Zaginięcia - kilka przypadków o narciarzach.

 Biorąc pod uwagę, że corocznie tysiące fanów sportów zimowych odwiedza góry, nie powinno dziwić, że i ci ulegają niesamowitym przygodom, szczęście, jeśli tylko na przygodzie się kończy. Ten przypadek znalazłem na portalu "Outside" niezajmującym się zaginięciami, tym bardziej interesujący jest opis, który pozwala porównać z innymi przypadkami. Artykuł pochodzi z kwietnia 2021 roku i poniżej podaję go w skróconej wersji:


"15 marca wybraliśmy się na narty do Eldora, tym razem tylko w trójkę, Hatcher został w domu, nie czuł się dobrze. Podczas powrotu do domu sprawdziłam telefon, na którym było kilka wiadomości. Pierwsza z nich to SMS od Hatchera, pisał, że poradził sobie z rozstrojem żołądka i że zdobył jedną z przepustek parkingowych, których ośrodek wymagał z powodu COVID-19, i że "prawdopodobnie wkrótce się zobaczymy!". Z dziennika telefonu wynikało, że próbował 8 razy do mnie dzwonić, a potem napisać SMS-a. W tym momencie dodzwonił się do ojca, to, co usłyszeliśmy w samochodzie, było przerażające. Hatcher był rozkojarzony, na skraju łez i nie miał pojęcia, co robi. Wciąż pytał nas, jak się tam znalazł i dlaczego tam jest. Powiedział, że widzi nasz samochód — ten, w którym aktualnie podróżowaliśmy, oddalony od niego o około 11 (!!!) kilometrów — zaparkowany na parkingu. Powiedział, że zejdzie, uruchomi go i wróci do domu. Shawn, mój mąż, ze strachem w głosie powiedział wtedy: "Nie, Hatcher, my mamy samochód, my nim podróżujemy. Zostań tam, wracamy po ciebie." Hatcher powtórzył ten sam bezsensowny plan, a my wiedzieliśmy, że coś jest bardzo nie tak. Zawróciliśmy do Eldory tak szybko, jak tylko się dało. Cały czas trzymaliśmy Hatchera na linii, a jednocześnie skontaktowaliśmy się z wieloletnią przyjaciółką rodziny, która pracuje w Eldora Nordic Center, na wschodnim zboczu góry. Poprosiliśmy ją, aby zaopiekowała się synem, to pomogło złagodzić naszą panikę, ale nadal nie mieliśmy pojęcia, co się stało. Podczas 15-minutowej jazdy, dyskutowaliśmy o tym, co mogło być przyczyną. Nastolatek to nastolatek, mieszkamy w Boulder County, tutaj trawka jest legalna — czy Hatcher zaćpał się tak, że stracił orientację? A może wystąpił u niego epizod psychotyczny? Niewykluczone, biorąc pod uwagę, że w rodzinie były kiedyś jakieś zaburzenia psychiczne. Dziwne, ale nie przyszło nam na myśl, że mógł uderzyć się w głowę. Powinniśmy byli od razu o tym pomyśleć, tam, gdzie mieszkamy, urazy wstrząsu mózgu są bardzo częste. Dzieci zaczynają jeździć na nartach i rowerach górskich już w szkole podstawowej. W szkole średniej ci młodzi sportowcy są już zażyłymi ryzykantami, wiem, że, dzieci kilku rodzin, które znam, doznały wstrząsu mózgu. Urazy głowy stanowią do 20 procent, z 600.000 rocznych urazów narciarskich i snowboardowych w Stanach Zjednoczonych. 22 do 42 procent wszystkich urazów głowy związanych z jazdą na nartach jest na tyle poważnych, że skutkuje utratą przytomności lub klinicznymi objawami wstrząśnienia mózgu. My mieliśmy szczęście — ani Hatcher, ani nasz najstarszy syn, Scout, nigdy nie mieli takiego urazu. Po przybyciu do Eldory, w centrum sportowym znaleźliśmy Hatchera. Widać było, że nic mu się nie stało; nawet jego kask był bez zadrapań. Ale moje średnie dziecko, które lubiło zgłębiać skomplikowane tematy, takie jak egzystencjalizm i historię obu wojen światowych, nie mógł sobie przypomnieć wieku swojej siostry, ani swojego wzrostu i wagi - "Mam pięć stóp i 185 funtów" Na pewno też dziwił się, dlaczego rodzina gapiła się na niego z przerażonymi minami. No, może dlatego, że pomylił się co do wieku siostry, a jego waga to 130 funtów. Hetcher myślał też, że Trump nadal jest prezydentem. Wkrótce został przetransportowany do kliniki. Pojawiły się pytania: Jaki jest dzień? Co się stało? Gdzie ja jestem? Dlaczego mam założony ten kołnierz na szyję? Ustalono, że doznał wstrząśnienia mózgu; nie wiadomo jak, nikt nie zauważył wypadku, jednak to najbardziej prawdopodobny uraz jeżdżąc na nartach. Oczywiście, ludzie gapili się, ponieważ, syn wyglądał na pijanego. Hatcher powiedział, że musi skorzystać z toalety, więc Shawn go tam zaprowadził. Kiedy skończył, Shawn musiał iść, więc kazał Hatcherowi wrócić na krzesło, i czekać na niego. Kiedy Shawn wrócił, zastał Hatchera błąkającego się bez celu. Kiedy go zobaczył, powiedział: "Tato! Dlaczego tu jesteś?" Później, czekając na wyniki tomografii komputerowej, jego zachowanie zaczęło się robić coraz dziwniejsze. Ubrany w fartuch co około 40 sekund podnosił rękę, spoglądał na zegarek i pytał: "Czy dziś jest poniedziałek? Czy ja dziś pracuję? Potem, patrząc na swój fartuch i szczypiąc kawałek materiału, zapytał: "Co to jest?". Gdy w końcu opuściliśmy pokój i udaliśmy się do holu, potrząsnął głową i powiedział: "Aha! Jestem na izbie przyjęć?" To wszystko było takie dziwaczne. Ale to, co naprawdę mnie ujęło, to kiedy próbował poskładać do kupy to, jak znalazł się w szpitalu.

"Więc patrol mnie znalazł i zadzwonił do was?" powiedział. "Nie, to ty do nas zadzwoniłeś, a my przyjechaliśmy po ciebie." "Ojej. Tak mi przykro, że musieliście to zrobić." "Nie przejmuj się tym, Hatch. To nie był żaden problem. Kochamy cię." "Cóż, dziękuję wam za uratowanie mnie. Sam bym sobie nie poradził."

Wygląda na to (choć nigdy się tego nie dowiemy), że nikt nie widział upadku, gdy uderzył się w głowę i stracił przytomność. Nikt nie zauważył, jak oszołomiony dzieciak podniósł się po upadku i nikt nie słyszał strachu w jego głosie, gdy wołał swoich rodziców. Zadzwoniłam na oddział neurologii Uniwersytetu Kolorado. Dr Christopher M. Filley, dyrektor wydziału neurologii behawioralnej, pomógł mi zrozumieć, co mogło się stać.

"Z tego, co mi Pani powiedziała, syn nie wydawał się wystarczająco ranny, aby skłonić kogoś na stoku do zatrzymania się i sprawdzenia, jak sobie radzi" - powiedział. "Ponieważ wydaje się, że nikt nie może dostarczyć żadnych informacji o zdarzeniu, a ponieważ on sam nie pamięta, co się stało, nie można z całą pewnością ustalić, co właściwie miało miejsce. Jeśli jednak miałbym spekulować, to jest prawdopodobne, że Pani syn mógł uderzyć się w głowę i doznać wstrząśnienia mózgu, a następnie znaleźć się w ostrym stanie konfuzji, co oznacza, że był przytomny, ale nie w pełni przytomny. Osoba w takim stanie mogłaby prawdopodobnie zejść z góry i wezwać pomoc, ponieważ mózg czasami wraca do względnie automatycznych zachowań — tego co wie, że należy robić, na podstawie powtarzających się doświadczeń z przeszłości."

Według tomografii komputerowej Hatcher nie doznał krwawienia ani stłuczenia, a jedynie wstrząśnienia mózgu, być może dlatego, że miał założony kask. Po 24 godzinach jego stan poprawił się znacznie, chociaż nadal nie pamięta nic z dwóch dni poprzedzających uraz, tylko przebłyski z feralnego dnia i niewiele z dnia następnego."


Nie mam zamiaru dyskredytować lekarzy, jedynie wskazać na niektóre punkty wyróżniające tajemnicze zaginięcia. Jeden z takich widzimy zaraz na początku — oddzielenia się od grupy — w tym przypadku kłopoty z żołądkiem. Nikt nie wie jak to działa, ale w wielu innych przypadkach tak właśnie zaczyna się feralna przygoda. Trudno powiedzieć czy na stoku uległ upadkowi, nie widać tego po śladach na kasku, ani nie znalazł się nikt, kto by potwierdził upadek mężczyzny. Hetcher miał szczęście, że posiadał resztkę świadomości umysłu, pozwalającej na wybranie numeru telefonu. Komfort posiadania komórki niech jednak nie łudzi, dr James McGrogan ( przypadek opisany w art. z 23 kwietnia) był wyśmienitym sportowcem, człowiekiem, który ze względu na zawód, musi umieć podejmować decyzje podczas stresu. Ponadto miał ze sobą wszystko wraz z telefonem i zapasowymi bateriami, żeby sobie poradzić, gdyby zaszła taka potrzeba. Wszystko na nic, jego kask wykazał masywne ślady uderzenia, a przy tym nawet nie zjechał na swoim splitbordzie, był w drodze do góry. Do dziś nie wiemy, czy był to cios, czy upadek z wysokości.


W lutym 2018 roku kanadyjski kapitan Straży Pożarnej Constantinos Filippidis udał się na narty z przyjaciółmi do resortu narciarskiego Whiteface Mountain. W pewnym momencie już pod koniec wypadu oznajmił, że zjedzie na parking, by z samochodu zabrać swój telefon komórkowy..... Filippidis zaginął. Rozpoczęła się akcja poszukiwawcza, w której oprócz wyszkolonych ratowników wzięli udział także przyjaciele i żona strażaka. Nie znaleziono żadnego śladu, ustalono jedynie, że zaginiony nie dotarł do samochodu, gdzie nadal znajdował się jego telefon komórkowy. 6 dni później dzwoni telefon — to Filippidis, znajduje się w Utah, ponad 3000 kilometrów od miejsca zaginięcia. Nie pamięta wiele, jedynie to, że kierowca ciężarówki, który go wiózł, oświadczył, że dotarli do stanu Utah i że to koniec jego trasy. Co się działo przez ostatnie dni, pozostaje zagadką. Strażak przypomina sobie tylko, że cały czas czuł się znużony, niezdolny do myślenia, co chwilę zapadał w sen. Przy sobie miał kartę kredytową, którą zapłacił nowy telefon, następnego dnia próbował przypomnieć sobie numer telefonu żony. Z opisu jego zachowania widać, że znajdował się w stanie odurzenia lub jakiejś choroby niepozwalającej na trzeźwą analizę sytuacji. Gdzie był, co robił przez tyle dni? nawet po ponad roku nie był w stanie sobie przypomnieć. Próbowano znaleźć kierowcę ciężarówki, którą jechał — bezskutecznie. Także przycięte włosy strażaka budzą zdziwienie — tym bardziej że Filippidis nie przypomina sobie, żeby był u fryzjera.

                                            Constantinos Filippidis


Inny przypadek dotyczy Georga Carter. George jest członkiem Narodowego Patrolu Narciarskiego, co oznacza, że jest wyjątkowo dobrym narciarzem. Wyznaczniki Stowarzyszenia są wysokie, między innymi wymaga się, aby być w stanie zjechać na nartach ze stoku z 100-kilogramowym człowiekiem na awaryjnych sankach. Aby to zrobić, trzeba być w doskonałej kondycji fizycznej, być silnym i bardzo bezpiecznym na nartach. A takim jest George Carter bez wątpienia. Tego dnia, w maju 1950 roku, Carter planuje wejść na górę z grupą przyjaciół, a następnie zjechać na nartach. Po żmudnym wejściu, około południa docierają na szczyt. Następnie, po rozkoszowaniu się widokiem, każdy zakłada narty i rozpoczyna się spektakularny zjazd na dziewiczym śniegu. Robią krótką przerwę, George sugeruje, że pojedzie przodem i poczeka na resztę za zakrętem, aby zrobić im zdjęcia. George jedzie w dół, a grupa czeka chwilę, aby dać mu czas na przygotowanie się do zrobienia zdjęć. Narciarze docierają na zakręt, ale nigdzie nie widzą mężczyzny. Nie ma go tam, jak uzgodniono. Rozglądają się dookoła, może sobie z nich żartuje? Znajdują ślady w głębokim śniegu, dokładnie tam, gdzie chciał czekać. Ślady pokazują, że tam był, znajdują pudełko, z którego włożył rolkę filmu do kamery. Następnie ślady nart prowadzą w innym niż zamierzonym kierunku. Przyjaciele zeznali później, że to, co znaleźli, było bardzo dziwne, jak obłąkany zjazd "na krechę" w dół stromej góry. Coś, czego tak doświadczony narciarz, jak George nigdy by nie zrobił. Ślady prowadzą prosto przez kilka dużych skał, przez które George musiał skakać z pełną prędkością. Jego przyjaciele podążają śladem, który prowadzi prosto do klifu i w dół do kanionu, obawiają się najgorszego. Ekipa ratownicza rusza na poszukiwania zwłok. W wąwozie szuka się go przez następne 3 tygodnie. Wszędzie leży świeży śnieg, muszą być przecież ślady upadku. George Carter widocznie nigdzie nie spadł. Nie odnaleziono go do dziś.

             Widok na St. Helens, miejsce zaginięcia Georga Cartera. Copyright: Ted S Warren/AP


Przypuśćmy, że każdy z nich uderzył się w głowę, to co z ludźmi, którzy zaginęli na przykład w dwójkę? Linda Arteaga i jej brat zgubili się podczas spaceru, przeżywając w lesie kilka strasznych dni. Linda twierdziła, że nie była sama: "Widziałam ludzi. Poprosiłam ich o pomoc, ale zachowywali się tak, jakby mnie nie słyszeli". Pamięta, że patrzyli w jej stronę, ale nie odpowiedzieli ani słowa. Ukrywali się w krzakach. "To byli dziwni ludzie, bardzo dziwni..." czy Linda i jej brat mogli doznać urazu głowy jednocześnie? Dr Michael von Gortler i jego córka Makana także zaginęli razem, mieli telefony, mogli zadzwonić. Gdyby jeden z nich doznał kontuzji, zawsze ten drugi może pójść / zadzwonić po pomoc, chyba że także druga osoba doznała tego samego. 

Powyższe dwa przypadki nie miały nic wspólnego z wyprawą na narty, jednak lista zaginionych narciarzy tu się nie kończy.Lowell Linn i jego przyjaciel Harry Holcomb wybrali się na  górę Mount Rainer, żeby pohasać po dziewiczym śniegu. 23-letni Linn, świeżo upieczony inżynier, dostał zatrudnienie w jednej z najlepszych firm lotniczych na świecie — Boeingu. W maju 1957 roku przeprowadził się do Seattle skąd potrzeba tylko godzinę drogi samochodem do największych gór Ameryki Północnej. Lowell Linn kochał góry, kochał przebywać na świeżym powietrzu. Ostatniego listopada, punktualnie o siódmej rano, para ruszyła zboczem góry. Ubrani w rakiety śnieżne z nartami na plecach, planowali wejść na wysokość prawie 2300 metrów. Wspinaczka przebiegła sprawnie, ubrano narty i panowie wystartowali z pełnym entuzjazmem. Harry jechał jako pierwszy, mniej więcej w połowie drogi zatrzymał się i czekał na kolegę. Czas mijał, a mężczyzny nie było, czyżby pojechał innym szlakiem? Po dłuższej przerwie Harry zjechał do miejsca, skąd zaczęli wędrówkę. Tu znów czekał, a pogoda zaczęła się pogarszać. Gdy Lowell nie pojawił się, powiadomił strażników. Służba Parków Narodowych stanęła w obliczu burzy śnieżnej, właściwie śnieżyca zaczęła się w momencie, gdy Harry wyczekiwał przyjaciela. Poszukiwania przerwano 2 grudnia, spadło ponad 120 cm śniegu, ponadto gęsta mgła utrudniała widoczność. Nie znaleziono ani mężczyzny, ani nic z jego wyposażenia - plecak, narty, rakiety śnieżne — wszystko zaginęło. Sądzono, że wiosną, gdy stopnieje śnieg, góra wyda jego zwłoki, tak się jednak nie stało, pozostaje zaginiony do dziś.

I jeszcze przypadek Stevena Kubackiego, który zaginął na nartach na jeziorze Michigan. Ślady prowadziły po śniegu w kierunku środka jeziora, a tutaj nagle się urwały. Utonięcie - sprawa oczywista, tylko problem w tym, że półtora roku później Steven obudził się na łące, z cudzym plecakiem i w nieswoich ubraniach....


Komentarze

  1. Ludzi przenosi w inne miejsca lub coś w rodzaju międzyświatów/innych rzeczywistości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według szamanów różnych kultur właśnie tak jest. To mają być między - światy, światy gdzie można się spotkać z bogami, ze zmarłymi itp.

      Usuń
    2. Mnie nigdy nic niezwykłego nie spotkało. Zdarzyło się to jednak mojej mamie podczas spaceru z psem i to w terenie domków jednorodzinnych sąsiadujących z małym laskiem. Szła znaną trasą, było troszkę mgliście. Minął ją jakiś dziwny samochód techniczno wojskowy po czym stwierdziła, że jest w całkiem innym miejscu. Było to jakieś 500m dalej. Opowiadała mi to bezpośrednio po spacerze z wielkim przejęciem. Ja prawie spadłem z krzesła bo w tym czasie akurat czytałem wersję pdf książki "Magiczna rzeczywistość" - był to początek w którym był poruszany wątek błędu. Historia chłopaka który miał wrócić na pole po jakąś część ale zniknął w lesie na bodajże 4h. Taka synchronizacja w czasie. Pamiętam, że czytałem tą historię z 2 razy pod rząd. Było to w listopadzie 2018 (11-15). Było to dziwne tym bardziej, że nikomu nie wspominałem o tym że taką książkę czytam.

      Usuń
    3. To fajna synchronizacja w czasie, kto wie czemu się tak niekiedy dzieje, niekiedy mam wrażenie, że może to człowiek w jakiś sposób wywołuje swoimi myślami ? Ale nie jest to taka łatwa teoria, gdyby tak było, jak wiele marzeń, myśli stałoby się faktem. Chyba sobie przypominam, że przygodę Twojej mamy czytałem u naszego przyjaciela - Arka M.?

      Usuń
    4. Pisałem o tym zdarzeniu w którymś z komentarzy na fb. Ja to odebrałem jako swego rodzaju manifestację tego zjawiska - przekaz zrozumiałem tak - "to co czytasz nie jest fantastyką, a tutaj masz dowód". Z tego by też wynikało, że to potrafi widzieć o czym myślimy, może też to o czym czytamy...

      Usuń
    5. Tak, ludzie często mają uczucie, że to jest dowodem jakby na potwierdzenie swoich przekonań albo tego, co się akurat robi / czym się człowiek interesuje. Już nieraz ktoś, kto wyglądał za UFO na niebie, stawiał sobie w duchu prośbę o ukazanie i w tym momencie gdzieś tam światełko na niebie odpowiedziało mruganiem. Parę razy czytałem już o takich próbach, ale sam nigdy nie próbowałem.

      Usuń
  2. Kolejnym wątkiem ktory sie powtarz są "dziwni" ludzie widziani w momencie zbłądzenia. Kim są, ów dziwni ludzie..?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego, co ja widzę po różnych przypadkach to, to że występują jakby dwa rodzaje postaci, nie ważne, jaką przyjmują formę. Ci pierwsi pomagają w przeżyciu aż do momentu, kiedy zaginiony zostaje odnaleziony, a ci drudzy mają już bardziej zróżnicowany wygląd, ale jaki jest ich plan?, dlaczego to się dzieje? pozostaje wielką tajemnicą. Jeśli chodzi o wytworzenie strachu u ofiary, to z folkloru i innej dziedziny znamy tzw. wampiry energetyczne, może coś z tego rodzaju ?

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.