Niebezpieczne..... jagody.

 W świecie tajemniczych zaginięć jedną z dziwnych grup są ci, którzy wybrali się na...jagody. Powiązanie może wydawać się dziwne i tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego akurat ta grupa ludzi często ginie, jednak czytając przypadki, nie można tego przeoczyć. Ktoś by pomyślał, że na przykład drwale lub piknikowicze, których jest tak wiele w lasach i Parkach, częściej mogą się zagubić, ale ci nie rzucają się w oczy w statystykach. Fenomen potwierdzają stare podania ludowe, poszukiwacze runa leśnego już zawsze ginęli nagminnie niż inni. W wielu tekstach odradza się ludziom chodzenia w pewne miejsca, obwiniając za zaginięcia leśne duchy, elfy i masę innych tajemniczych stworzeń.


Jednym ze starszych przypadków odnośnie do tajemniczego zaginięcia podczas zbierania jagód, dotyczy 6-letniej Lillian Carney, która zaginęła w stanie Maine w 1897 roku. Według wypowiedzi rodziców dziewczynka zniknęła w ciągu kilku sekund, dosłownie w odległości paru kroków. W poszukiwaniu brało udział kilkuset ludzi, jednak początkowo bezskutecznie. Pomimo tego, że las "grzmiał" nawoływaniem imienia dziewczynki, Lillian zawieruszyła się na dobre. Tym razem rodzice mieli szczęście, odnaleziono ją w stanie oszołomienia przypominającego trans. Na pytanie, co się z nią stało, zdezorientowana dziewczynka odpowiedziała, że była w takim miejscu w lesie, gdzie przez cały czas jej pobytu świeciło słońce. Było to dość dziwne stwierdzenie, zważywszy, że pogoda w czasie jej zniknięcia była częściowo pochmurna. Lillian znajdowała się otoczona gęstym baldachimem koron drzew, zaginęła na około 46 godzin. Czym było owe ciągłe "światło słoneczne", które widziała, i jakie znaczenie miało ono w zaginięciu Lillian? Czy było to jakieś uprowadzenie przez UFO, czy tylko jej wyobraźnia? Prawdy nigdy się nie dowiemy.

Podobny przypadek dotyczy 3-letniej dziewczynki o imieniu Alice Rachel Peck. W dniu 25 sierpnia 1898 r. Alice wyszła z domu, żeby dołączyć do matki, która w bezpośrednim sąsiedztwie zbierała jagody, lecz do niej nie dotarła. Rozpoczęto szeroko zakrojone poszukiwania zaginionego dziecka, które trwały 3 dni, i nie natrafiając na żaden ślad. 28 sierpnia, została odnaleziona w dobrym stanie zdrowia około 8 km od miejsca, w którym zniknęła. Tak jak w pierwszym przypadku, znajdowała się w swego rodzaju transie, nie mniej, kiedy powróciła do przytomności była w stanie opowiedzieć, że wędrowała boso wzdłuż opuszczonej drogi. Dziewczynka została odnaleziona bez butów i czepku, szczególnie brak butów aż kłuje w oczy, kiedy dochodzi do dziwnych zaginięć. Kiedy zapytano ją, jak udało jej się pokonać serię stromych spadów i ogólnie trudny teren, udzieliła kryptycznej odpowiedzi: "Pomógł mi Czarny Człowiek", który, jak twierdziła, prowadził ją i przeniósł przez przeszkody. Kim był ten "Czarny Człowiek" i co spowodowało, że zaginęła tuż przed swoim domem? Czy było to zwierzę lub coś innego? Nie wierzę, żeby sobie zmyśliła taką historyjkę albo odgapiła ją od kogoś, żeby być "kimś szczególnym" jak niekiedy czytam w komentarzach. Mała Alice nie mogła wiedzieć, że 61 lat wcześniej, w miejscu oddalonym o tysiące kilometrów inny trzylatek zaginął w podobny sposób, a po odnalezieniu opowiadał o tym jak Czarny Mężczyzna zabrał go do innego świata.


Ten przypadek pochodzi z bardzo starego kwartalnika - "Magikon" z 1840 roku. Wydarzenie miało miejsce w 1837 roku, w szwajcarskim kantonie Uri, leżącym w środkowej części kraju. Autor najpierw opisuje niezamożną rodzinę Littli: dziadek, młode małżeństwo i ich dzieci w wieku 3 i 2 lat, którzy mieszkali pod wspólnym dachem. Owego dnia rodzina znajdowała się na pastwisku górskim niedaleko Stug. Tej niedzieli dorośli poszli do kościoła, a przy dzieciach pozostał 60-letni dziadek. 3-letni chłopak pobiegł wraz z innymi rówieśnikami do pobliskiego lasku nazbierać poziomek. Senior z młodszym bratem na ręku towarzyszył im z początku, jednak maluch stał się tak niecierpliwy, że dziadek postanowił wrócić do domu, by go nakarmić. Podczas szykowania jedzenia, do chałupy weszła kobieta, która twierdziła, że słyszała w lesie krzyk dziecka. Dorośli natychmiast udali się w to miejsce, lecz poza drewnianym pojemnikiem na owoce, nie było tam nikogo. W następnych minutach zwołano około dziesięciu dorosłych, którzy przeczesali ten mały lasek, bez skutku. Po powrocie rodziców urządzono następne poszukiwania, matka i kilku innych zostali nawet całą noc w lesie, jednak nie znaleziono żadnych śladów. Uważano, że chłopak albo wpadł do potoku, albo został porwany przez złego ducha. To drugie miało się już nie raz wydarzyć w wyższych partiach gór. We wtorek 12 osób przeczesywało las, we środę 7 osób kontynuowało poszukiwania. Tego dnia, o godzinie 17 tej, dwóch nastolatków zauważyło dziecko bawiące się kamieniami. Zaprowadzili chłopaka do domu, skąd wysłano gońca do rodziców. Ci oczywiście przybyli natychmiast, 3-latkowi brakowało czapki oraz butów, pończochy na stopach były całkowicie przedarte. Ojca rozpoznał od razu, matkę jednak dopiero po dłuższej chwili. Sprawiał wrażenie zażenowanego, narzekał, że jest słaby i na ból w okolicach klatki piersiowej. Na pytanie, co się z nim działo, mały opowiedział o wysokim mężczyźnie ubranym na czarno, który dźwignął go jedną ręką za kark i w taki sposób niósł przez las. Wtedy zgubił obuwie i czapkę. Gdy zaczął krzyczeć, nieznajomy powiedział, żeby był cicho, ponieważ nic mu się nie stanie. Słyszał wołanie matki. Chciał krzyczeć, ale zostało mu to uniemożliwione. Później przez to miejsce przeszedł jeden z poszukujących, lecz ten jakby ich nie widział. Chłopak opowiadał, że był w niebie, widział biały most, ładne białe domy, ludzie grali na instrumentach i tańczyli. On także brał w tym udział, zapamiętał też dwa białe konie. Zapytany, czy spał w tym czasie?, odpowiedział, że spał na ziemi. O deszczu, który padał przez dwie ostatnie noce, nic nie wiedział. Innych szczegółów nie pamiętał, uważał, że nie był daleko, ponieważ spał bezpośrednio przy potoku. Do "Czarnego Mężczyzny" nie chciał wracać, ale będzie prosić anioła-stróża, żeby mógł znów odwiedzić niebo. Autor relacji opisuje dziecko jako zdrowe, nie przechodziło dotąd ciężkich chorób, może trochę zamknięte w sobie, woli udzielać się z rodzicami niż rówieśnikami.

                                                            Magikon - magiczny kwartalnik



2 lipca 1940 roku 9-letni Simon Skogan spędzał dzień na zbieraniu jagód ze swoim dziadkiem w pobliżu miasta Tuelon, niedaleko Winnipeg w Kanadzie. Jak doszło do zaginięcia? nigdy się nie dowiemy, w kilku artykułach czytałem, że zniknął niespodziewanie: "W pewnym momencie chłopiec po prostu zniknął, a dziadek nie był w stanie wyjaśnić, jak to było możliwe, skoro szli razem." Natychmiast rozpoczęto poszukiwania chłopca, w które zaangażowano nawet kanadyjskie wojsko. Bezpośrednio po zaginięciu, w regionie spadł szczególnie silny i ulewny deszcz, i chociaż poszukiwania trwały nadal, a wojsko pozostało w tym regionie przez blisko miesiąc, to nagła zmiana pogody znacznie je utrudniła. Warto nadmienić, że teren zaginięcia był otoczony bagnami i mokradłami — preferowana okolica, jeśli chodzi o szybkie i enigmatyczne zaginięcia. Kilka lokalnych plemion zaoferowało pomoc swoich tropicieli, próbując odnaleźć młodego chłopca. Ci stwierdzili, że słyszeli o "kimś, kto żyje w lesie i odżywia się jagodami". Jeden z tropicieli uważał nawet, że widział tajemniczą osobę, kimkolwiek była, uciekła na jego widok. Co dziwniejsze, wielu rolników z tego regionu twierdziło, że "często zdarzało się, że rankiem ich krowy były wydojone prawie do sucha". Simon Skogan pozostał zaginiony do dziś.


Mabel Moffitt i jej mąż zaprosili znajomych na wspólne zbieranie jagód, ci jednak odmówili z powodu braku czasu. Para pojechała sama w rejon Gilmore Creek, gdy Moffittsowie nie wrócili do domu, ich przyjaciele zgłosili zaginięcie. Policja stanowa natychmiast zorganizowała poszukiwania i pierwszego dnia znaleziono martwego Earla Moffitta leżącego na szlaku turystycznym. Mabel została odnaleziona jakiś czas później w odległości dwóch mil od tego miejsca, skąd zabrano ją do szpitala. 55-latka nie umiała sobie przypomnieć, co się stało. Ten przypadek również jest interesujący, ponieważ jedna osoba doznała zawału serca i zmarła na miejscu, a drugą odnaleziono żywą dwa dni później. Co spowodowało atak serca? Dlaczego Mabel nie wróciła do samochodu wezwać pomoc? Czy była w ogóle w stanie racjonalnie myśleć? Wydaje mi się, chociaż nie ma na to dowodów, że zawał serca mężczyzny i odurzenie małżonki zostało wywołane przez ten sam fenomen.


Rodzina Pike wybrała się w okolice św. Norberta na jagody. Pani Pike zeznała później, że 5-letni syn — Jack, jak tylko wysiadł z samochodu, ruszył prosto w las, nie oglądając się za siebie. Wtedy oczywiście nie zastanawiała się o tym, ale wyglądało to tak, jakby coś czekało dokładnie tam, gdzie poszedł. Krótko po tym, jak zniknął z pola widzenia, usłyszano niepokojący krzyk. Wołanie jakby było zdławione w pół słowa. Małżeństwo w biegu przebyło niecałe 90 metrów do mniemanego miejsca. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie byli w stanie odnaleźć dziecka. Poszukiwania pięciolatka trwały 4 dni i były największe w historii tego regionu. Ponad 2 tysiące ludzi zrewidowało każdy krzak, drzewo, rzekę i wszystko dookoła — nie znaleziono nic. Dopiero wieczorem czwartego dnia odnaleziono nieprzytomnego chłopca, pod jednym z krzaków po drugiej stronie rzeki. Przewieziono go do szpitala, gdzie udało się ustabilizować jego stan. W pewnym momencie Jack obudził się, widząc ojca, powiedział: cześć tato. Wyglądało, że stan zdrowia jest zadowalający, odnośnie do tego, co przeżył, jednak nastąpiło pogorszenie i chłopak zmarł kilka godzin później. Ratowników najbardziej dziwiło — jak dziecko mogło dostać się na drugi brzeg rzeki. Nie znaleziono żadnych śladów, które mogłyby sugerować uprowadzenie.

Takie przypadki jak ten znamy bardzo dobrze ze starszych podań, kiedy zagubieni ludzie wracali po kilku dniach w stanie oszołomienia, opowiadając niebywałe historie o wróżkach, elfach i innych światach i to było ich ostatnią opowieścią — w niektórych przypadkach zmarli kilka dni później.

Nieraz ratownicy są zdesperowani, widząc znikome szanse na przeżycie, zwłaszcza kiedy dziecko miało ubrany tylko podkoszulek i spodnie, a na dworze temperatury spadają do zera i poniżej. Tak właśnie przydarzyło się jesienią trzyletniemu Keithy, kiedy w nocy bywa naprawdę zimno. Odnaleziono go po trzech dniach i dwóch nocach, fakt, że przeżył to cud, a jego opowieść była jeszcze dziwniejsza. Nocą padał deszcz ze śniegiem, jednak widocznie pogoda nie miała wpływu na stan jego zdrowia. Chłopak twierdził, że duży niedźwiedź grzał go swoim ciałem, a w dzień przynosił mu jagody. Czuł się wyśmienicie, co dziwiło medyków i po kilku godzinach spędzonych w szpitalu, wrócił do domu. Nikt nie brał poważnie wypowiedzi dziecka, coś takiego nie istnieje. Wiadomo, dzieci mają wybujałą wyobraźnię i wymyślają sobie przyjaciół. Trzeba jednak przyznać, że żaden wyobrażony przyjaciel nie ogrzeje go, deszcz, śnieg i niskie temperatury to nie żarty. Nikt z ratowników nie powiedział wtedy tego głośno, ale żaden z nich za bardzo nie wierzył, że po trzech dniach znajdą go żywego.


4 sierpnia 1932 roku 7-letni Wesley Piatote zbierał jagody z matką i babcią. Późnym popołudniem, Wesley oddalił się nieco od kobiet, które w pewnym momencie usłyszały dwa krzyki. Kobiety najpierw szukały same, jednak szybko zaalarmowano władze. Mimo że szukało go ponad 50 mężczyzn, głównie na koniach, nigdy go nie odnaleziono. To, co jest charakterystyczne w tej sprawie, to krótkie krzyki, które pochodziły od Wesleya. Jeśli ktoś lub coś go zaatakowało, to co skróciło, stłumiło krzyki? Czy było to zwierzę? - chyba nie, nie znaleziono śladów krwi lub wleczenia, prawdopodobnie coś lub ktoś miał na tyle przytomności umysłu, by stłumić jego głos, który mógłby zdradzić ich położenie.


Przypadek 3-letniego Gary'ego Baileya to kolejne ponure i intrygujące spotkanie z nieznanym, podczas którego chłopiec zniknął tuż pod nosem swoich rodziców. Rodzina przybyła do Spears Mountain w stanie Maine rankiem 17 lipca 1954 roku, aby spędzić dzień, zbierając jagody. Chłopiec odłączył się od rodziców, nie informując, że zamierza iść w inne miejsce, a krótko potem nie odpowiadał na wołania. Kilka minut później rozpoczęto poszukiwania. Jak donoszą gazety, w poszukiwaniach brało udział 500 osób, od policji i straży pożarnej po harcerzy i mieszkańców. Około 24 godzin po zaginięciu małego chłopca, dwóch poszukiwaczy usłyszało płacz. Ostatecznie odnaleźli zaginionego 3-latka po przeciwnej stronie góry Spears Mountain, od miejsca, w którym zaginął. To był odległy, niebezpieczny teren, który uznano za niemożliwy do przebycia pieszo w ciemnościach dla tak małego dziecka. Jak udało mu się dotrzeć w ten rejon w ciągu 24 godzin? Musiał się wspiąć na górę mierzącą 426 metrów wysokości, niewątpliwie dla samotnego trzylatka, który nie był obeznany w terenie, nie lada wyczyn. Chłopiec nie był w stanie powiedzieć, co się z nim stało i jak się tam dostał, do dziś pozostaje tajemnicą.


                         Niezliczone motywy - dzieci i leśne duszki . Malowidło Charles Hutton / Getty Images 


W Luumäki w Finlandii, 19 sierpnia 1965 roku, czterech członków rodziny Kuninga zbierało jagody w okolicznych lasach. Wprawdzie byli razem, ale zbierano na dość dużym obszarze, w każdym razie starano się przebywać w zasięgu wzroku. Około południa owego słonecznego dnia ojciec, Matti Kuninga, stwierdził, że usłyszał coś dziwnego dochodzącego z zaciemnionego lasu, coś, co brzmiało jak dziwne "bulgoczące dźwięki". Mimo że nie było widać źródła, bulgoczące odgłosy nie ustawały, a w pewnym momencie doznał uczucia, że nie jest sam. Odwracając się, zauważył na zboczu góry małą istotę podobną do człowieka, wysoką na około 90 cm, o pomarańczowej skórze i ubraną w zielony kombinezon. Siedziała na kamieniu i wpatrywała się w niego z góry. Trwało to jakieś kilka chwil, zanim wstała i ruszyła w kierunku zaskoczonego mężczyzny. Jej krok był jakiś chwiejny, potykający się, gdy nagły podmuch wiatru przetoczył się przez okolicę. Osobliwe stworzenie skręciło w bok i dotarło do krawędzi bagna, po czym rozpłynęło się w powietrzu. Spojrzawszy na zegarek, Matti osłupiał — minęło 30 minut, których nie był w stanie wyjaśnić. Później okazało się, że syn, Teuvo Kuninga, również widział dziwnego małego człowieczka, twierdząc nawet, że słyszał, jakby ludzką mowę. Podczas ustaleń między synem a ojcem okazało się, że istota siedziała na szczycie masywnego, omszałego kamienia, którego nikt nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej tam był. Co ciekawe, mimo że obaj widzieli istotę, twierdzili, że byli pod wpływem jakiegoś paraliżującego efektu, który uniemożliwił im wołanie ( a może byli w takim stanie poirytowania, że mózg będąc przesilony informacją, którą nie potrafi odłożyć do znanych doznań, i w ten sposób wyłączył inne funkcje jak ruch i racjonalne myślenie?- A.Cz). Teuvo wyjaśnił również, że anomalny głaz również miał lekki efekt odpychający i że nie był w stanie zbliżyć się do niego.

Nie wiadomo, jaki związek ma ten dziwaczny przypadek z innymi, poza powiązaniem zbierania jagód, ale skłania do zastanowienia, ponieważ z podobnymi stanami paraliżu można się spotkać podczas rzekomych spotkań z obiektami UFO, fenomen, przez który przewija się również wiele dziwnych zaginięć. To wszystko wydaje się niemal absurdalne, bo dlaczego jagody i ich zbieranie mogą mieć cokolwiek wspólnego z tak tajemniczymi przypadkami? Wprawdzie to tylko kilka przypadków z długiej listy, ale właśnie takie ją charakteryzują. Jak prosta czynność zbierania jagód może przekładać się na zagadkowe zaginięcia. Co tu się dzieje? Jak poskładać to wszystkiego w całość wraz z innymi niezliczonymi wątkami, które wyróżniają takie incydenty, a jednocześnie łączą je w całość, przy których rozsądne myślenie wysiada. Czy to wszystko to tylko dziwny zbieg okoliczności? Jakie może mieć znaczenie zwykłe zbieranie jagód? W tej chwili wydaje się to prawie poza naszą zdolnością zrozumienia, cokolwiek by to nie było, być może jest o wiele dziwniejsze, niż ktokolwiek jest w stanie nawet przypuszczać.

Komentarze

  1. Najbardziej przejmujące są relacje związane z dziećmi, ale masz rację dawne historie tego typy wiążą sie głównie z osobami zbierającymi jagody i runo leśne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jest, ale i dorośli mają do opowiedzenia tak samo dziwne przeżycia, oczywiście tylko ci co powrócili

      Usuń
  2. Witam, bardzo fajny i ciekawy blog :) Uwielbiam czytać o nieznanym i czekam na kolejne rewelacje :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, to tak jak ja :) . Materiałów mam dość sporo, będę się starał regularnie publikować . Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Bardzo dziękuję za ten blog, seria zaginięć 411 to jedna z moich ulubionych tematyk. Na pewno będę tu zaglądać.

    Bardzo polecam kanał Paulidesa na Youtube - Canam Missing Project - https://bit.ly/3trD9QD.
    Paulides dzieli się w filmach naprawdę szokującymi szczegółami zaginięć, a także opowiada o swoich kontaktach z władzami Parków Narodowych USA (które często nie zgadzają się nawet na sfilmowanie miejsca, gdzie np. 60 lat temu ktoś zaginął). Opowiada też o dziwnych korelacjach związanych z nazewnictwem między zaginięciami z przeciwległych zakątków świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wstawienie linka. Jestem fanem Paulidesa, ponieważ jako były policjant wie to i owo a ponadto udostępnił wiele materiałów, które uzyskał różnymi drogami, niekiedy przez FOIA, ale były i takie, które wydano mu jako komuś z tej samej branży. Korelacja z nazewnictwem bardzo mnie interesuje, nawet mam wrażenie, że bardziej niż jego samego. Na pewno w następnych artykułach pojawi się to i tutaj. Na razie Arek Miazga ma już jeden tekst na ten temat, który opracowałem, na pewno go niedługo opublikuje, wtedy też zamieszczę linka. Akurat to jest najlepszym dowodem przeciwko krytykom, którzy bez wielkiej wiedzy zarzucają Paulidesowi tworzenie sztucznej sensacji. Nie! takie przypadki występowały już od zawsze, on tylko wskazuje na łańcuch dziwnych powiązań. Pozdrawiam :).

      Usuń
    2. Ja też dziękuje P.Arku za ten bardzo ciekawy blog i pozdrawiam wszystkich fascynatów "Nieznanego". Nela

      Usuń
  4. Dobrze się czyta. Czekam na kolejne wpisy i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja najbardziej lubię historie o UFO :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Historie o ufo czyta się fajnie, ale spotyka je już mniej. Rodzice widzieli ufo kiedy miałem kilkanaście lat, potem przez lata miewałem dziwne sny. Nawet jeśli to tylko wyobraźnia to nikomu nie życzę takich doznań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka witam.

      Tak, aktualnych materiałów o UFO coraz mniej i jak widać na grupach, zainteresowanie spada. Nie wiem, może się przejadło?, a na pewno brakuje tak interesujących przypadków które miały miejsce w ubiegłym wieku. Chociaż niekiedy mamy nadal ciekawe sprawy jak choćby ów znany fim o "tic tac ufo".

      " Nawet jeśli to tylko wyobraźnia to nikomu nie życzę takich doznań." Jak najbardziej, już niejeden wylądował w szpitalu psychiatrycznym albo nawet popełnił samobójstwo.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ot, przewrotność losu. :) Wasze słowa o zaniku zainteresowania UFO padły w kwietniu, a już w maju mieliśmy wysyp obserwacji i w Polsce i na świecie. W czerwcu zaś raport dot. UAP dla amerykańskiego Kongresu.

      Usuń
    3. Witam , tak to się już dzieje że zawsze po dłuższej przerwie gdzieś pojawia się następny wysyp obserwacji. Chociaż ufolog von Ludwiger ma większy wgląd do statystyk MUFONu i w audycjach radiowych przytacza wiele obserwacji, także takich kiedy świadek był bardzo blisko - mniej niż 30 metrów od obiektu. Wierząc ufologom, na całym świecie co miesiąc dochodzi do kilkunastu takich przypadków. Cóż, na własnym podwórku takich mało dlatego taki niesmak.
      Pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dogman - spotkania w lesie.

Tajemnicze zaginięcia ludzi - co nam mówią mapy.

Mike Herdman i Alois Krost - dwa dziwne przypadki zaginięć.