Dziwne aspekty tajemniczych zaginięć.

 W całym tym świecie paranormalnych wydarzeń natrafiamy na incydenty, które człowieka jeszcze bardziej zaskakują niż temat, który i tak już jest niezwykły. W wielu artykułach można przeczytać, że owa osoba prawdopodobnie została zaatakowana przez dzikie zwierzę, a drapieżnik zabrał zdobycz w swoje miejsce — do jaskini, na drzewo itp. Można się z tym zgodzić, widać to zresztą na filmach przyrodniczych. Jednak co się dzieje ze sprzętem trampa lub myśliwego? żaden niedźwiedź ani puma nie zabierze upuszczonych kijków lub strzelby. Ponadto po takim ataku powinny być ślady walki, a tych brakuje. Nie wierzę, żeby zwierzęta maskowały nie tylko ślady, ale nawet potrafiły zatrzeć te niewidoczne, te, które później psy poszukiwawcze nie potrafią podjąć. Czy mamy tu do czynienia z czymś co jest bardziej złowieszcze? Na pewno tak, gdyby byłoby inaczej, już dawno ktoś wskazałby palcem w odpowiednim kierunku. Tymczasem do dziś tylko gdybiemy, a może Bigfoot? ufonauci? leśne kreatury? dzikie zwierzęta? oraz cały wachlarz zmiennokształtnych postaci. Być może faktycznie nie tylko jeden typ istot upodobał sobie gnębić ludzi, lecz bezpośrednich dowodów nadal brakuje, pozostają tylko opisy wydarzeń i legendy.



Carol Turner zaginęła 3 lutego 1971 roku. Carol była studentką studiów podyplomowych na Uniwersytecie Nowego Meksyku i zapaloną turystką oraz miłośniczką fauny i flory. Wizyta w otoczeniu słynnych kaktusów piszczałkowych, była jej ostatnią wędrówką. Ten przypadek posiada wiele zagadkowych aspektów, między innymi ekipy poszukiwawcze i ratownicy zgłaszali dziwne doświadczenia podczas poszukiwań. Pierwszego lutego Carol zatrzymała się na głównym kempingu dla gości, tego dnia wybrała się na spacer w okolice Dripping Springs, gdzie rozmawiała z rangerem, prosząc o sugestie dotyczące wędrówek. Następnego dnia wybrała się na Bull Pasture w górach Ajo, gdzie wróciła w te  same okolice także 3 lutego. Ta druga wyprawa była ostatnim razem, kiedy widziano ją żywą, pomimo masowych poszukiwań. Szlak Bull Pasture jest opisany jako średniozaawansowany, stopniowo wspina się na krawędź kanionu, z niewielką ilością cienia. Prowadzi przez jakiś czas wzdłuż grzbietu, skąd roztaczają się prawdopodobnie najlepsze widoki w całym Parku. Carol umieściła notatkę za przednią szybą swego samochodu, napisała, że jest samotną turystką i jeśli samochód będzie tam stał 4 lutego, to należy skontaktować się ze strażnikiem parku. Poszukiwania 32-latki były największe w historii parku. 134 osoby szukały przez ponad 3600 godzin, rangersi i wolontariusze pracowali non stop przez dwa tygodnie. Samolot i specjalistyczni ratownicy górscy sprawdzali trudniejszy teren w południowej części gór, nie znaleziono nic. 8 dni po zaginięciu Carol, jeden z poszukujących strażników Parku wyczuł zapach, który znał z wcześniejszych doświadczeń, był pewien, że jest to martwe ciało. Następnego dnia, Hal Koss i inni członkowie jego zespołu potwierdzili ten wyraźny, bardzo silny zapach ludzkich zwłok. Poszukiwania zostały spotęgowane w tym obszarze, jednak bez powodzenia. Dzień później ranger Koss, po obleceniu terenu samolotem patrolu granicznego, poprowadził 8-osobowy zespół poszukiwawczy z powrotem w ten obszar. Ci również potwierdzili zapach w tym samym miejscu, ale tym razem był on mniej intensywny. Inni w grupie opisali ten obszar jako "bardzo dziwny i przerażający". Słowa te zostały utrwalone w oficjalnym raporcie, ale bez dokładnego uzasadnienia co było dziwne i przerażające. Dziś minęło 50 lat od zaginięcia Carol Turner i do tej pory nie znaleziono jej szczątek ani ubrań czy sprzętu. Chociaż jej matka uważała, że mogła zostać uprowadzona podczas wędrówki, nigdy nie było żadnych dowodów, które by to potwierdzały.


Muszę powidzieć, że zapach ludzkich zwłok, fetor gnijącego mięsa bez znalezienia przyczyny jest bardzo niezwykły, zwykle wystarczy iść za nosem, żeby odnaleźć miejsce, w którym się znajduje. Także na sławnym ranczu Skinwalkera coś podobnego miało miejsce, ów zapach utrzymywał się w powietrzu po jednym z najbardziej niezwykłych incydentów.

Fenomen okaleczeń bydła jest stosunkowo dość znany i trwa do dziś, może nie jest tak nagłośniany jak kiedyś, ale coroczne statystyki pokazują, że niewiele się zmieniło. W tym przypadku modus operandi był naprawdę nietypowy, a obecność gospodarzy na pastwisku pokazuje podstępny obraz fenomenu.

 10 marca 1997 r. o godzinie 10:00 rano, dwóch ranczerów rozpoczęło codzienne znakowanie cieląt urodzonych poprzedniej nocy. Pogoda była słoneczna, tu i tam leżał jeszcze śnieg, za ogrodzeniem pastwiska znajdowało się więcej śniegu, co później jeszcze bardziej pogłębiało tajemnicę. Po zważeniu i oznakowaniu następnego zwierzęcia para przeszła około 270 metrów do innego nowo narodzonego cielaka. Towarzyszył im ich pasterski pies rasy Blue Heeler. Około 10:45, pies zaczął warczeć i dziwnie się zachowywać, skupiając się na obszarze, który wcześniej opuścili. Chwilę później wygiął grzbiet, a następnie bez widocznego powodu, zaczął biec przez pola, w kierunku przeciwnym, do którego warczał. To był ostatni widok psa, nigdy więcej go nie widziano. 5 minut później ranczer i jego żona, zauważyli krowę biegnącą gorączkowo wzdłuż linii ogrodzenia, jedną nogę ciągnęła za sobą, jakby była złamana. Ranczerzy udali się w tym kierunku, żeby zbadać, co się stało. Oczom ukazało się niedawno oznakowane cielę leżące na polu, blisko miejsca, gdzie zostało pozostawione około 45 minut wcześniej. Ponad połowę masy ciała brakowało, i chociaż ucha z plastykowym znaczkiem nie można było odnaleźć — wiedzieli, że to cielę przed niecałą godziną było zdrowe.

W ciągu 45 minut, podczas dnia, w odległości 90 metrów do następnej osłony w postaci krzaków, z ranczerami znajdującymi się tylko 250 metrów dalej, coś dosłownie rozczłonkowało 45-kilogramowe cielę. To coś nie zabrało tylko mięsa, ale i wnętrzności zwierzęcia, a także całą krew. W bardzo szybko zorganizowanej akcji, tylko parę godzin po wydarzeniu, na miejsce przybyło dwóch badaczy naukowych grupy NIDS i lekarz weterynarii. Cielę zostało znalezione w pozycji rozłożonej, nie było wcale krwi dookoła, także na trawie pod zwierzęciem. Podczas nekropsji weterynarz był zdania, że do odcięcia ucha wraz ze znaczkiem użyto ostrego narzędzia, prawdopodobnie noża, tę informację potwierdziło później laboratorium patologiczne. Niektóre fragmenty tkanki wyglądały przeżuwane, inne znów  wyrwane. Jeden z najlepszych patologów sądowych w USA stwierdził, że użyto dwóch różnych ostrych narzędzi: ciężkie przypominające maczetę i mniejsze, coś w rodzaju nożyczek. Weterynarz, który przeprowadził nekropsję, stwierdził, że zwierzę musiało się wykrwawić, co jest zwykłym następstwem. W celu przetestowania hipotezy, iż krew mogła wsiąknąć do gleby, NIDS pozyskał około 3 litry świeżej krwi (przybliżona objętość krwi nowo narodzonego zwierzęcia) z lokalnej rzeźni. Krew wylano na ziemię w miejscu znalezienia cielęcia, a później w regularnych odstępach czasu rejestrowano obraz krwi na ziemi. Nawet po 48 godzinach od wylania krwi, czerwona plama nadal była widoczna. W niecałą dobę od zdarzenia, na miejsce przybył doświadczony tropiciel, pomimo przeczesania tereny w promieniu prawie mili od martwego cielaka, nie znalazł żadnych śladów.

Według oceny biegłego, obie kończyny przednie zostały oderwane od swoich naturalnych połączeń z ciałem, tylko skóra trzymała je razem. Chrząstki stawowe na kończynach były częściowo pogryzione i miały kilka odcisków przypominających zęby. Dolna część klatki żebrowej, w tym mostek, oraz wszystkie organy wewnętrzne z jamy brzusznej i klatki piersiowej — brakowały. Pozostałe żebra wyglądały na nierównomiernie ugryzione, z postrzępionymi zakończeniami. Mięśnie otaczające żebra i górna część tylnych nóg zostały odgryzione, pozostawiając cienkie włókna ścięgien i zwisające nerwy. Prawa kość udowa wciąż była połączona więzadłem pośladkowo-udowym, ale lewa została zwichnięta. Głowa nie miała żadnych obrażeń,  brakowało tylko lewego ucha, które zostało odcięte ostrym narzędziem. Lekarza weterynarii, który przybył jako jeden z pierwszych na pastwisko, zauważył:

"Już na pierwszy rzut oka wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z dziwną sytuacją. Na miejscu zdarzenia nie widzieliśmy żadnej krwi ani na ziemi, ani na trawie czy skórze. Żadnych śladów wnętrzności żołądka czy jelit, które byłyby zwykle rozrzucone dookoła. Spora część włosów na głowie cielaka była biała, ale nie było widać żadnych plam krwi, które sugerowałyby, że zwierzę krwawiło. Lewe ucho zostało usunięte przy użyciu ostrego narzędzia, ale większość tkanek miękkich (mięśnie, narządy wewnętrzne) wydawała się usunięta przez rozdarcie i odgryzienie. Klatka piersiowa była całkowicie otwarta, z nierównymi żebrami o nieregularnych końcach. Kilka żeber zostało usuniętych od stawu kręgowego. Paru śledczych przez kilka godzin badało dokładnie całe otoczenie miejsce zdarzenia i nie znaleźli nic, żadnej krwi, włosów, lub jakichkolwiek śladów wskazujących na proces ataku. W tym przypadku nie ma oczywistego wyjaśnienia, w jaki sposób zwierzę zostało zabite. Nie znaleziono żadnych śladów krwi sugerujących zwykłe wykrwawienie. Użycie ostrego narzędzia było jednak wyraźnie wykazane przez zbadanie tkanki lewego ucha. Być może jedna część wydarzenia była wynikiem interwencji człowieka, a żucie, rozrywanie i gryzienie tkanek miękkich są dziełem drapieżników i padlinożerców. Ponadto kość, którą pobraliśmy, ma rany kłute jak po nożycach lub ostrym narzędziu."

Incydent ten budzi tylko następne pytania, dlaczego ktokolwiek to był, nie wziął więcej mięśni, ale za to wnętrzności?. Wygląda na to, że cielę zostało zabite i częściowo zjedzone, brak śladów to sugeruje, że atak musiał się wydarzyć gdzieś indziej a tylko z zwierze zostało z powrotem odłożone w mniej więcej to samo miejsce. Ale gdzie ? jeśli tego miejsca nie odnaleziono. Także weterynarz był zdania, że to nie były dzikie zwierzęta, znaleziono by ślady, a wnętrze cielaka było za bardzo wyczyszczone. Chociaż farmerzy znajdowali się niedaleko, charakterystyka terenu sprawiła, że nie mogli widzieć miejsca, w którym doszło do incydentu, a śnieg wokół pastwiska nie wykazał żadnych odcisków stóp. Grupa NIDS utworzyła scenariusz, jakby miała taka akcja wyglądać, gdyby wykonali ją ludzie (pomijając bezsensowność działania). Wykazano, że byłoby potrzebne przynajmniej 4 ludzi, z których jeden stał na czatach, obserwując działania farmerów. Pozostali trzech,  z urządzeniem do odsysania krwi, nieprzemakalną plandeką i pojemnikami na mięso i wnętrzności musieliby się podkraść na pastwisko, oczywiście będąc przygotowani na atak wściekłej matki. Cała akcja musiałaby być przeprowadzona szybko i z nadzieją, że farmerzy nie przejdą w inne miejsce, skąd by widzieli napastników. A i ci musieliby jakoś przejść tak, że nie pozostawili śladów na śniegu. No i finałowe pytanie: po co to wszystko? Taką akcję można by przeprowadzić w nocy pod osłoną ciemności, na pewno byłoby łatwiej, a i efekt zostałby ten sam. No i po co komuś krew flaki i mięso pozyskiwać w taki sposób? w rzeźni można także zakupić, ale właśnie to jest to pytanie, które stawia się przy każdym podobnym przypadku okaleczenia bydła. W swoim raporcie naukowcy z NIDS nie są przekonani, że cielę zostało zabite przez ludzi, nie wskazują także na innego winowajcę. Nie wiadomo też, co się stało z psem, tak jak uciekł, tak już nigdy nie wrócił. Według zeznań jednego z obecnych jakiś czas później można było wyczuć charakterystyczny zapach gnijącego mięsa, ale znów nie można było wskazać, skąd pochodzi.

 Nie mam pojęcia jak rozwiązać takie zagadki, najchętniej człowiek uwierzyłby w istnienie jakiegoś niewidzialnego świata w którym "lądują" nasi zaginieni i z którego przybywają wszystkie dziwaczne postacie wraz z gnomami, bigfootem i statkami ufo. Jednak dopóki nie mamy dowodów, że takie coś istnieje, pozostaje nam gdybać, tak jak 100 lat temu czynił to Charles Fort. Incydent ten został wspomniany w książce Kellehera i Knappa pt.: "Hunt for the skinwalker : science confronts the unexplained at a remote ranch in Utah". Jednak cały raport dostępny jest w internecie pod tytułem "Three Reports of Unusual Killing and Mutilation of Calves"



                  Copyright : National Institute for Discovery Science


Bart Schleyer był leśnikiem, myśliwym i outdoorowcem jakich mało. Był naukowcem, który w latach 80. pracował dla Grizzly Bear Recovery Project w Parku Narodowym Yellowstone, zanim przeniósł się na północ, na Alaskę. Także jednym z największych na świecie ekspertów w śledzeniu tygrysów. Spędził miesiące w Rosji, pracując nad ratowaniem zagrożonych tygrysów syberyjskich. W sumie całe jego życie kręciło się wokół zwierząt i natury. Swoją edukację skupił na biologii dzikiej przyrody, przeniósł się na Uniwersytet Stanowy Montany, gdzie w 1979 roku otrzymał tytuł magistra. Profesor Don Collins, który przez ponad 20 lat prowadził zajęcia na studiach podyplomowych pod nazwą "Człowiek i środowisko" powiedział kiedyś: "Spośród 42.000 studentów, którzy uczęszczali na te zajęcia, Bart był kimś szczególnym! Znał się na wszystkim, od zwierząt i ptaków po kwiaty, drzewa i krzewy". Spędzał dużo czasu samotnie w górach, przygotowując się do pracy dyplomowej: wzorce aktywności niedźwiedzi grizzly w Yellowstone. Był znakomicie przystosowany do wymagań tej pracy. Aby przeprowadzić takie badania, Bart zastosował techniki chwytania niedźwiedzi na żywo, a następnie zakładał im telemetryczne obroże radiowe, aby monitorować aktywność". Jego doświadczenie w wędrówkach z plecakiem i samowystarczalność nabyta przez lata polowań z łukiem ułatwiały mu pracę badawczą. Pozostawał w górach przez miesiące. Szykował mięso na przynętę, a z grubego drutu robił wnyki, nie tylko znosił trudy fizyczne, ale czerpał z nich przyjemność. Schleyer zorganizował swoje życie tak, aby, jak najwięcej czasu spędzać na łonie natury. Uwielbiał używać tradycyjnego łuku i strzał, które sam robił.

We wrześniu 2004 roku Bart wyruszył na wyprawę po kanadyjskich bezdrożach. Jego ostatni kontakt urwał się, gdy wyczarterowany samolot zostawił go przy jeziorze Reid Lakes w kanadyjskim Jukon. Kiedy samolot wrócił dwa tygodnie później, doświadczony leśnik nie czekał w umówionym miejscu, wcześniej nie poprosił także o przesunięcie terminu. Zaginięcie zostało zgłoszone 30 września, a Kanadyjska Królewska Policja Konna (RCMP) niezwłocznie rozpoczęła szeroko zakrojone poszukiwania, jednak nie znajdując zaginionego. Według RCMP: naukowiec zjadł obiad lub kolację w obozie, a później łodzią popłynął w dół jeziora, znaleziono ją około pół mili od obozu. Policja uznała, że istnieje możliwość, iż Schleyer mógł udać się na pieszą wędrówkę w kierunku autostrady i tym samym przy pogarszającej się pogodzie, postanowiła zakończyć poszukiwania. Dib Williams, przyjaciel Schleyera, był niezadowolony z pracy RCMP i poprosił znajomego pilota, aby podrzucił go do obozu naukowca. Obaj panowie przyjrzeli się okolicy biwaku, gdzie znaleźli porzucony nóż, radio i gaz pieprzowy przeciwko niedźwiedziom, czyżby Schleyer wyszedł na wędrówkę, zostawiając tak kluczowy sprzęt? Około 50 metrów od łodzi, odnaleziono łuk i strzały w ręcznie wykonanym kołczanie, oparte o drzewo, obok worka pełnego sprzętu. Curtis, doświadczony łowca łosi, uważał, że wyglądało to, jak miejsce, w którym łucznik mógłby się rozstawić na zasadzkę, próbując przywołać łosia. Nieco dalej znaleźli maskę kamuflażową, pobrudzoną krwią, a także ludzkie włosy. Poinformowano ratowników. 3 października policjanci i cywilni wolontariusze wrócili na miejsce, aby rozpocząć bardziej szczegółowe przeszukiwanie terenu. Na początku znaleziono tylko ślady niedźwiedzia i wilka, później zauważono czapkę z daszkiem, spodnie kamuflażowe, aparat fotograficzny, część czaszki i kilka małych kości. Wszystkie to znajdowało się około 50 metrów od miejsca znalezienia łuku. Na podstawie uzębienia zidentyfikowano szczątki jako zaginionego naukowca. Znaleziono, sporo odchodów niedźwiedzi, co podsyciło spekulacje, że Schleyer został niespodziewanie zabity i zjedzony przez drapieżnika, podobnie jak to miało miejsce w przypadku słynnego Timothy'ego Treadwella, którego śmierć została uwieczniona w filmie dokumentalnym Wenera Herzoga z 2006 roku, zatytułowanym "Grizzly Man", opartym na pozostawionych nagraniach wideo. Wśród niedźwiedzich odchodów znajdowały się fragmenty kości, ale w pobranych próbkach nie było tkanin. W przypadku Treadwella nie tylko ludzkie szczątki zostały znalezione w treści żołądku niedźwiedzia, ale także duże ilości jego ubrania. Większości ubrań Schleyera nigdy nie odnaleziono. Poszukiwacze byli jednak sceptyczni co do tego, że był to atak niedźwiedzia. Po pierwsze nie było żadnych śladów walki, naruszonej ziemi, ani roślinności. Szczątki znaleziono wśród mchu, gdzie ślady byłyby dobrze zachowane, a jednak takich nie znaleziono. Niemal wszyscy, którzy znali Schleyera, uważają, że był on po prostu zbyt dobrym fachowcem, zbyt czujnym, żeby dać się złapać niedźwiedziowi, jego kapelusz, na przykład, był zupełnie nietknięty. Trudno wyobrazić sobie, że zwierzę zabiło go bez pozostawienia śladów walki na terenie pokrytym miękkim mchem. Atak trwa przez dłuższy czas.  W kominiarce było mało ilości krwi, a w spodniach jeszcze mniej. Jeśli niedźwiedź zaatakuje człowieka, nie zdejmie mu spodni bez ich rozdarcia i nasączenia krwią. Zazwyczaj niedźwiedzie atakują od tyłu, powodując obfite krwawienie, więc dlaczego ubranie nie było przesiąknięte krwią? Niektórzy twierdzą, że niedźwiedź mógł podkraść się do niego i znienacka zaatakować. Jednak patolog z Vancouver, który badał szczątki Schleyera, nie znalazł żadnych nakłuć na czaszce ani śladów zadrapań po zębach. Kiedy niedźwiedzie atakują ludzi, prawie zawsze uderzają w głowę. Finałowe pytanie dotyczy pozostałych części ubrań, których nie znaleziono, gdzie mogą być, jeśli grizzly ich nie zjadł? a wiadomo, że nie zjadł, ponieważ znaleziono by je w odchodach. Wygląda na to, że mężczyzna znalazł się w tym miejscu już martwy lub nieprzytomny i bez ubrań, to by tłumaczyło owe kwestie, z drugiej strony powstają następne znaki zapytania. Jeden z miejscowych leśników zaliczył ten przypadek do najdziwniejszego, z jakim miał do czynienia w swojej 30-letniej karierze. Także był to pierwszy przypadek w okolicy Yukon, o którym kiedykolwiek ktoś słyszał, jakoby niedźwiedź miał zjeść człowieka, ataki zdarzały się, owszem, ale nigdy nie doszło do dosłownego pożarcia ofiary.

Przypadki myśliwych należą chyba do najtrudniejszych do wyjaśnienia, to ludzie, którzy doskonale znają się w lasach. Wiedzą jakie zwierzęta mogą spotkać, a nawet zniesmaczony turysta nie zagrozi komuś, kto trzyma w ręku argument o dwóch wylotach. 49-letni Robert Springfield zaginął 19 września 2004 roku w górach stanu Montana. Tego dnia wybrał się na polowanie, planował sprawdzić pewne miejsce, a potem wrócić do obozu gdzie czekali synowie. Gdy o umówionej porze ojciec nie wrócił, postanowili czekać jeszcze do zmroku, a później powiadomili strażników Parku. Nastąpiła wielka akcja poszukiwawcza z udziałem biura szeryfa, członków rezerwatu Indian, jeźdźców konnych, helikoptera ze specjalnymi kamerami, także psów. Jednak bez skutku, mężczyzna przepadł jak kamień w wodę. Prawie rok później, w październiku 2005, inny myśliwy polował w rejonie, gdzie zaginął Springfield. Jego uwagę przykuła wrona, która krakała — ba! wrzeszczała na całe gardło na jednym z pobliskich drzew. Poszedł w tym kierunku, ponieważ jak później powiedział: czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział. Ptak wydzierał się na całego, nawet gdy podszedł pod samo drzewo. Dopiero, teraz gdy spuścił wzrok, zauważył leżące na ziemi ubrania a obok ludzka czaszka i kości. To były pozostałości po Robercie Springfield. Z artykułu prasowego można było wyczytać, że funkcjonariusze byli dość zdziwieni, ponieważ miejsce to było przeszukane, a obóz ratowników znajdował się trochę poniżej tego miejsca. To nie koniec dziwności, jego buty stały tak, jakby ktoś je starannie odstawił, obok leżał płaszcz, a także jego pasek. Pasek był schludnie pozwijany. Znaleziono także portfel z pieniędzmi i dokumentami, jedynie co brakowało to jego broń — łuk i kołczan na strzały. Pozostają te same pytania, co zawsze. Jeżeli miałoby to być morderstwo na tle rabunkowym, ów ktoś zabrałby i portfel. Co powoduje, że w takich momentach człowiek ściąga buty, zwija swój pasek?

Lemar Pepmuller zaginął 21 listopada 1953 roku. 22-latek wybrał się na polowanie, około 18 mil na południowy zachód od Wallace. Gdy wieczorem nie wrócił do domu, żona powiadomiła policję. Następnego dnia ratownicy przybyli we wskazany rejon, gdzie od kilku godzin padał śnieg. Przez kolejnych kilka dni spadło prawie pół metra białego puchu. Odnaleziony samochód mężczyzny zawężał teren poszukiwania, teraz 60 ratowników skoncentrowało się na przyległym odcinku lasu. Jeszcze tego samego dnia znaleziono zwłoki myśliwego, wystające ze śniegu, obok leżała platforma, na której zwykle ciągnął upolowane zwierzę. Jakiś kawałek dalej leżała druga połowa jelenia. Widocznie Lemar transportował połowę zwierzęcia, kiedy został zaskoczony, tę połówkę zdobyczy jednak nie znaleziono. Nie było także jego strzelby. W artykule z 26 listopada koroner H. O. Mowery oświadczył, że młody mężczyzna zmarł najwyraźniej z wyczerpania. W innej notatce prasowej zauważył, że mogło dojść do zawału serca. Nie wykonano sekcji zwłok, widocznie uznano, że nie ma takiej potrzeby. Co się stało z Lemarem? nie zostało do końca wyjaśnione. Cóż takiego wstrząsnęło mężczyzną, że zmarł na zawał serca? Co się stało z brakującą połówką jelenia? Gdzie jest jego strzelba? Niedźwiedzie o tej porze zapadły już w sen zimowy, a nawet gdyby napadł go niedźwiedź i zabrał upolowaną zdobycz, to przecież zwierzę nie zabierze broni. Padający śnieg zatarł wszystkie ślady intruza. W artykułach nie było żadnej wzmianki o walce, obrażeniach ciała, ale pozostaje fakt, że coś czy ktoś odebrał myśliwemu strzelbę.

15.12.1949 roku Jack i Donald Mc Donald wybrali się na polowanie w rejon Wallawalla, chcieli upolować łosia. Udało im się zranić zwierzę, które tropili przez jakiś czas. Jack szedł z przodu, koncentrując się wyłącznie na krwawym tropie. Donald szedł za nim, obserwując i zabezpieczając okolicę. Po jakimś czasie Jack dotarł do rannego zwierzęcia, gdy odwrócił się, żeby wskazać go przyjacielowi, okazało się, że był sam. Myśliwy zajął się zdobyczą, dopiero gdy dostarczył ją do obozu, zaczął szukać kolegi. Jack szukał przez dwa dni, jednak musiał zaprzestać z powodu mocnej śnieżycy. Gdy nie udało mu się odnaleźć towarzysza, wrócił do miasta, by powiadomić szeryfa. Poszukiwania mężczyzny trwały 7 dni, nie znaleziono absolutnie nic, co by wskazywało na miejsce pobytu zaginionego.

To tylko kilka wybranych przypadków myśliwych, Paulides poświęcił tej grupie całą książkę, być może ludzie ci tak samo, jak fotografowie mają bardziej wyćwiczone oko i byli w stanie podpatrzeć coś, czego nie powinni? To przynajmniej teoria, na którą człowiek trafia, czytając komentarze i sugestie, czy tak jest naprawdę, tego nie wiemy, pozostaje jedynie fakt, że tacy ludzie giną częściej w porównaniu z innymi.

Przez ostatnie kilkanaście miesięcy, czytając i słuchając wszystkiego na temat zaginięć, napotkałem relację o kimś, kto podczas takiej przygody znalazł się w podziemnej kryjówce. Tam widział różne przedmioty jak portfele, pistolety strzelby, torby, ale niektóre z nich były bardzo stare. Pomijając to, że wszystko było zakurzone i wręcz w nieładzie, niektóre z przedmiotów pochodziły z dawnych wieków. Niestety dziś nie pamiętam czy była to tylko anonimowa opowieść, czy zaginięcie kogoś, kogo można sprawdzić na podstawie artykułów prasowych. Jeżeli znów się natknę na ten przypadek, powrócę do niego z pewnością. Dlaczego giną te wszystkie przedmioty? czyżby ktoś je sobie zabierał jako trofea? Nawet ten przypadek z rancza Skinwalkera nie daje spokoju, po co komu kawałek plastyku z ucha cielaka? Nie chodzi tu o to, żeby utrudnić rozpoznanie zwierzęcia, farmerzy wiedzieli, o które chodzi, mogli porównać zapisy z tymi innymi i też by wiedzieli. Po co to zabierać? komu może na tym zależeć?

Komentarze

  1. Z tym cielakiem to mega sprawa --- hmm jak wygląda ten teren skoro mówią był tak przerażający, ale kiedy wracaliśmy teraz godzinę lasem w Bieszczadach a była to godzina pomiędzy 23:24 oj daleki byłem od artykułów z Twojego bloga las był przerażający ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też chciałbym wiedzieć dlaczego ów człowiek użył takiego określenia, co dokładnie go przeraziło. W dziesiątkach , setkach przypadków jakie mi wpadły w ręce od ponad roku tylko raz spotkałem się z podobnym opisem. Wtedy jeden z ratowników ośwadczył później" miejsce, które wybrał na kemping, generowało niesamowite wrażenie.", ale nadal nie ma wytłuaczenia co takiego dokładnie było nie tak. Jak niekiedy jestem w lesie już po zmroku to wolę też nie myśleć o tych zaginięciach, nie dodaje mi to otuchy :) , a Bieszczady to nie lasek za miastem,,,,,,, pięęęęęęękne miejsca, zdjęcia zawsze chętnie oglądam Arku.

      Usuń
    2. Szukam strony przez Google gdzie był szczegółowy raport z incydentu ufo, nie pamiętam czy to było Roswell czy kiedy indziej, ale była nagrana cała rozmowa gdzie jakieś osoby z wojska poszły badać sytuację i nie mogę znaleźć, nie wiem czy strony są usuwane z internetowych włości czu co, to była ciekawa strona. Jakby ktoś coś wiedział i przypadkiem trafił na link do tej strony podziękowałabym dziesięć razy.

      Usuń
    3. Niestety, nie znam tego raportu, jakbym o niego zaczepił, dam znać. Pozdrówka.

      Usuń
  2. Hejka Arek tu "ufoludek" z forum. Czytałem twój artykuł w nieznanym świecie o Mugge i seansach , spirytyżmie . Pisałeś na forum że wybierasz się jeszcze raz na seans. jak tam wyszło coś z tego?.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka Adamie. Byłem u nich po raz drugi jakoś tak późną jesienią. Przez pandemię było też trochę inaczej, było nas o połowę mniej (zachować odstęp), a także z powodu pandemii, zrezygnowano z eksperymentów z ektoplazmą. To była dla mnie wielka szkoda, ponieważ pamiętam jakie wrażenie wywarła za pierwszym razem. Ogólnie było ciekawie jak zawsze, dotyki , aporty szkiełek z uszu , nosa i oczu medium, w sumie szacując około 200 sztuk. Mogłem przeszukać kabinet, Julia jego żona wybiera zawsze jakąś osobę, która ma sprawdzić, czy coś tam nie jest schowane: "bo ludzie w internecie piszą, że nawet tam małe dziecko chowają" to aluzja do pewnego incydentu, kiedy rodzicom zmarłego dziecka podczas seansu wyszła zza kabinetu fantomowa postać małej dziewczynki. Chyba teraz też należę do mafii Mügge, skoro mogę sprawdzić kabinet, każdy kto sprawdza i nic nie znajduje , jest z nimi w zmowie . Pozdrówka

      Usuń
  3. No dobrze to co twoim zdaniem zabija tych ludzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nie mam pojęcia, niekiedy może to być seria niefortunnych wydarzeń które kreują dziwną śmierć czy zaginięcie. Inne przypadki są znów tak dziwne, jak rozbieranie się z ubrań, psy nie potrafią podjąć tropu, tu mamy z smrodem gnijącego mięsa, którego nie można zlokalizować. Wszystko takie dziwne, nie wiem , pozdrówka

      Usuń
  4. Jeśli chodzi o sprawę okaleczeń bydła, zastanawia mnie fakt, ze po zabiciu tych zwierząt, pozostawiane/podrzucane są one spowrotem, tak jakby komus/czemus zależałoby na tym, aby zostały one znalezione...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jest jak piszesz, wygląda na to że komuś zależy na tym. Jeżeli byłby to jakiś nie największy zwierzak jak puma, ryś, to bierze zdobycz w swoje miejsce, żeby samemu, jak i małym dać zjeść, a tu? Zwierzęta są zabierane w jakiś nieznanych celach i odstawiane nieżywe z powrotem na pastwisko, ale po co? NIDS na swojej stronie ma także pewien raport o okaleczonej krowie, która przeżyła gehennę. Muszę znów poczytać, bo nie pamiętam już szczegółów.

      Usuń
  5. Uwielbiam ten blog, codziennie sprawdzam, czy jest coś nowego :) Czekam na kolejne opowieści :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo, miło mi to słyszeć. Kończę właśnie o facetach w czerni, wprawdzie to tylko wycinek całego fenomenu, może nastąpi kontynuacja w szerszym zakresie tych dziwacznych postaci

      Usuń
    2. Panie Arku jeszcze o WiB (Kobietach w Czerni),czy też czarnookich dzieciach...
      WiB mało znane zjawisko.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. W tym tygodniu planuję poprawić art. do nieznanego świata, tylko o przypadkach missing411 z Europy, ale w następnym zrobię według prośby. Miło mi, pozdrawiam :)

      Usuń
  6. Zabija ich czynnik pozaludzki. Dlatego też nie kierujmy się tu ludzką logiką. Kojarzy mi się koncepcja predatora albo autonomicznych maszyn, które pracują dla nadzorców ludzkiej hodowli, o której pisał Salvador Freixedo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem również przekonany że mamy tu do czynienia z czynnikiem pozaludzkim, może nawet pozaziemskim. Takie przypadki "predatora" są liczniejsze, mam jeszcze chyba 2 takie. Chyba pan z mitologii też posiadał atrybuty stania się niewidzialnym. Ganiał zwierzęta powodując PANiczny strach, gdzieś czytałem że to od niego wywodzi się to słowo.
      Nie znam tego tekstu Salvadora Freixedo, gdzie mógłbym o tym poczytać?

      Usuń
    2. Laserow moze uzywaja, albo jakiejs nowoczesnej technologii a`la mikrofale z mikrofalowki, nie widac ich a jednak sa, istnieja tylko ludzkie oko nie jest w stanie tych wiazek wychwycic. Testy na ludziach sie dzieja od zawsze, ostatnio szczepionki i ludzie dopiero zaczna odczuwac prawde na wlasnej skorze. Jest mnostwo przypadkow zaginiec ludzi i nie tylko. Nagłe ataki serca, te zwierzeta moze umieraja w ten sposob, wiazka czegos, impuls w serce.

      Usuń
    3. Już znalazłam chodziło mi o The Rendlesham Forest Incident.

      Usuń
    4. Unknown. Chris Marks który był security na ranczu Skinwalkera też uważa że to jakaś tajna technologia wojskowa. Wiesz, to i owo jest do zrobienia, może mają taką technologię, trudno mi o tym coś powiedzieć nie mając więcej informacji. Jeżeli jakieś komórki wojskowe mają taką technologię, to są oni bardzo dobrze ukryci i na pewno nie podlegają bezpośrednio prezydentowi. "On naprawdę ma tylko świecić dyplomacją, resztę załatwią tajne komórki", ok , zgadzam się z takim powiedzeniem, nie wiem, nie wiem, ale może wszystko do tej pory szło po myśli USA tylko dlatego że pewne osoby chciały żeby dokładnie tak się działo ,,, hmmm. Pozdrówka.

      Anonimowy. No teraz jak napisałeś to coś świta :)

      Usuń
  7. Mieszkałam jakiś czas dosłownie pod Bieszczadami.
    Tam się naprawdę coś dziwnego dzieje, ale co, trudno stwierdzić.
    Widziałam w nocy za drzewem taki czerwony punkcik na niebie, nisko nad niebem, nie ruszało się, stało w miejscu jakby zawieszone nisko nad horyzontem. Nad ranem ten punkcik zniknął, następnego dnia już go tam nie było. Potem widziałam jakiś dziwny samolocik helikopterek sobie latał blisko balkonu na którym stałam, całkiem dziwne rzeczy się działy, fantastyczne, sci-fi.
    Czy to były halucynacje, czy wytwór mojego umysłu nie wiem, ktoś jakieś wałki robi i nas okłamuje. Może tam gdzieś wojsko stacjonuje i to oni robią te wałki i oni testują broń na ludziach, targeting individual, niskie częstotliwości, haarp, to wszyztko się realnie dzieje i trzeba o tym mówić głośno nawet.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.