Tajemnicze zaginięcia w towarzystwie innych ludzi.

W świecie tajemniczych zaginięć ludzi, którzy zniknęli bez śladu, nie ma chyba dziwniejszych przypadków niż te, kiedy to ofiary rozpłynęły się jakby w powietrzu, przechodząc do królestwa wielkich tajemnic. Ludzie, którzy jeszcze przed chwilą byli w towarzystwie innych, zaginęli, zniknęli bez słowa, nie będąc w stanie lub z innych powodów nawet zawołać o pomoc.


15 grudnia 1949 roku Jack i Donald Mc Donald wybrali się na polowanie w rejon Wallawalla, chcieli upolować łosia. Po dłuższym czasie udało im się zranić zwierzę, które tropili przez jakiś czas. Jack szedł z przodu, koncentrując się wyłącznie na krwawym tropie. Donald szedł za nim, obserwując i zabezpieczając okolicę. Po jakimś czasie Jack dotarł do rannego zwierzęcia, gdy odwrócił się, żeby wskazać go przyjacielowi, okazało się, że był sam. Myśliwy zajął się zdobyczą, dopiero gdy dostarczył ją do obozu, zaczął szukać kolegi. Jack szukał przez dwa dni, jednak musiał zaprzestać z powodu mocnej śnieżycy. Gdy nie udało mu się odnaleźć towarzysza, wrócił do miasta, by powiadomić szeryfa. Poszukiwania mężczyzny trwały 7 dni, nie znaleziono absolutnie nic, co by wskazywało na miejsce pobytu zaginionego.


                                Pike National Forest.


84-letni profesor teologii o nazwisku Dr. Maurice Dametz był znany głównie ze swojej retoryki religijnej, siarczystego języka i wielu pism, w których opisywał swoje przekonanie o nadejściu Antychrysta. Dametz stał się jednak bardziej znany nie z powodu przekonań, lecz ze swojego dziwnego zniknięcia. Kiedy nie wygłaszał wykładów na temat nadejścia diabła, lubił oddawać się swojej pasji zbierania minerałów. Owego dnia w 1981 roku przebywał w Pike National Forest, w Douglas County, Colorado, gdzie wraz ze swoim przyjacielem Davidem McSherry, polował na topazy. Dametz miał 84 lat i problemy zdrowotne z kolanami, te sprawiły, że potrzebował pomocy partnera, który go woził. Innymi słowy, nie był to jakiś żwawy młody diabeł, który mógłby po prostu uciec w każdej chwili. David McSherry pomagał udać się staruszkowi do jakiegoś miejsca, a potem sam w pobliże szukał ciekawych stanowisk do kopania. Po jakimś czasie zabierał go i ruszali w nowy rejon. Tego dnia wszystko szło gładko, nic nie wskazywało, że nastąpi coś dziwnego. Spędzili wiele godzin na kopaniu w różnych miejscach, było już po południu, gdy niebawem postanowili wracać. David zazwyczaj nie oddalał się zbytnio, i regularnie, co około 15 minut, nawoływał do przyjaciela, sprawdzając sytuację — tak zresztą robił już zawsze. W jednym z ostatnich miejsc dzieliło go tylko niecałe 50 metrów od emeryta. Po 10 minutach po tym, jak odstawił go w nowym punkcie, zawołał do niego, lecz tym razem nie otrzymał odpowiedzi. McSherry zaciekawiony brakiem reakcji powrócił na miejsce, gdzie powinien znajdować się Dametz. Było niemożliwe, żeby sam odszedł na taką odległość, by mógł go nie słyszeć, jego stan na to nie pozwalał. Jednak widząc puste miejsce, McSherry pomyślał, że może próbował wrócić do samochodu, ale tam też go nie było. Powiadomiono władze, które po kilkudniowych intensywnych poszukiwaniach nie znalazły ani Dametza, ani jego narzędzi, krwi, czy innych śladów świadczących o tym, że został zaatakowany przez zwierzę lub padł ofiarą przestępstwa. Dametz po prostu był tam w jednej chwili, a w następnej zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Do tej pory nie znaleziono ani jego szczątków, ani ubrań czy narzędzi. Nie znaleziono niczego, co mogłoby sugerować, że Maurice Dametz w ogóle tam był. Warto wspomnieć, że miejsce zaginięcia znajdowało się w rejonie zwanym "Diabelską Głową" (Devil’s Head), które od dawna znane jest w folklorze rdzennych mieszkańców jako miejsce nawiedzone, zamieszkane przez złe duchy, i również szczyci się innymi dziwnymi zaginięciami. Dokąd udał się dr Dametz i jak mógł dotrzeć tak daleko o własnych siłach, że nie słyszał wołania przyjaciela? Dlaczego psy poszukiwawcze zawiodły w tym przypadku dziwnego zaginięcia?


W Sequoia National Park gdzie między innymi w tajemniczy sposób zaginął strażnik Randy Morgenson i Andrew Thackerson, doszło do kilka spektakularnych przypadków także z udziałem najmniejszych. Trzy lata po tym, jak Andrew zniknął z parkingu w obecności dorosłych, Amy Jackson i jej rodzice udali się do Parku spędzić kilka dni na polu namiotowym. W sobotę, 13 sierpnia 1966 roku rozbili namiot, zjedli kolację i po męczącym dniu położyli się spać. W nocy, w jakiś sposób, malutka, półtoraroczna Amy opuściła namiot, i to tak, że nikt tego nie zauważył. Wezwano policję i rangerów, tego samego dnia przysłano psy i wsparcie lotnicze. Sytuacja nie wyglądała beznadziejnie, jak daleko umie odejść dziecko mające 18 miesięcy? nie będzie szła przecież cały czas, szybko się zmęczy. Jednakże pod koniec pierwszego dnia poszukiwań, ratownicy byli zaniepokojeni, nie znaleźli żadnych śladów, a psy nie potrafiły złapać zapachu. Służba Parku Narodowego wezwała FBI, ponieważ sprawa wyglądała podejrzanie. Osiemnastomiesięczna dziewczynka znika w nocy z namiotu, poszukiwacze i psy nic nie znajdują, a rodzina twierdzi, że nie słyszeli, jak i kiedy wyszła. Służby specjalne FBI wysłały dodatkowe helikoptery i agenta, który przyglądał się całej akcji. Prawie czterystu ludzi szukało dziewczynkę. Odnaleziono ją czwartego dnia, zwłoki leżały u stóp masywu skalnego, kilometr od namiotu. Miejsce to było przeszukiwane kilkakrotnie, przyczyną śmierci miało być wyczerpanie. Nie do wiary, że dziewczynka była tak blisko a psy nie podjęły tropu.


Przeglądając notatki archiwisty Nieznanego — Charlesa Forta można znaleźć kilka innych dziwnych przypadków, które świadczą o tym, że spontaniczne dziwne zaginięcia nie są wymysłem współczesnych autorów a miały miejsce już zawsze, niezależnie od kultury i czasów.


"Benjamin Bathurst kontrolował zaprzęgi konne, które miały odbyć daleką trasę z Niemiec do Anglii. W obecności stajennego i swojego sekretarza obchodził jeden z zaprzęgów, na chwilę zniknął z ich pola widzenia, nigdy więcej go nie widziano."

"Chicago Tribune z 5 stycznia 1900 roku opisuje zdarzenie w Battle Creek, Michigan. Młody pracownik tartaku wykonywał swoje czynności w biurze w wewnątrz budynku, gdy pewnym momencie wstał od swojego stołu i pobiegł do tartaku. Od tego momentu, nikt go więcej nie widział, przepadł jak kamień w wodę. Przeszukano okoliczne lasy, ratownicy sprawdzili wszystkie możliwe miejsca, policja prawie że rozebrała tartak. Nie znaleziono najmniejszego śladu"


Owen Parfitt prowadził dzikie życie jak na standardy zwykłego człowieka. Opowiadał historie ze swojej młodości, w których nie brakowało piractwa, wielkich bitew i licznych kobiet. Wprawdzie większość ludzi była sceptycznie nastawiona do jego opowieści, lecz to nie powstrzymało go od opowiadania o czasach swojej świetności. W latach sześćdziesiątych XVIII wieku Owen Parfitt miał sześćdziesiąt lat i był teraz prawdziwym kaleką, niektórzy uważali, że jego dziki tryb życia dał mu się we znaki. Mieszkał ze swoją starszą siostrą w Shepton Mallet, w południowo-zachodniej Anglii. Dla człowieka, który przywykł do swobodnego ruchu między jedną a inną przygodą, paraliż musiał być ciężkim brzemieniem. Przeglądając różne artykuły, zauważyłem, że daty niekiedy nie zgadzają się ze sobą, niektóre piszą o czerwcu 1763 roku, podczas gdy inne umieszczają wydarzenie 5 lat później. Niezależnie od tego, pewnego ciepłego wieczoru Owen Parfitt chciał usiąść na zewnątrz. Ze względu na jego praktycznie całkowitą bezruchliwość, potrzebował pomocy siostry i sąsiada, aby przenieść go na krzesło na frontowej werandzie. Kiedy siostra wróciła do domu, Owen siedział spokojnie na krześle, mogła go widzieć z okna. Po drugiej stronie drogi, w niewielkiej odległości od domu, pracowało kilku robotników rolnych, nie byli daleko, mężczyzna mógł ich słyszeć, przyglądał się ich pracy, a oni widzieli jego. Gdy wieczorem zbliżała się burza, kobieta wyszła na werandę, by zabrać go z powrotem do środka, jednak zastała tylko puste krzesło. Wiedząc, że sam nie mógł się nigdzie ruszyć, zapytała pracowników farmy, czy widzieli kogoś, kto by po niego przyszedł, ci jednak nikogo nie widzieli. Spanikowana siostra poprosiła o pomoc robotników rolnych i sąsiadów, aby przeszukali okolicę. Nie było możliwości, żeby Owen sam odszedł, więc wydawało się, że łatwo go znajdą. Niewiarygodne, ale nigdy nie natrafiono na ślad kalekiego mężczyzny. Z biegiem czasu tworzono opowieści o tym, co się z nim stało, być może  porwał go diabeł lub piraci, aby skłonić go do wyjawienia lokalizacji zakopanego skarbu. W 1813 roku podczas prac budowlanych znaleziono ludzki szkielet, opowieści ożyły na nowo, okazało się jednak, że szczątki należały do nieznanej kobiety. Zaginięcie Owena pozostaje jedną z najbardziej intrygujących zagadek południowo-zachodniej Anglii.


 9-letni Kevin odszedł tylko od stołu, by podnieść piłeczkę pingpongową, zaginął tak samo niespodziewanie i szybko jak wielu innych. Kevin Oye spędzał wakacje wraz z rodziną i innymi członkami Zrzeszenia Kościelnego w Elkhom Creek (Wyoming). Tego dnia grał z rodzeństwem w ping-ponga, gdy piłeczka została uderzona za mocno i wpadła w krzaki, Kevin pobiegł ją poszukać. Trwało to dłuższą chwilę, po tym, gdy chłopak nie wrócił, rodzice zaczęli go szukać. Coraz więcej ludzi przyłączało się do poszukiwań, członkowie Zrzeszenia, jak i wczasowicze, którzy przebywali w pobliskich domkach kempingowych. Kevin cierpiał na epilepsję i był niemową, co pogarszało jego szanse na przeżycie i utrudniało odnalezienie. Lokalny departament szeryfa i leśnicy od razu wezwali psy poszukiwawcze. Ponad trzy tysiące ochotników i profesjonalistów poszukiwało chłopca, a cała akcja zdawała się nabierać absurdalnych aspektów. Niektórzy wolontariusze uważali, że widzieli chłopca, ten jednak uciekał na ich widok. W artykule z 29 lipca 1971 roku można wyczytać, że pewna kobieta postawiła jedzenie na stole na zewnątrz swojego kempingu, które po 20 minutach zniknęło. Niektórzy poszukiwacze snuli chęci pozostawienia jedzenia w lesie i w ten sposób schwytać zaginionego. Miejsce wokół kempingu wspomnianej kobiety było obserwowane, jednak nikomu nie udało się zobaczyć złodzieja pożywienia. W tym samym artykule poszukiwacze opisali, że znaleźli szałas z sosnowych konarów i odciski w igłach, które sugerowały, że Kevin mógł tam spać. W innym miejscu znaleziono podobną budowlę, częściowo z kamieni i gałęzi, kto mógłby to zrobić i w jakim celu? — nie było wiadomo. Psy poszukiwawcze nie podjęły tropu, dlatego poszukiwacze od razu podjęli działania jak najbardziej wydawać się może efektywne. Żeby nie opuścić ani jednego metra przeszukiwanego terenu, szukano, robiąc coś w rodzaju ludzkiego łańcucha. Po 9 dniach poszukiwań znaleziono chłopca, był nieprzytomny, leżał nieruchomo na ziemi. Po delikatnym obudzeniu posłusznie dał się zabrać, noszami transportowano go do najbliższej drogi. Chłopak miał zadrapania na twarzy i ramionach, brakowało mu jednego buta. Kevin Dye został zabrany do lekarza, który stwierdził, że stracił 12,5 kilograma wagi, według jego opinii — nie przeżyłby w lesie następnych dwóch dni. Kevin w pełni wyzdrowiał, nigdy nie opisał co się z nim działo przez te dziesięć dni. Paulides w swojej pracy na temat tego przypadku wspomina o dwóch innych przypadkach, kiedy wolontariusze znaleźli w lesie podobne szałasy, chodziło o ośmioletniego Derricka Engbretsona i Dennisa Johnsona, oboje chłopców nigdy nie odnaleziono. Także znikanie jedzenia pozostawionego przy kempingach nie jest czymś nowym, chociaż nikt się tym chyba nigdy za bardzo nie przejmował, w końcu tyle zwierząt gustuje się w ludzkich przysmakach. Zastanawia stwierdzenie lekarza, który twierdził, że Kevin nie jadł nic od chwili zaginięcia, jeżeli nie on zabrał jedzenie, to kto? W okolicy roiło się od ludzi, którzy poszukiwali chłopaka, każde dzikie zwierzę zdążyło zaszyć się daleko i głęboko przed gromadą ludzi wołających imię Kevina.


25 stycznia 2002 roku, Chris Thompkins i jego trzech kolegów z pracy wracało poboczem autostrady numer 85, niedaleko Warm Springs w Georgii. Szli gęsiego w odległości około 15 metrów. Obok nich znajdowało się ogrodzenie z drutu kolczastego, które otaczało bagnistą, prywatną posiadłość. Chris szedł na końcu ich małej grupy; kiedy kolega odwrócił się jakiś czas później, Chrisa już nie było. Wrócili do miejsca, gdzie byli pewni, że młody mężczyzna był jeszcze z nimi. Przeszukali ścieżkę wzdłuż ogrodzenia. Znaleźli kilka monet i narzędzi, które należały do Chrisa, a także jeden z jego butów. Lokalny szeryf zarządził poszukiwania, które wykazały na ogrodzeniu z drutu kolczastego niebieskie włókna tekstylne, które później przypisano dżinsom Chrisa. Wygląda na to, że dwudziestolatek najpierw został w jakiś sposób znokautowany, a potem wleczony w kierunku płotu, przy czym zawartość jego kieszeni oraz jeden but pozostały po stronie drogi. Włókna na drucie kolczastym świadczą o kierunku, w którym można by się spodziewać, znaleźć Chrisa, jednak to teren gdzie nikt nie chodzi, jeżeli nie musi. Bagna i jadowite żmije skutecznie odstraszają ludzi. Rok później, właściciel gruntu znalazł drugi but, zwłok nie odnaleziono do dziś.


                                                          Chris Thompkins.


W latach 50 ubiegłego stulecia, w katolickiej Etiopii miało dojść do zagadkowego zaginięcia z udziałem syna dygnitarza. Po II wojnie światowej i wycofaniu wojsk Włoch, sytuacja w kraju zaczęła się normalizować. Teraźniejszość nie była aż tak stabilna, dlatego ministrowie, wojskowi wysokiej rangi i ich rodziny mieszkali w miejscach dobrze strzeżonych. Nie były to twierdze, ale dobrze pilnowane osady, gdzie nikt niezauważony nie miał prawa wejść. Opowieść pochodzi od syna ministra spraw wewnętrznych, który wiele lat temu opisał ją z detalami, jakie jeszcze pamiętał. On i jego towarzysz bawili się na dziedzińcu osady, gdy kompan zaginął w dziwnych okolicznościach. Sytuacja stała się nader dziwna. Zapytani żołnierze nie widzieli małego, lecz niezwłocznie zaczęli szukać, chodziło przecież o syna czterogwiazdkowego generała. Szukano tygodniami, nikt go nie widział, nikt nie zauważył nic podejrzanego. W grę wchodziła opcja uprowadzenia, ale gdy nikt się nie zgłaszał z żądaniami, teoria zaczęła tracić sens. Po pół roku chłopak miał się pojawić na dziedzińcu, dokładnie tym samym skąd zaginął. Był zdezorientowany, jakby odurzony, ubranie miał na sobie ciągle te same. Po jakimś czasie gdy przyszedł do siebie, nadal nie umiał uwierzyć, że nie było go tak długo, dla niego minęło tylko dni. Syn generała opowiedział, że uprzejmi mężczyźni zaprosili go na podróż. Znalazł się w jasno oświetlonym pomieszczeniu, gdzie znajdowało się także wiele innych dzieci. Byli tam ludzie z całego świata i różnych ras, mówiono w tym samym języku, lub przynajmniej mówiono w taki sposób, że rozumiano się nawzajem. Młody dziwił się, dlaczego tak jest i skąd biali ludzie znali jego mowę. Pomieszczenia były inne niż te, które znał, np.: drzwi chowały się w ścianach. Wszystko zdawało się koloru białego, na ścianach znajdowały się panele z przyciskami, a gdy ktoś je nacisnął, poniżej wyjeżdżał zbiornik. Zabrano go do miasta, czegoś takiego jeszcze nie widział, latające pojazdy, a wszystko nieskazitelnie czyste. Następny czas spędził w wysokim budynku, powiedziano mu, że zostanie tu na jakiś czas. Jego pokój był krainą cudów, był tam przycisk, który po uruchomieniu zmieniał cały wygląd pomieszczenia. Za każdym przyciśnięciem wizerunek prezentował pejzaż morskiej plaży, kamienistej równiny lub innego miejsca. Pewnego czasu przyszedł po niego ów znany już mężczyzna, zabrał go ze sobą i tak wrócił do osady. Oczywiście nikt nie uwierzył w jego opowieść, w katolickiej Etiopii mogło to znaczyć tylko jedno — zabrano go do księdza, by ten przeprowadził nad nim akt egzorcyzmu. Nie zmieniło to treści rzekomych przeżyć i pozostało jedyną taką przygodą przez następne lata. Narrator był w kontakcie ze swoim przyjacielem jeszcze przez kilka lat, aż ten ukończył studia fizyczne.

Ta niecodzienna opowieść zostaje niepotwierdzona, dziś trudno znaleźć innych świadków lub zapisy, które by ją poświadczały. Nie sposób nawet znaleźć artykuły prasowe sprzed 70 lat, w których mogłyby być wzmianki o incydencie. Pozostaje jedynie opowieść syna ministra. Czy w nią wierzyć lub nie, pozostawiam do wyboru. Chcę tylko zwrócić uwagę, że takie osobliwe relacje znamy z innych przypadków tajemniczych zaginięć, jak choćby przypadek małego Johna Doe, który twierdził, że istota — robot wyglądała jak jego babcia, której później iskry sypały się z głowy. Przypadek ten został opisany w jednym z artykułów Nieznanego. Świata. Może nie chodzi o fantazyjne twory dzieci, które chcą zabłysnąć super opowieścią. Jestem przekonany, że z powodu takich relacji, prędzej zostałyby wyśmiane przez rówieśników, niż przyniosły jakieś korzyści. Być może jakaś forma czegoś, pomogła im przeżyć. Forma, która pod postacią dziecka, psa, niedźwiedzia pomogła przetrwać aż do momentu odnalezienia. Tak naprawdę nikt trzeźwo myślący nie uwierzy w opowieść z Etiopii, ale Steven Kubaki, który wrócił do naszej czasoprzestrzeni po półtorarocznym zniknięciu, jak i inni są przypadkami potwierdzonymi, chociaż nigdy do końca ich nie wyjaśniono. Niekiedy wydaje się, że fenomen manipulacji czasem działa też w drugą stronę. W kwietniu 1977 r. kilku chilijskich żołnierzy pod wodzą kaprala Armando Valdesa pilnowało bydło na pustyni Pampa Lluscuma. Wczesnym rankiem, wartownik zauważył na niebie dwa jasne punkty, które zbliżały się do ziemi, wyglądało na to, że chciały lądować. Valdes wraz z innymi wzięli broń i poszli sprawdzić, co się dzieje. Gdy dochodzili do rzekomego miejsca, bydło wyglądało jakby sparaliżowane. Miejsce lądowania emitowało białe światło, ale na razie wzgórze zasłaniało widok. Gdy podeszli bliżej, znad wzgórza pojawiła się kula białego światła, odbezpieczono broń, a wtedy orb zgasł. Zapanowała ciemność, wraz z orbem zniknął też dowódca. Po około 15 minutach pojawił się ponownie w miejscu, w którym zniknął. Całkowicie zdezorientowany majaczył coś niezrozumiale, ledwo co trzymał się na nogach, a chwilę później stracił przytomność. Jego twarz była pokryta kilkudniowym zarostem, którego przed zaginięciem nie posiadał. Późniejsze ustalenia ujawniły, że zegarek wskazywał 4:30, czyli czas, kiedy zaginął, a kalendarz w zegarku wskazywał datę — pięć dni do przodu. Wyglądało na to, że dla kaprala czas biegł o wiele szybciej podczas zaginięcia. Gdy w naszej czasoprzestrzeni minęło tylko 15 minut, tam, gdzie on przebywał, minęło kilka dni. Czy była to podróż w czasie? Zegarek mógłby być w jakiś sposób zmanipulowany czy zepsuty, to prawda, jednak jego zarost na twarzy mówi za siebie, trudno tu powiedzieć o jakimkolwiek defekcie. Armando Valdes twierdził, że nie pamięta, co się wydarzyło. Ufolodzy są zdania, że kapral został zabrany na pokład UFO.


                                                    Stella Wong.


Przypadków tajemniczych zaginięć ludzi w towarzystwie innych jest bardzo dużo, prawdopodobnie w innej części powrócę do tego zjawiska, które pokazuje przebiegłość fenomenu. Ów fenomen potrafi w jakiś sposób wpłynąć na swoją ofiarę, która w pewnym momencie chce się odłączyć od towarzystwa, a chwilę później przepada bez śladu. Tak jak w przypadku mężczyzny, który wybierał się na wspólne wędrowanie z kolegami z wojska. Byli żołnierze zjechali się na umówione miejsce, wieczorem przed wędrówką uczcili swoje spotkanie w jednym z pubów. Wtedy jeden z nich stwierdził, że wyjdzie przed drzwi zaczerpnąć świeżego powietrza, nie potrzebował nikogo do towarzystwa, ofertę odmówił. Na zewnątrz znajdowały się kamery, które zarejestrowały jego wyjście, jednak gdy wyszedł poza obraz jednej i już nie wszedł w pole następnej. Nie zauważono także innych ludzi, napadu, nawet poszlak jakiegoś ataku, jakby się rozpuścił w powietrzu. Do tego przypadku wrócę bardziej szczegółowo w innej sekcji. Właśnie takie irracjonalne przypadki cechują dziwne zaginięcia. To samo przytrafiło się Williamowi Hurley, który z przyjacielem oglądał mecz, gdy poczuł się bardzo źle. Zadzwonił do przyjaciółki, by go odebrała, wyszedł ze stadionu dzwoniąc ponownie, narzekając na samopoczucie. Kobieta, będąc już w drodze, zapytała go o miejsce w którym miejscu czeka. William nie znał się w Bostonie, ale w telefonie było słychać głos (prawdopodobnie przechodnia), który podał dokładny adres lokalizacji. Mężczyzna musiał zakończyć rozmowę z powodu rozładowania baterii, nie był to problem, ponieważ przyjaciółka była prawie już na miejscu. Jak stwierdziła później, między zakończeniem rozmowy a jej przybyciem minęło zaledwie 30 sekund. William jednak zdążył zniknąć, jego telefon znaleziono na miejscu, był tak pogruchotany, że tylko na podstawie numeru serii można było go zidentyfikować. Później próbowano nawet dokonać porównawczego zniszczenia na innym aparacie, jednak nawet gdy ciężki samochód najechał na telefon, nie stwierdzono tak masywnych zniszczeń. Inny przypadek, który mam na swoim wirtualnym biurku dotyczy zaginięcia dotyczy Stelli Wong, niestety nie mam jeszcze wszystkich informacji, które mnie interesują, żeby zabrać się za ten incydent. Nie mniej pasuje on do zaginięć w towarzystwie. 45-letnia Stella Wong zaginęła 23 grudnia 2018 roku na szlaku Crothers Woods Trail, w Toronto w Kanadzie. Wędrowała oznaczonym szlakiem z przyjacielem, gdy z nieznanych powodów zostali rozdzieleni, Stella zaginęła. To właśnie ten punkt, który mnie interesuje; w jaki sposób doszło rozdzielenia? Jej ciało zostało odnalezione w pobliskiej rzece, co nie rozwiązało zagadki a tylko nasunęło następne pytania. Najwyraźniej towarzysz Stelli współpracował przy dochodzeniu i nigdy nie został w konkretny sposób podejrzany o zabójstwo. Nie wykazano żadnych urazów lub widocznych przyczyn śmierci, zginęła przez wyczerpanie organizmu. Stella Wong nie mogła się zgubić w tym miejscu, znała je jak własną kieszeń, należała do grupy kolarzy górskich i bardzo dobrze znała szlaki w okolicy. Samochód parkowała zawsze w tym samym miejscu, można by powiedzieć, że znała tu wszystko na pamięć, dlaczego nagle zgubiła towarzysza a później zmarła w dziwnych okolicznościach? Notabene, duża, duża większość enigmatycznych zaginięć, które kończą się śmiercią, ma coś wspólnego ze wodnymi zbiornikami, czy to rzeka, bagno czy jezioro — to już nie gra roli. Tak było także w tym przypadku. 

Kilka dni temu wędrując w górach rozmyślałem na ten temat, czy ludzie są tak podatni na sugestie odnośnie do oddzielenia się od innych na krótko przed zaginięciem? Niewątpliwie, gdy spojrzymy na przedziały wiekowe, od razu widać, że tajemnicze zaginięcia najczęściej dotyczą małych dzieci. Od 2 do około 5 lat. Naprawdę nie wiem, ale tak sobie pomyślałem, że możliwie dzieje się tak dlatego, że w tym wieku ich umysł bezkrytycznie przyjmuje perswazje czegoś czyhającego na okazję. Tak jak głosy słyszane w głowie w przypadkach z pierwszego artykułu przez dorosłych, tak samo coś takiego mogą słyszeć dzieci, naiwnie udając się w tym kierunku. Inaczej nie mogę tego sobie za bardzo wytłumaczyć, dlaczego przychówek nagle, bez słowa udaje się w las? bez słowa opuszcza w nocy namiot, lub po wyjściu z samochodu biegnie jak strzała w las znikając w niewytłumaczalny sposób. Myślę, że do tego wątku jeszcze powrócimy...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.