkolwiek danych. W przywoływanym przypadku z Belfastu sprawdziłem nawet, bodaj w mapy.cz, że Northwood jest rzeczywiście ślepa (nie po to oczywiście by Ciebie kontrolować :) ). Zapomniałem dodać, że ważne jest też podawanie dokładnych dat zdarzeń/art. z prasy jeśli tylko są znane; w przypadku art. prasowych ma to dodatkowe znaczenie bo coraz więcej starych roczników prasy jest skanowanych i zamieszczanych w Sieci. Pozdr. J.

      Usuń
    3. Tak, masz jak najbardziej rację. Dla tych którzy chcą sami sprawdzić, zastanowić się, takie informacje są cenne. Ja także to i owo sprawdzam, chociaż to zależy od źródła, jeżeli przejmuję od ludzi których trochę znam z czytania czy słuchania i wiem że są rzetelni, daruję sobie szukanie, chyba że chcę to miejsce sam zobaczyć i sobie pogdybać. Tak też było z ulicą Northwood, nie chodziło że sprawdzam, ale o to że nawet gdy jest ślepą uliczką - to tylko dla samochodów. Sam wiem jak i każdy, że dla rowerzysty pozostają możliwości przejazdu, albo nawet przejścia pieszo, chociaż by miedzą. Może to miał być skrót do miejsca gdzie się chciał udać? Jeżeli będę miał daty, jeżeli takie zostaną podane w art. chętnie podam, tak jest, każdy będzie mógł sam poczytać pierwotny zapis. Pozdrówka :)

      Usuń
  3. Myślę, że te tajemnicze czarne otwory - jeśli cytowane relacje są prawdziwe - to rzadko ujawniające się wzrokowo przejścia do innych rzeczywistości (chwilowe spontaniczne kolizje światów? zdolność do widzenia/napotykania równoległych rzeczywistości zależna od osobniczych właściwości danego człowieka?). W wielu innych (większości?) przypadków zaginięć i przeniesień w czasie/przestrzeni bez ostatecznego zaginięcia danej osoby "bramki" pozostają jednak niewidoczne i prawdopodobnie mają mniejsze (inne?) rozmiary a może także działają na innej zasadzie. Drobne uzupełnienie - uwaga na temat anglojęz. nazw miejsc z poprzedniego wpisu dotyczy w szerszym kontekście (tzn. nie tego artykułu) także np. Kanady i Australii. Pozdrawiam J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był kiedyś fajny artykuł o takich niewidzialnych światach, które w ciągłym ruchu zbliżają i oddalają się od siebie, ale gdy są tak blisko - ci którzy mają możliwość / potrafią otworzyć bramkę, przeskakują do innych światów. Wszystko tylko teoria, Fort pisał o pozaziemskich rybakach, którzy wyławiają ludzi z naszego "morza". Dziwaczne deszcze płazów, zboża i podobnych lub różnych obiektów, wyjaśniał tym, że inne statki na innych "morzach" czyli w czasoprzestrzeniach gubiły swe ładunki i w ten sposób spadły u nas. Teorie różne, ale zawsze zachęcają do przemyśleń.

      Usuń
    2. A czyj i gdzie zamieszczony był ten art o przeskakiwaniu między światami? O deszczach ryb i innych stworzeń Fort pisał o ile pamiętam w "Księdze rzeczy wyklętych". Przy okazji, szkoda, że człowiek ten spalił ok. 25000 notatek z prac naukowych oraz rękopisy dwóch książek; jedna była o cywilizacji na Marsie (jakoś mi się to kojarzy z niektórymi dziwnymi zdjęciami z Marsa z ostatnich lat oraz poglądami szefa amer. programu księżycowego Wernhera bon Brauna jeszcze z lat 50 XXw, który twierdził, że taka cywilizacja istniała przed tysiącami lat a po katastrofie kosmicznej migrowała na Ziemię). Drugi spalony rkp miał zawierać dowody istnienia cywilizacji (czyjej?) na biegunie płd. (na całym tamtejszym kontynencie działy się i dzieją rzeczy dziwne, acz nie nagłaśniane, z anomaliami czasowo-przestrzennymi a nawet atakami bytów innowymiarowych(?) włącznie; kojarzy się tu także sprawa lotów/wypraw nad Antar. Richarda Evelyna Byrda i to nie tylko operacji Daleki Skok ale i lotów przedwojennych oraz dziwne zainteresowanie kontynentem ze strony pewnego państwa Europy centralnej datujące się na lata 30 XX w. ...). Tak więc Fort i to co opisywał zasługiwałoby chyba na osobny wpis na blogu i to chyba niejeden. Pozdrawiam J.

      Usuń
    3. No właśnie problem w tym, że nie pamiętam co to był za art., wiem, tylko że link był podany na forum dyskusyjnym portalu INFRA.
      Tak!, te sprawy wokół admirała Byrda i jego ekspedycji są arcyciekawe, pamiętam, że w internecie śledziłem wszystkie dostępne informacje na ten temat. Chciałem po pierwsze ten oryginalny artykuł jego treści i znalazłem wtedy. Niestety ta wypowiedź cytowana w późniejszych artykułach była wyrwana z kontekstu — pisał o pojazdach powietrznych które będą latać po całym globie bez przerwy, ale nie odnosił się do swych przeżyć podczas operacji "Skok". Nie chcę powiedzieć, że nie myślał przy tym, o czym później mówił, tylko w tym art. nie było wzmianki o tych wydarzeniach. Cała ta historia jest bardzo ciekawa, chętnie słucham Lindy M. Howe, ponieważ miała kilku ludzi, którzy byli w tym rejonie i opisywali swoje przeżycia. Nie wiem, czy to ściema, trudno mi to określić, nie mam możliwości, aby to sprawdzić, ale ciekawe. Trochę żałuję, że wcześniej przez te wszystkie lata nie robiłem sobie zapisów, które mógłbym teraz wykorzystać w tematach, wprawdzie w archiwum mam te artykuły i książki, cóż będzie trzeba przejrzeć i poczytać. Ów zainteresowanie pewnego państwa nie uszło mojej uwagi, nie znalazłem jednak wystarczających dowodów, żeby mogli tam coś więcej zdziałać. Pamiętam tylko, że za bardzo nie mogli zejść na ląd z powodu lodu, jednak chcąc "oficjalnie" zagarnąć trochę powierzchni, zrzucali ze samolotu hitlerowskie flagi, znacząc w ten sposób "swoje" terytorium. Inne opowieści są bardziej sensacyjne, a ja wolałem się trzymać faktów, które są potwierdzone. Wiesz, takie ekspedycje kosztowały ogromne sumy, istniałyby nazwy statków podczas następnych ekspedycji, byłyby inne informacje, chociażby takie jak w sprawach innych tajnych projektach, lub dalekomorskich łodziach podwodnych. Ale któż to wie? Ciekawy materiał i jak mi coś wpadnie w oko to nadal czytam,,,,,,,bo lubię :). A Forta na pewno we wpisach jeszcze spotkamy. Jakbyś miał ciekawe info, artykuły lub cosik, możesz zapodać, chętnie czytamy :) . Pozdrawiam Arek

      Usuń
    4. Nad adm. Byrdem nie będę się tu zbytnio rozwodził z braku miejsca. Jednak do zagadnienia "dziur" w znanej nam czasoprzestrzeni (choć w tym przypadku znacznie większych niż te opisane w artykule, bo mogących wpuścić samolot), rozumianych jako przejścia do innych światów współistniejących z naszym pasuje fakt, że "dziwnych" zdarzeń (w tym oglądania tych światów z powietrza) Byrd miał doświadczyć w okolicach biegunów Ziemi na długo przed operacją HJ, np. w latach 1926 (maj), 1929 (listopad, być może także zima 1929/1930) i 1947, przy czym w r. 1926 dotyczyło to okolic bieguna północnego(!). Podaje o tym Alec MacLellan w książce "Tajemnica pustej Ziemi" w rozdziale pt. "Tajny dziennik pokładowy admirała Byrda". Z drugiej strony wiele daje do myślenia fakt, że jego syn Richard Evelyn Byrd jr, który także uczestniczył w Wielkim Skoku i który miał w 100-lecie urodzin ojca (1988) wygłosić w Waszyngtonie prelekcję dotyczącą tego, co się wtedy działo, nigdy nie dojechał na miejsce po wejściu do pociągu w Bostonie - jego zwłoki znaleziono w opuszczonym magazynie w Baltimore, w dodatku przebrane w inne ubranie niż wyjściowe i bez butów (donosi o tym np. Chris Miekina w audycji Polaraxa 46-21, łącze https://www.youtube.com/watch?v=Nv_IGp19BCY). Pozdrawiam J.

      Usuń
    5. Pamiętam te zdjęcia wielkiej dziury, były wtedy ciekawe spekulacje. Wiele legend namnożyło się wokół Antarktydy, zawsze chętnie czytam gdy mi coś wpadnie w ręce. Dzięki za linka, Chrisa lubię słuchać choć muszę przyznać że nie znam wszystkich audycji. Zaraz przesłucham. Pozdrówka.

      Usuń
    6. Większość tych audycji autorstwa Chrisa, które mają format filmu (czyli audycję Polaraxa) masz na jego koncie na YT, łącze https://www.youtube.com/user/chrismiekina . Warto te audycje stamtąd pobrać, np. za pomocą 4K Video Downloader (darmowy), póki jeszcze tam są - Ch. M. za mówienie prawdy o kontrowersyjnych sprawach bywa na celowniku cenzorów tego portalu. Pozdrawiam J.

      Usuń
    7. Dzięki. Kto nie zna kanału Chrisa, mogę tylko serdecznie polecić 👍

      Usuń
  4. Niektóre z opisanych przypadków może wyjaśnić zjawisko, na razie teoretyczne, w fizyce, które jest szerzej znane jako tunel czasoprzestrzenny, ale ma jeszcze inną nazwę: most Einsteina-Rosena. Plus w przypadku zaginięcia i ponownego odnalezienia Dawn Chester w tym samym miejscu, zjawisko jasnosłyszenia lub telepatii, lub obu naraz, którego doświadczył ojciec dziewczynki. Choć to raczej jasnosłyszenie, sądząc po opisie.
    Dziwne są te zjawiska, naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, lubię takich naukowców, którzy nie boją się tematu i spekulują na ten temat. Mediumizm fizyczny pokazał nieraz, że aporty, czyli teleportacje są możliwe, to samo widzimy z przypadków poltergeistów, kiedy kamienie, które bombardowały dom były widoczne w powietrzu, gdy się zmaterializowały, a potem dopiero przemieszczały się w kierunku budynku. Bezcielesne głosy też dobrze dokumentowano, był taki fizyk, który rozmieszczał mikrofony w całym pokoju, także na różnych wysokościach. Później wykresy komputerowe wykluczyły, że medium był zdolnym brzuchomówcą. Nie tylko barwy głosu postaci były różne, ale i pozycje źródła głosu, też tak wysoko prawie przy suficie gdzie medium nie miał szans się dostać.

      Pozdrówka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.